Adam Michnik i naganiacze

Adam Michnik i naganiacze

Były prezes TVP polemizuje z naczelnym „Gazety Wyborczej”

W weekendowym (17-18 września br.) wydaniu „Gazety Wyborczej” Adam Michnik w eseju „Naganiacze i zdrajcy” szkicuje portret polskich nagonek i naganiaczy. To rzecz o organizowanych napaściach, ale i bezinteresownej zawiści wobec wybitnych Polaków. Szkic pełen jest ciekawych i mądrych cytatów, pouczających opowieści o nagonkach krajowych i emigracyjnych. Autor przywołuje słowa Ksawerego Pruszyńskiego, który pisał w 1943 r. z goryczą: „W mało którym narodzie kalumnia miała siłę tak potworną”. Dlatego „należy bacznie przyjrzeć się tej sforze, która ujada, i tej drugiej, która ujadających popędza i nimi kieruje”. Pomny tych słów Michnik kreśli historię nagonek w Polsce XX w., ich osobliwy język oraz sylwetkę psychologiczną naganiaczy.
Adam Michnik dedykuje swój esej przyjaciołom znieważonym w kolejnych nagonkach, przy okazji będących też kampaniami prezydenckimi: Tadeuszowi Mazowieckiemu (1990), Jackowi Kuroniowi (1995) i Włodzimierzowi Cimoszewiczowi (2005). Trochę dziwi, że brakuje w dedykacji miejsca dla niedoszłych na szczęście ofiar nagonki roku 2000 – Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego, których oskarżono o agenturalną przeszłość. Ale być może dedykacja jest tylko dla przegranych, tak na pociechę. Wałęsie i Kwaśniewskiemu udało się wówczas obronić; być może dlatego także, że mieli się gdzie bronić i nie jedna „Gazeta” dała im szansę przedstawienia swoich poglądów, a innym na ocenę tego, co kryje się za procesem lustracyjnym prezydentów. Do dziś pamiętam Adama Michnika w programie (zdjętym oczywiście przez prawicowe kierownictwo TVP 1) „Gość Jedynki”, który swoje

namiętne oskarżenie

sztabu Mariana Krzaklewskiego i praktyk przez ludzi AWS stosowanych zakończył zaczepnym: „A teraz skarż mnie, Wiesiu!”. Wiesio (Walendziak – wówczas szef sztabu Krzaklewskiego) nie chciał skarżyć.
Adam Michnik z pasją i całą mocą, na jaką jeszcze go stać, zaangażował się na rzecz kandydatury Włodzimierza Cimoszewicza. Co z tego startu wyszło – wiemy, ale najmniejsza w tym wina Michnika i „Gazety”. Trudno byłoby wymienić, może z wyjątkiem Tomasza Nałęcza, bardziej zdeterminowanych i aktywnych zwolenników tej kandydatury. Można odnieść wrażenie, że poza Ordynacką, która marszałka na chwilę wywołała z lasu, nie było żadnych innych osób, struktur, które by Cimoszewicza broniły, pomagały mu i promowały jego kandydaturę w trakcie tej kampanii. Chciał być kandydatem ponadpartyjnym i udało mu to się w tym sensie, że niewielu go broniło. A nie o to chyba chodziło.
Wróćmy jednak do tematu. Nagonka XXI w. różni się od tych ubiegłowiecznych; jest bardziej nowoczesna, precyzyjna, lepiej skalkulowana. Zniszczenie osoby, grupy czy nawet środowiska jest często jedynie środkiem prowadzącym do znacznie bardziej wymiernych celów niż tylko zemsta. Dziś nawet nagonka się skomercjalizowała, dziś jest pomostem do władzy i kasy, by przywołać bon mot Michnika z czasów afery Lwa Rywina.
No właśnie: szkoda, że ten świetny, erudycyjny tekst nie został uzupełniony o klasykę polskiej nagonki, choć rzecz jeszcze przecież świeża, a Adam Michnik zna ją w szczegółach. Nie chciał jednak ze znanych sobie powodów przedstawiać swoich obserwacji i doświadczeń tym razem jako naganiacza i Wielkiego Łowczego. Afera, której był jednym z motorów, miała wielu naganiaczy, ale przecież gazeta, którą prowadzi, i on sam odegrali w tej nagonce rolę pierwszoplanową.
Jeśli dziś swój esej dedykuje Cimoszewiczowi, to musi pamiętać, że kandydata lewicy zniszczyła komisja śledcza, korzystająca ze sposobów i metod wypracowanych przez tę pierwszą, Rywinową. Tylko korzystanie z akt IPN jest w Komisji ds. Orlenu nowe. A reszta? Bez zmian. Ta sama ostentacyjna

wrogość wobec świadków,

takie samo szukanie za wszelką cenę dowodu, powodu, a wreszcie już tylko pretekstu do kolejnych oskarżeń, byle tylko błysnąć. A preteksty podsuwali naganiacze, zeznający komisji, jakie były rezultaty ich przemyśleń czy dziennikarskiego śledztwa.
Nie kto inny przecież jak Adam Michnik dzielił się z komisją wątpliwościami, czy aby firma Rywina nie pierze pieniędzy z TVP. Media żyły tym jakiś miesiąc, ABW i prokuratura zajmowały się tą sprawą półtora roku, jednak niczego nagannego się nie dopatrzyły. Ale wtedy było już po wyrokach, jakie feruje opinia publiczna, a ta w odróżnieniu od wymiaru sprawiedliwości nie ociąga się z ich wydawaniem.
A oświadczenie Zarządu Agory wyrażające ubolewanie, że prokuratura nie oskarżyła mnie tak, jak chciała tego „Gazeta Wyborcza”? I że nie zajęła się jak należy Włodzimierzem Czarzastym, innym obiektem nagonki ze strony ludzi Agory.
A brednie na temat prywatyzacji TVP 2 wygłaszane przez autora tego fantastycznego eseju? Też dały efekt, bo komisja zaczęła się dobierać do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Mnożyć by można te przykłady w nieskończoność. Pokazywać, jak przy aplauzie „GW” i innych licznych naganiaczy niszczy się Aleksandrę Jakubowską i trójkę prawników za zniknięcie słów „lub czasopisma”. Szkoda, że Adam Michnik nie dzieli się z czytelnikami wiedzą, jak namieszać w głowach milionom ludzi, żeby uwierzyli, że mogą mieć one jakikolwiek związek z korupcyjną propozycją Lwa Rywina. Łatwiej byłoby nam wtedy zrozumieć, jak tworzy się klimat, w którym błąd w oświadczeniu majątkowym – rzecz podobnie naganna jak wykreślenie „lub czasopisma” i podobnie nieistotna (a popełniana przez tuziny parlamentarzystów) – skutkuje podejrzeniami graniczącymi z pewnością, że Cimoszewicz

coś zataił, coś ukrywa,

spadkiem zaufania o kilkadziesiąt procent i w konsekwencji wypadnięciem z pewnego, wydawałoby się, miejsca w II turze wyborów.
Czytam esej Michnika z poczuciem niedosytu. Autor zajmuje nas historią literatury, a nie chce się podzielić wiedzą i – powiedzmy to – odpowiedzialnością za fale nagonek, jakie trzeci rok z rzędu przelewają się przez Polskę. To właśnie na początku 2003 r. unikalna, wybuchowa mieszanka partii opozycyjnych, prywatnych mediów, komisji śledczej z jej uprawnieniami i wielogodzinnego bezpośredniego przekazu telewizyjnego zmiotła stare, złe obyczaje i doprowadziła do ukształtowania nowego stylu uprawiania polityki, w którym nagonka nie jest tylko metodą walki, ale kwintesencją polityki. Innej polityki dziś w Polsce już nie ma, inna się nie liczy. Za ten nowy obyczaj przychodzi płacić od początku 2003 r. coraz większej grupie ludzi. Dołączył do niej i Adam Michnik, który stracił – jak miliony Polaków, w tym i ja – swojego kandydata na prezydenta. Cóż się dziwić – kto sieje wiatr, zbiera burzę. A co teraz?

 

Wydanie: 2005, 39/2005

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy