Agenci czy dziennikarze?

Agenci czy dziennikarze?

Służby specjalne III RP nie mają zahamowań w namawianiu redaktorów do współpracy

Czy służby specjalne werbują dziennikarzy? Czy manipulują mediami, podrzucając swym agentom dziennikarzom spreparowane informacje? Wiele wskazuje, że tak. W każdym razie ankieta branżowego miesięcznika „Press”, mimo iż nie stawia kropki nad i, nie pozostawia wątpliwości. Kilku dziennikarzy śledczych, siłą rzeczy pracujących „na styku” z policją i służbami specjalnymi, przyznało, że byli werbowani przez oficerów służb. Byli i zwerbować się nie dali. Nie trzeba być mędrcem, by wyciągać z tych opowieści oczywiste wnioski: służby specjalne III RP nie mają zahamowań w namawianiu dziennikarzy do współpracy, uważają to za rzecz oczywistą, no i trudno zakładać, by w tej robocie nie miały sukcesów. Więc agenci są wśród nas?
Pośrednio potwierdzają to inni dziennikarze śledczy – przyznają, że czytając niektóre artykuły, widać na kilometr, iż wiedza, jaką epatują nas ich autorzy, może pochodzić tylko z „fabryki” (tak nazywany jest przez wtajemniczonych gmach przy ul. Rakowieckiej). O tym zresztą w środowisku dziennikarskim mówi się półgębkiem, sęk w tym, że nikt nie chce powiedzieć o tym głośno. No, może poza Aleksandrem Kwaśniewskim, który nazwał tygodnik „Wprost” „ubecką gazetą” i teraz, jak zapewnia, spokojnie czeka na proces, by przedstawić fakty. No i poza byłym ministrem spraw wewnętrznych, Zbigniewem Siemiątkowskim, który kiedyś, jeszcze w roku 1996, parę dni po objęciu stanowiska, oświadczył w Sejmie, że jest zaszokowany skalą agentury UOP w środowisku dziennikarskim.
I tyle. A temat – fundamentalny dla wolnych mediów – jest niezauważany. Szefowie największych gazet nabrali wody w usta. Poza jedną „Polityką”, która piórem Jacka Żakowskiego, w komentarzu „Agencja prasowa donosi”, odniosła się do ankiety „Pressa”. „Wygląda na to, że – jak plotkowano od lat – znów są wśród dziennikarzy agenci”, napisał Żakowski. I teraz środowisku wypadałoby się zastanowić, co z tym fantem zrobić.
Z wielu względów.
Najbardziej banalny dotyczy nieuczciwej konkurencji – oto bowiem środowisko dziennikarskie dzieli się na tych, którzy każdą informację muszą pracowicie, w pocie czoła, wydeptać i tych, którzy dostają strzeżone tajemnice na tacy.
Ale rzecz przecież jest istotniejsza: służby specjalne, a może koterie w tych służbach działające (do tego dorzućmy firmy lobbingowe, choć to osobny temat), podrzucając spreparowane materiały mediom, manipulują opinią publiczną. Manipulują demokracją.
Dziennikarz „Polityki” otwarcie pisze to, co wielu mówi półgębkiem: „O kilku głośnych i brzemiennych w skutki tekstach i audycjach ostatnich miesięcy mówi się, że były przygotowane lub inspirowane przez służby i dlatego zawierały stronniczo dobrane fakty, informacje niewiadomego pochodzenia albo historie w oczywisty sposób wyssane z grubego palca”.
Co jeszcze się mówi? Ano o nieformalnych konsultacjach dziennikarzy i ich „informatorów”, które odbywają się w sejmowej restauracji U Hawełki, a których owocem były nieprawdziwe relacje. A ostatnio o przypadku jednego z niepokornych dziennikarzy śledczych, którego próbowano po ubecku zastraszyć – wiemy, ile zarabiasz, znamy stan twojego konta, wiemy, na co wydajesz…
„Jeżeli więc nie chcemy nieświadomie odgrywać scenariuszy pisanych w nieznanych nam tajnych centralach, trzeba się tym zająć przynajmniej tak poważnie jak sprawą Rywina”, konkluduje Żakowski w swoim komentarzu. Oczywiście, że trzeba.

 

Wydanie: 2005, 27/2005

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy