Afganistan głodu i łez

Afganistan głodu i łez

Pod rządami talibów życie stało się surrealistycznym koszmarem

Afganistan jest chyba najbardziej przerażającym miejscem na ziemi. Spustoszony przez ponad 20-letnią wojnę, wypalony przez suszę, ujarzmiony przez bandę religijnych zelotów, naszpikowany milionem min.
Wyszukane tortury i publiczne egzekucje są tu na porządku dziennym. Połowa afgańskich dzieci nigdy nie była w szkole. 70% 15-latków nie umie czytać i pisać. Trzy czwarte mieszkańców kraju nie ma dostępu do opieki zdrowotnej. Tylko 13% Afgańczyków może pić czystą wodę. Co czwarte dziecko umiera, nie doczekawszy swych piątych urodzin. Sześć milionów ludzi uciekło ze swych miejsc zamieszkania, aby schronić się przed głodem lub militarnym uderzeniem USA. „Widziałem rodzinę uchodźców, śpiących na balkonie zbombardowanej szkoły i przyrządzających posiłek z kilku gołębi, które zdołają schwytać. Strumienie i studnie wyschły, a więc dosłownie piją błoto. To jest ich życie. Nie mogą zmienić kanału”, napisał wstrząśnięty reporter dziennika „New York Times”.
Co czwarty Afgańczyk utrzymuje się przy życiu jedynie dzięki pomocy humanitarnej z zagranicy. Tylko talibowie mają jeszcze żywność, a na targu chudy kurczak kosztuje więcej niż ręczny granat.
„Czuję się jak żywcem pogrzebana w grobie. Kiedy wracałam z bazaru, policjant talibów pobił mnie kijem. Wrzeszczał przy tym: „Chodzisz jak koń!”. Nie wiem, o co mu chodziło, może o to, że moje sandały stukały za głośno o bruk. Czy wiecie, że nie wolno nam mieć białych butów i wysokich obcasów?”. Tyle tylko powiedziała Miriam, zatrzymawszy się na chwilę przed ruinami Muzeum Narodowego w Kabulu. Odeszła, jak mogła najszybciej, z trudem ciągnąc wózek naładowany słomą. Wyglądała jak widmo czy istota z innej planety, przybrana od stóp do głów w długą szatę, zwaną burką, zasłaniającą nawet oczy. Afgańskie kobiety tylko w takim stroju i w towarzystwie męskich krewnych mogą pokazać się na ulicy. W burkach poruszają się niemal po omacku. Nawet muzułmańscy uczeni z Iranu orzekli, że Koran nie nakłada obowiązku noszenia tak kłopotliwych ubrań. Ale rządzący w Afganistanie talibowie wiedzą lepiej. Ich przywódca, Komendant Wiernych, mułła Omar, poprzez system równie przerażających jak absurdalnych zakazów pragnie urządzić w Kraju Hindukuszu „najczystsze islamskie państwo świata”, takie, jakie istniało w VII wieku, w czasach Proroka Mahometa. W Zjednoczonych Islamskich Emiratach Afganistanu nawet za drobną kradzież tak mężczyznom, jak kobietom grozi publiczne odrąbanie ręki. Żona, którą mąż oskarży o cudzołóstwo, jest publicznie kamienowana.
W Kraju Hindukuszu nie ma telewizji (Afgańczycy chyba jako jedyni na świecie nie widzieli płonących wież World Trade Center i całej amerykańskiej tragedii), zaś radio nadaje wyłącznie islamskie programy. Z głośników na głównych placach Kabulu czy Dżalalabadu płyną gromkie hasła: „Krok za krokiem, a zniszczymy naszych wrogów!”, „Zabierzemy dywany naszych nieprzyjaciół” czy „Talibowie przybyli, by wyzwolić naród afgański spod jarzma”. Przed trzema tygodniami ci „uczniowie szkół koranicznych” wprowadzili powszechny zakaz korzystania z Internetu, obowiązujący nawet urzędników rządowych. Dosłownie tylko jeden „zaufany mąż Boży” w centrali talibów w Kandaharze otrzymał upoważnienie, by śledzić to, co dzieje się w globalnej sieci. Oburzeni hakerzy natychmiast zaatakowali internetową stronę talibów, umieszczając na niej napisy w rodzaju: „Następnym razem wprowadzicie pewnie zakaz oddychania”. Ale to wyklęcie Internetu dotknęło tylko nielicznych. Poza dużymi miastami nie ma prądu, o telefonach czy komputerach nie wspominając.
„Islamskie emiraty” są odizolowane od świata także na skutek sankcji, którymi ONZ obłożyła reżim talibów za udzielenie gościny Osamie bin Ladenowi. Nie ma połączeń telefonicznych z innymi krajami, listy zagraniczne trzeba wysyłać przez Pakistan, gdzie wiele przesyłek pada łupem złodziei. Afgańskie linie Ariana nie mogą latać za granicę (za wyjątkiem rejsów „pielgrzymkowych” do Mekki). 500 pilotów i pracowników obsługi naziemnej zostało zwolnionych. Odtąd największym pracodawcą kraju jest Międzynarodowy Czerwony Krzyż, zatrudniający ponad tysiąc Afgańczyków – w Zjednoczonych Emiratach Islamskich przemysł nie istnieje.
Nie ma tu także miejsca na rozrywki i marzenia. Afgańskie dzieci, które odważą się puszczać latawce, popełniają „przestępstwo przeciw duchowi islamu”, podobnie jak grający w karty, szachy czy nawet hodowcy gołębi. Zabronione jest trzymanie kanarków czy papug w klatkach. Funkcjonariusze „ministerstwa tępienia grzechu i popierania cnoty” (sic!), najważniejszego chyba w kabulskim rządzie, patrzący złowrogo spod czarnych, jedwabnych turbanów, pilnie baczą, aby nikt nie słuchał i nie uprawiał muzyki. Wolno grać tylko na tamburynie, którego dźwięk najwidoczniej

podoba się Allahowi.

Wyjęto spod prawa aparaty fotograficzne i kamery, ponieważ Prorok zakazał sporządzania wizerunków postaci ludzkiej. Mężczyźni muszą nosić krótkie włosy, ale za to brody tak długie, aby można je było chwycić pięścią. Pechowiec, który nie przejdzie pomyślnie tego „testu brody”, zostanie wychłostany i wtrącony do więzienia, dopóki broda mu nie urośnie. Kiedy do Kabulu dotarły pirackie kasety z filmem „Titanic”, wśród młodych mężczyzn pojawiła się moda na fryzury a la Leonardo DiCaprio. Rozsierdzeni talibowie urządzili obławę, wtrącając wszystkich „winnych” fryzjerów i ostrzyżonych mężczyzn do aresztu.
A przecież tych „studentów szkół koranicznych” przyjmowano kiedyś z radością i nadzieją. Po 10-letniej wojnie z sowieckimi agresorami w Afganistanie zostały zgliszcza i groby półtora miliona poległych. Została także anarchia – poszczególne regiony kraju kontrolowali przywódcy mudżahedinów, watażkowie, terroryzujący i grabiący miejscową ludność. Wykształceni w szkołach koranicznych talibowie wyruszyli z Pakistanu przeciw tym krwawym „panom wojny”. Wspierani przez tajne służby Islamabadu, faworyzowani przez Waszyngton, szybko podporządkowali sobie większość kraju. W 1996 r. wzięli Kabul. Afgańczycy cieszyli się, że wreszcie zapanuje spokój, że nastąpi czas odbudowy zniszczonych wiosek i miast. Talibowie, pochodzący z ludu Pusztunów, zazwyczaj tworzącego elitę władzy w Afganistanie rzeczywiście zaprowadzili porządek – komentatorzy przyznają, że to jedyny chyba pozytywny aspekt ich panowania. Odebrali broń maruderom, wytępili złodziei i czyhających przy drogach zbójów. Splamili się przy tym jednak niewyobrażalnymi okrucieństwami. Hafiz Sadiqulla Hassani, były funkcjonariusz tajnej policji talibów, który zbiegł do Pakistanu, przed pierwszą akcją otrzymał od przełożonego taką instrukcję: „Musicie cieszyć się tak złą sławą, że gdy zjawicie się w danym regionie, ludzie będą ze strachu wyskakiwać z sandałów. Każdy potrafi głodzić i bić, ale musicie wymyślić nowe tortury, tak straszliwe, aby krzyki ofiar płoszyły kruki z gniazd”. Hassani starał się, jak mógł. Jeździł ze swymi kompanami nocą po wsiach, wypatrując, czy ktoś nie ogląda filmów wideo lub nie gra w karty. „Złapanych na tych przestępstwach biliśmy tak długo trzcinami namoczonymi w wodzie, aż wszystko było pełne krwi. Potem wrzucaliśmy ich do lochu pełnego owadów, dopóki nie umarli”. Innych nieszczęśników Hassani kazał

przybijać do krzyża

i wieszać głową w dół. To wszystko opisywał w raportach do swych „komendantów”, pytając, czy takie tortury wystarczą, czy też powinien wymyślić jeszcze bardziej okrutne. Nic dziwnego, że wkrótce po inwazji talibów już tylko garstka śmiałków oglądała filmy na wideo. Dla swych przeciwników politycznych czy religijnych „uczniowie szkół koranicznych” nie mają litości. W końcu 1998 r. wymordowali ,osiem tysięcy wyznających szyicką odmianę islamu Hazarów. Setki starców i dzieci zamknięto w metalowych kontenerach i zostawiono na pewną śmierć pod palącym słońcem pustyni.
Przywódca talibów, mułła Omar, jest głęboko religijnym, ale pozbawionym wszelkiego wykształcenia człowiekiem, który potrafi się podpisać tylko z największym mozołem. Podobno spędza większość dnia w swej twierdzy pod Kandaharem, siedząc po turecku i medytując nad Koranem. Ma pod ręką drewnianą skrzynię, pełną dolarów, które niekiedy rozdaje przyjaciołom. Dla Omara sprawy doczesne (poza siłami zbrojnymi) nie istnieją. Podczas gdy bractwa muzułmańskie w innych krajach tworzą szpitale, kuchnie dla ubogich, przytułki, sierocińce i szkoły, talibowie inwestują wyłącznie w broń i nowe meczety. Przez swój fanatyzm doprowadzili do całkowitej katastrofy szkolnictwa, w czasach sowieckiej inwazji znajdującego się na dobrym poziomie. Zabronili bowiem kobietom pracy poza domem (talibowie wyznają doktrynę islamu z indyjskiego miasta Deobandi, zgodnie z którą kobieta jest „pod względem biologicznym, religijnym i profetycznym, istotą niższą od mężczyzny”). W szkołach natychmiast zabrakło wykwalifikowanej kadry nauczycielskiej. Cała generacja dzieci dorasta bez oświaty. Ale umiejętność pisania i czytania nie jest przecież warunkiem dostania się do raju…
W szpitalach afgańskich nieliczne pielęgniarki mogą opiekować się tylko pacjentami płci żeńskiej. Instytucje te stały się właściwie tylko sypialniami dla chorych, bowiem brakuje lekarstw i podstawowej aparatury medycznej. Przez cały dzień słychać przeraźliwe krzyki bólu – lekarze muszą operować bez znieczulenia. Resztki środków anestozjologicznych, głównie taniego kenatestu, zarezerwowane są dla dzieci i pacjentów z nowotworem mózgu. Kenatest wprawdzie znieczula, ale powoduje potworne koszmary. Afgański chirurg zarabia równowartość 10 dolarów miesięcznie (dzięki pomocy organizacji międzynarodowych wynagrodzenie to wzrasta niekiedy do 100 dolarów).
Dziewczęta po pierwszej menstruacji mogą być leczone tylko przez kobiety, lecz lekarek w Afganistanie już prawie nie ma. Śmiertelność wśród Afganek rośnie więc w zastraszającym tempie. Obecnie przeciętna długość życia w państwie talibów wynosi dla obu płci zaledwie 44 lata (w innych krajach rozwijających się – 61 lat, a na Zachodzie – około 75 lat).
W tych tragicznych okolicznościach ludzie radzą sobie, jak mogą. Wielu mieszkańców miast wyprzedało cały swój dobytek – do ostatniego talerza czy noża kuchennego, tak, że skromne posiłki spożywają palcami, z podłogi. Ten, kto jeszcze ma pieniądze, płaci za miejsce w rozklekotanej ciężarówce, aby przedostać się przez pustynię do Iranu, przez góry do Pakistanu lub pontonem przez Amu-darię do postradzieckich republik Azji Środkowej. Większość Afgańczyków nie stać jednak na zorganizowanie ucieczki. Pozostaje im tylko przetrwanie w warunkach terroru i ubóstwa. Rządy talibów z pewnością nie cieszą się poparciem większości. Ludzie na ulicach mówią o fanatycznych islamistach szeptem,

używając formuły „oni”.

Do otwartego oporu dochodzi rzadko. Na początku czerwca br. do szpitala w Heracie wdarła się banda talibów, by ukarać lekarzy i pielęgniarzy za ich zbyt krótkie brody. Personel medyczny bronił się – lekarze gołymi rękami przegnali intruzów, a następnie urządzili wiec protestacyjny przed domem gubernatora. Zazwyczaj Afgańczycy usiłują jednak uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Wiele można osiągnąć, przekupując urzędników reżimu. Talibowie dzielą się bowiem na „starych”, fanatycznych, niepiśmiennych mułłów, skupionych wokół Omara, oraz „nowych”, dawnych urzędników administracji kraju, którzy przystąpili do ruchu z czystego oportunizmu i kiedy wiatr powieje w inną stronę, mogą poprzeć Amerykanów i króla Zahir Szacha. Ci „nowi” za bakszysz przymykają oczy na wiele „przestępstw przeciw religii”. Bardzo kochają pieniądze i większość swych funduszy zdobywają, pobierając haracz od przemytników wiozących towary z Pakistanu do krajów nad Zatoką Perską. Istnieją też „talibowie-wojownicy”, młodzieńcy upojeni władzą, wystrojeni w czarne, jedwabne szaty lub markowe dresy, pachnący najdroższymi dezodorantami, jakie można kupić na bazarze. Ci „wojownicy” z pewnością niezbyt przejmują się nakazami Koranu. Rozbijają się nowymi samochodami terenowymi marki Toyota (talibowie zakupili ich aż 800). Na niektórych wymalowali pseudoamerykańskie napisy: „City Boy,” ”Fast Crew”, ”King of Road”. Będą walczyli z Amerykanami, ale czy do ostatniej kropli krwi?
Afganistan jest więc krajem paradoksów. W sklepach Kabulu, mimo wszelkich zakazów, można kupić aparaty fotograficzne, oficjalnie „w celu robienia zdjęć do paszportu”. Telewizorów i magnetowidów nie ma wprawdzie na wystawach, ale stoją na zapleczu. „Oczywiście można je nabyć, jeśli ktoś chce przetransferować aparaturę elektroniczną do innego kraju”, wyjaśnia ze smutnym uśmiechem sprzedawca.
Ale Zjednoczone Emiraty Islamskie to przede wszystkim kraj cierpień i niepojętej dla sytych ludzi Zachodu nędzy, to ojczyzna ludzi kalekich. Szacuje się, że pod rządami talibów żyje 500 tys. sierot, które w wyniku wybuchu min i niewypałów zostały inwalidami. Nieszczęść

dopełniła potworna susza,

która wypaliła pola i kwitnące sady granatowców. W zachodnich i południowych prowincjach od trzech lat nie zbierano plonów. 46-letni Anwar, który przed klęską naturalną i wojną uciekł do Pakistanu, opowiada: „Nasze bydło padło. Krzewy morelowe i jabłonie uschły. Kopaliśmy bardzo głęboko, ale nigdzie nie ma już wody. Jedliśmy trawę, szarańczę i odpadki, lecz każdego dnia umierało jedno dziecko”.
Teraz na nieszczęsny kraj w Hindukuszu spada jeszcze plaga wojny. Pozostaje mieć nadzieję, że Amerykanie zaczną bombardować także żywnością i lekarstwami, że z pomocą USA Afgańczycy pozbędą się nieobliczalnego reżimu i przy międzynarodowym wsparciu rozpoczną wreszcie dzieło odbudowy.


Egzekucja na stadionie
Islamscy zeloci utrzymują się przy władzy terrorem. W Kabulu jest kilka dźwigów pokazywanych także w paradach wojskowych, a służących głównie do wieszania kryminalistów i ludzi uznanych za wrogów. Publiczne egzekucje odbywają się na stadionie w Kabulu. W listopadzie 1999 roku potajemnie sfilmowano śmierć kobiety o imieniu Zarina, oskarżonej o to, że zabiła młotem swego męża. Skazaną wyprowadzono na murawę stadionu. Zarina musiała położyć się na linii 16 metrów. Kiedy poderwała się, by podjąć próbę ucieczki, kat strzelił jej w tył głowy. Zebrany na trybunach tłum wrzasnął triumfalnie: „Bóg jest wielki!”. Pytany o tę egzekucję minister spraw zagranicznych w rządzie talibów, Wakil Motowakil, oświadczył cynicznie: „Stadion piłkarski jest miejscem radości. A cóż może być bardziej radosne niż wymierzenie przestępcy zasłużonej kary? Jeśli jednak Zachód chce, może dać nam pieniądze na zbudowanie innych miejsc straceń, tak, abyśmy na stadionie znów mogli grać w piłkę”.

Handlarze narkotyków
Uprzednio talibowie większą część swych zysków czerpali z produkcji narkotyków. W lipcu 2000 r. mułła Omar zakazał wszakże upraw maku opiumowego, jako sprzecznych z naukami islamu. Rzeczywiście w bieżącym roku powierzchnia pól makowych zmniejszyła się o co najmniej 60%. W prowincji Logar cena kilograma surowego opium wzrosła z 35 do 135 dolarów. Ale posiadanie narkotyków wciąż jest legalne i talibowie grożą, że na wypadek wojny zaleją nimi kraje Zachodu. Prezydent Bush rozważa bombardowania makowych pól.

Tylko talibowie mają jeszcze żywność, a na targu chudy kurczak kosztuje więcej niż ręczny granat.

 

Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy