Jak adaptujemy się do izolacji

Jak adaptujemy się do izolacji

Wzajemne zrozumienie i udostępnianie sobie przestrzeni jest bardzo ważne. Do scysji i napięć i tak będzie dochodzić

Dr Joanna Heidtman – psycholog i socjolog, doradca, coach. Wykładowca na Uniwersytecie SWPS. Autorka książek „W zgodzie z sobą, w zgodzie z innymi” oraz „Sensotwórczość. 7 sposobów tworzenia wartości w zespole i organizacji”.

Od kilku tygodni siedzimy w domach. Co się z nami dzieje, jakie mechanizmy nami rządzą?
– To trudna adaptacja do nagłej zmiany. W dodatku bardzo wymagającej, ponieważ uderza ona w cały nasz dotychczasowy sposób funkcjonowania. To przechodzenie przez kolejne etapy, często opisywane przez psychologów. Początkowy moment szoku i niedowierzania przechodzi w okres zaprzeczania i negocjowania z rzeczywistością: „Przecież to nie takie groźne, izolacja to przesada, może spotkam się z kolegą, przecież śmiertelność wcale nie jest tak wysoka”. Niektórzy do tej pory tkwią w tej fazie. Również rządy niektórych krajów wydawały się przedłużać fazę negocjacji z rzeczywistością, trudno powiedzieć, jaką cenę zapłacą za to ich obywatele. Jednak pod wpływem zwiększającego się tempa i liczby zakażeń oraz napływających od naukowców i lekarzy nowych informacji kończy się etap zaprzeczania, a włącza racjonalne myślenie. Dochodzimy do wniosku: „Nie, jednak nie mogę teraz żyć jak wcześniej, a zagrożenie jest prawdziwe, co więc robić?”.

W social mediach obrodziło poradami. Niektóre są bez sensu, ale są.
– Ludzie zaczęli przesyłać sobie informacje, czasem prawdziwe, czasem nie, wykłady, porady, jak się zachowywać, jak odkażać, co robić. W końcu przychodzi moment adaptacji, czyli próba „urządzania się” w niedogodnej sytuacji. Emocje towarzyszące tej fazie wcale nie są pozytywne, jedni są głęboko przygnębieni, drudzy poirytowani. Staramy się jakoś funkcjonować w ograniczonych przestrzeniach, z kolei ci, którzy mieszkają w pojedynkę, uczą się trudnego funkcjonowania sami ze sobą. Posypały się porady, jak używać systemów online do kontaktów i pracy zdalnej, jedni pracują, drudzy organizują życie domowe, rośnie też fala akcji wzajemnej pomocy. Już widzimy, że to nie bieg na setkę, ale bardziej maraton, że nie jesteśmy we wszystkim samowystarczalni, że zależymy od siebie. Choć nie godzimy się z sytuacją, próbujemy się dostosować do rzeczywistości. Już od kilkunastu dni byliśmy w izolacji lub doznawaliśmy różnych ograniczeń, ale nasz umysł bardziej się koncentrował na tym, czego mieć lub zrobić nie możemy. Obecnie jesteśmy gotowi skupić się na tu i teraz. Odzyskujemy nieco poczucia kontroli, co możemy zrobić.

Ludzie uczą się nowych rzeczy i wykazują czasem niezwykłą kreatywnością w pomaganiu innym, organizowaniu pracy z domu, wyprawianiu urodzin online, tworzeniu wydarzeń kulturalnych bez widowni. Najgorsze jest bowiem poczucie utraty kontroli, braku wpływu na własne życie. Zwłaszcza że kultura zachodnia to kultura tworzenia własnego losu, człowiek może wszystko albo prawie wszystko. Nie jest łatwo, kiedy te przekonania zostają gwałtownie poddane weryfikacji.

Dwunożna małpa, która potrafi lecieć na Księżyc, teraz boi się wirusa?
– No cóż, można to tak ująć. Wielu ludzi bardzo przeżywa poczucie utraty kontroli nad swoim życiem, otoczeniem, biznesem, bo żeby funkcjonować, człowiek musi mieć minimalne poczucie wpływu, choćby na ten mikroświat we własnym domu: strukturę dnia, stworzenie codziennej rutyny i planu tygodnia, żeby „nie zwariować”. Nie mogę kontrolować tego, co się wydarza, ale może mam wpływ na to, jak tego doświadczam? Lęk towarzyszy nam wszystkim, ale decyzje i zachowania, czy pozwolimy mu kierować nami czy nie, zależą od nas. Emocje jeszcze nie opadły i nie zorganizowaliśmy się w nowej rzeczywistości. Krzywa rozprzestrzeniania się wirusa nadal się wznosi. Niepewność jest zbyt duża, a możliwości prognozowania i planowania bardzo ograniczone. Ludzie są w różnych sytuacjach, różnią się także indywidualną psychologiczną możliwością adaptacji do zmian.

Dobija nas też natłok informacji?
– Pamiętajmy, że nawet jeśli w telewizji, radiu i internecie płynie potok informacji, możemy go regulować lub zatrzymać. Z jednej strony, umysł opanowany strachem robi się czujny i chce zbierać każdą nową informację, z drugiej – lęk powoduje, że mamy mniejsze możliwości poddawania tych informacji analizie, bycia krytycznym, selekcjonowania i sensownego z nich korzystania. Obecnie lęk wzrasta, również jeśli ktoś nie karmi się nadmiernie informacjami. Mimo wyrzeczeń każdego dnia jest gorzej, bo tak wygląda dynamika rozprzestrzeniania się epidemii na tym etapie. Mimo izolacji sytuacja będzie przez pewien czas się pogarszać. Dodatkowo dla wielu z nas codziennie sytuacja życiowa – praca, biznes, edukacja – staje się trudniejsza.

Lęk towarzyszy nam nawet wtedy, kiedy wydaje się, że na co dzień zupełnie dobrze funkcjonujemy, zepchnięty do podświadomości. Próbujemy zajmować się domem, dziećmi, pracą zdalną, porządkami, a mimo to możemy odczuwać nagłe dolegliwości, mieć problemy ze snem, doświadczać koszmarów. Niepokój spowodowany sytuacją materialną odczuwają miliony ludzi, bo dla niektórych sytuacja już jest tragiczna. Być może biznes części w tych okolicznościach się poprawi, ale generalnie tworzenie sensownego scenariusza dla kogokolwiek nie jest możliwe. Tragedię przeżywają pracownicy, ale też przedsiębiorcy, bo ich codzienną praktyką było planowanie, wybieganie do przodu, wyprzedzanie rzeczywistości. Teraz to niemożliwe.

Co w takiej chwili mówi pani przedsiębiorcom?
– Skupiam się na ich umiejętności zarządzania sobą w kryzysie. W drugiej kolejności zespołem. Nie daję rad, to nie czas na nie. Dla wielu najważniejsze jest przetrwanie okresu niepewności, bez gwałtownych ruchów sterowanych lękiem i paniką, pomiędzy dwoma ekstremami: gwałtownymi decyzjami i unikaniem decyzji. Pojawia się szukanie możliwości „zmiany w zmianie”, czyli kreatywne szukanie sposobu na funkcjonowanie w czasie epidemii. Niektórzy mogą zmienić sposób działania, inni inaczej docierają do klientów, jeszcze inni zmieniają charakter swoich usług. Dobrym przykładem poradzenia sobie w sytuacji kryzysu jest niewielka rodzinna hurtownia warzyw i owoców, która straciła odbiorców. Dość szybko zaczęli działania, udało się otworzyć sklep internetowy, zorganizować lokalną logistykę, bezkontaktową dostawę i rozpocząć sprzedaż. Powstał ruch „Wspieraj lokalny biznes” – w mediach społecznościowych pojawiły się strony, na których łatwo znaleźć na przykład kawiarnie, kwiaciarnie, drogerie, restauracje, z których usług możemy chcieć skorzystać, pozwalając tym ludziom i firmom przetrwać. Niektórzy przedsiębiorcy sprzedają vouchery na usługi, które będą mogli wykonać w przyszłości. To drobne działania, nie uratują one gospodarki, ale dobrze, że są. Wierzę, że będą się wzmacniać.

Inna trudna sytuacja: niektórzy nauczyciele przeciążają dzieci, na matematyce pani robiła trzy zadania, a teraz zleca osiem. Do tego jest dwójka rodzeństwa i rodzice pracujący zdalnie. Nauczyciele muszą pokazać, że coś robią, w obawie przed obniżeniem pensji? Muszą coś udowodnić ministrowi, który wcześniej fatalnie się o nich wyrażał?
– Niektórzy nauczyciele wpadli w panikę, nie znając sposobów współpracy z uczniem online i nie wiedząc, na czym ona polega. Wykonują więc chaotyczne ruchy, aby siebie i innych upewnić, że coś się dzieje. To nic nie daje, bo teraz najważniejsze są kontakt, motywacja i podstawowe zachowanie ciągłości uczenia się.

Jak wpłynie na nas to siedzenie sobie na głowie?
– To nie jest po prostu siedzenie w domu, to jest życie w domu! Dla wielu z nas to teraz jedyna przestrzeń. Żeby więc nie było tylko przeczekiwania, trzeba jakoś się zorganizować. Im mniejsza przestrzeń dla każdego domownika, tym poziom stresu wyższy. W takich okolicznościach organizm wydziela więcej kortyzolu, hormonu stresu, który negatywnie wpływa na nasze zdrowie: mamy problemy ze snem, koncentracją, nadmierny apetyt itd. Proksemika to nauka, która bada, jak relacje przestrzenne oddziałują na relacje między ludźmi. I to nowa i trudna sytuacja, kiedy jesteśmy długo na ograniczonej przestrzeni, czasem w wiele osób. Bycie razem w sytuacji zagrożenia i niepewności jest wspierające, ale też silna będzie potrzeba przeciwstawna – prywatności. W różnych warunkach ludzie tworzą sobie takie enklawy prywatności, udostępniają je sobie, bo każdy będzie tego potrzebował.

Właśnie rozmawiam z panią w łazience – mąż prowadzi wideokonferencję, syn z konieczności jest u dziadków.
– Są aktywności, które możemy wykonywać wspólnie, ale niektóre się wykluczają. Jeśli jedna osoba chce oglądać głośno telewizję, a druga odrabiać lekcje, albo trwa rozmowa telefoniczna i telekonferencja, jest to niemożliwe do pogodzenia. Wtedy ratuje nas uzgodniony, minimalny plan dnia. Jeśli ktoś ma o określonej godzinie telekonferencję, reszta domowników może próbować tak się zorganizować, żeby jej przeprowadzenie było wykonalne, jeżeli dziecko ma e-learning, stwórzmy mu miejsce. Ważna jest wyrozumiałość. Jesteśmy w tym razem.

Co niekoniecznie jest łatwe.
– Ale jest łatwiej, jeśli ustalimy, że jemy np. wspólnie śniadanie, wtedy rozmawiamy ze wszystkimi. Mówiąc metaforycznie, rodzice, jak kapitan na łodzi, mogą obserwować stan, nastawienie i morale załogi, przypomnieć czy zaproponować plan dnia. Ale potem musi nastąpić moment, że każdy gdzieś się oddala, coś robi. To wzajemne zrozumienie i udostępnianie sobie przestrzeni jest bardzo ważne. Do scysji i napięć i tak będzie dochodzić. Nawet jeśli wcześniej było bardzo dobrze. To efekt sytuacji, ograniczonej przestrzeni, napięcia związanego z frustracją, lękiem, niepewnością. Bywają także domy wielopokoleniowe, gdzie młodsi mieszkają z wiekowymi rodzicami, gdzie jest młodzież i bardzo małe dzieci. Siłą rzeczy ujawniają się różne potrzeby, które muszą być w różny sposób chronione. Bo ta sytuacja jeszcze potrwa. Tak więc, nawet gdy na siebie nakrzyczeliśmy, ochłońmy, jeśli to możliwe, i zróbmy „wróć”. W łodzi płyniemy razem, jesteśmy na siebie zdani i nie jest to krótka podróż, mamy zatem prawo do wybuchów. Powiedzmy „przepraszam”. A ci, którzy poczuli się zranieni, niech postarają się szybciej wybaczyć.

Jak taka sytuacja w dalekiej perspektywie może wpłynąć na więzi rodzinne?
– Wielu terapeutów mówi i pisze, że związkom i rodzinom może to wyjść na dobre, bo poznają się lepiej, są dla siebie wsparciem, w trudnej sytuacji mogą na siebie liczyć. Są pary, które zawsze żyły w dużej aktywności zawodowej, towarzyskiej i nie miały okazji sprawdzić się w takiej sytuacji. Sądzę, że mimo scysji i napięć w przypadku wielu par zacieśnią się więzi. Nie mówię o tych, które były w głębokim kryzysie już wcześniej. Ale i tam mogą się pojawić emocje, które zmienią dynamikę relacji. Kiedy niepokoimy się i jesteśmy zdani na siebie, perspektywa jest inna, a umysły funkcjonują bardziej w trybie pomagania niż rywalizowania.

Czyli nie wieszczy pani, tak jak niektórzy koledzy po fachu, fali rozwodów?
– Dynamika związku, rodziny jest dziś inna niż przed narodową kwarantanną. Nie powinno się przenosić w prosty sposób tego, co się dzieje, na to, jak będzie, gdy z niej wyjdziemy. Nawet jeśli w izolacji było dużo napięć, nie znaczy to, że po jej zakończeniu będzie tak samo. Może para stwierdzi: to były sytuacje ekstremalne, ale funkcjonujemy wystarczająco dobrze. Nikt nie zawiera związku małżeńskiego z myślą, że będzie przebywać z kimś na ograniczonej przestrzeni 24 godziny na dobę przez wiele tygodni. Wierzę, że jeżeli chodzi o relacje, więzi, nauczymy się więcej dobrego niż złego.

A jacy wyjdziemy z izolacji jako jednostki?
– Obserwuję wysyp optymistycznych poglądów, że nastąpi istotna przemiana, nie będziemy się kierować chęcią zysku, konsumpcjonizmem, rywalizacją i potrzebą władzy. Stworzymy inne społeczeństwo, inne biznesy. Chciałabym w to wierzyć, ale nie jestem aż taką optymistką.

Szybko zapomnimy…
– Silna może być chęć zapomnienia, powrotu do „normalności”, wyparcia z pamięci tego, co kojarzy się z bezradnością i lękiem. To najprostszy mechanizm pozwalający poradzić sobie z traumą. Natomiast jeśli nie będziemy tak bardzo lękowi, możemy nie zapominać, ale budować na tym. Chciałabym, żeby zostały towarzyszące nam teraz odruchy pomocy, empatii, innej komunikacji. Dziś ze wszystkimi rozmawia się inaczej, nawet z osobami obcymi rozmawiamy, jakbyśmy je znali: jak sobie radzisz, jak się czujesz, jak dziecko, jak dziadkowie. Bardziej ludzkie stają się relacje biznesowe i wszelkie inne.

Ale zapomnimy i znów zaczniemy konsumować.
– Możliwe, że wygra mechanizm leczenia nadmiarowością, tzn. podwójnie odbiję sobie okres, kiedy nie mogłem czegoś mieć, kupić, zrobić. Podobnie się dzieje, kiedy ktoś z powodów zdrowotnych był na ostrej diecie i w końcu lekarz stwierdził, że już może jeść wszystko. Pacjent rzuca się na jedzenie i kończy się niestrawnością. To trudna sprawa także z powodów nie tylko psychologicznych, ale i ekonomicznych, biznes przecież lubi konsumpcję.

Jedyne, co może nas powstrzymać, to brak pieniędzy.
– Na razie jesteśmy na wczesnym etapie wszystkich zjawisk, wszyscy czujemy dyskomfort i próbujemy sobie z nim radzić, ale już podpytuję, co ludzie sobie uświadomili. Jakie sprawy, osoby i rzeczy okazują się naprawdę ważne, a jakie niepotrzebne do życia.

Bez czego mogą się obyć, co okazuje się jedynie wytworem korporacji, które nam wmówiły, że ta gra czy aplikacja uczyni nas szczęśliwszymi.
– Byliśmy bardzo nakręceni, także konsumpcyjnie, a teraz wystopowaliśmy niemal do zera. Może wiele osób stwierdzi, że mnóstwo rzeczy nie jest potrzebnych do życia? Zostawiam to pytanie otwarte. W tej chwili jeszcze czujemy, ilu rzeczy nam brakuje. Za moment możemy się przyzwyczaić do braku, aż w końcu powiemy: właściwie tego nie potrzebuję, a może już nie chcę.

Jak mogą wyglądać przyszłe kontakty społeczne, skoro na zewnątrz omijamy się wielkim łukiem, a dziecko mówi: „Mamo, uważaj, człowiek!”.
– Ta sytuacja uczy nas, że jesteśmy systemem, jesteśmy od siebie zależni. Jeszcze do niektórych nie dotarło, że izolacja to nie kara, ale próba wytworzenia wspólnego dobra, jakim jest zmniejszenie tempa i zasięgu rozprzestrzeniania się wirusa. To, czy będę zdrowa, mój dobrostan, zależy nie tylko ode mnie, ale i od tego, jak zachowają się inni. Współzależność czujemy teraz na własnej skórze. Tymczasem silną ideą zachodniej cywilizacji była niezależność, samowystarczalność, jednostkowość. Drugi element tej układanki to dylemat blisko-daleko. Z jednej strony, jak nigdy tęsknimy za fizyczną obecnością innych ludzi, z drugiej, jest ona dla nas źródłem największego zagrożenia. To konflikt dążenie-unikanie, który zawsze jest źródłem psychicznego dyskomfortu. Radzimy sobie, organizując spotkania towarzyskie online, przyjęcia z rodziną, ze znajomymi, wspominki. Czyli jest kontakt z drugim człowiekiem. Ale poza domem drugi człowiek jest zagrożeniem. Jesteśmy jednak istotami społecznymi, nasza potrzeba bycia z innymi jest bardzo silna i zwycięży dążenie do bliskości, a nie unikanie.

Byłam świadkiem, jak ludzie na wsi przekazywali sobie z rąk do rąk, dzwoniąc bądź pukając do drzwi sąsiada, torbę prezentową z rączkami ze sznurka. W środku były pieniądze na… kwiaty do kościoła. Wydawali sobie resztę, rozmieniali pieniądze, śliniąc palce…
– To, o czym pani mówi, jest obszarem niewystarczającej świadomości, ale przede wszystkim nawyków, czyli automatyzmów, zachowań, które włączają się bez myślenia i bardzo trudno je zmienić. Mamy wyrobione nawyki, które w tej sytuacji są dla nas zabójcze, ich pokonanie wymaga uważności, zastanawiania się, co robię, wracając do domu. Czy odkładam odzież i buty, czy wchodzę do łazienki, nie dotykając niczego, czy od razu włączam światło, potencjalnie zostawiając na włączniku patogeny? Bycie tak uważnym jest trudne, wymaga samodyscypliny. Pierwsza jednak musi być wiedza i świadomość. Druga sprawa to przekonanie, że wiedza jest wiarygodna, i jej przyjęcie. Dopiero trzeci krok to świadoma walka z nawykami.

Na przykład z pocieraniem twarzy…
– To silniejsze od nas. Sama ciągle sobie przypominam, żeby tego nie robić.

Znam osobę, która nie wychodzi z domu, szuka sąsiadów, którzy zrobią zakupy dla niej i córki, a jak już musi wyjść, dostaje nadciśnienia, odkaża buty, podłogę zmywa płynem do dezynfekcji itp.
– To przykład zachowań przesadnych, być może na tle lęków fobijnych, które sytuacja wzmocniła. Ci, którzy wcześniej cierpieli na zaburzenia lękowe, nerwice natręctw, fobie na tle bakterii i wirusów, teraz przeżywają katusze. Dla nich uruchamiane są specjalne linie pomocy lekarskiej, psychologicznej. Podwyższony poziom lęku sprawia, że osoba, o której pani opowiada, wykonuje działania nadmiarowe, bo właściwie wszyscy robimy to samo, tylko ona w nadmiarze. To pewnie pozwala jej obniżyć poziom lęku. Dopóki te działania nie są dla niej szkodliwe, będą sposobem poradzenia sobie z sytuacją.

Co mają powiedzieć lekarze, pielęgniarki, salowe…
– Wszyscy oni idą do pracy, radzą sobie, nie wpadają w panikę, ale to nie znaczy, że lęk wyparował. Jest zepchnięty do podświadomości, odbija się w ciele: w nagłych bólach brzucha, trudnościach z oddychaniem. Mówię o objawach, które mają podłoże nie fizyczne, ale psychiczne. Gdy sytuacja trudna, wiążąca się z ekstremalnym stresem, brakiem snu i wypoczynku, jak w przypadku lekarzy, trwa krótko, łatwiej poradzić sobie psychicznie. Tu jednak powtarza się codziennie i nie wiadomo, jak długo potrwa. Odporność psychiczna osób szczególnie narażonych nie zwiększa się wraz z upływem czasu, ale zmniejsza, ma swoje ograniczenia.

 

Fot. Klaudyna Schubert

Wydanie: 15/2020, 2020

Kategorie: Psychologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy