Jak zwierzęta

Jak zwierzęta

Zawsze się bałam, że spotkam na basenie znajomego poetę. Co za klęska towarzyska! Tydzień temu stoję w tej zupie, w stroju kąpielowym z początku lat 90. i – jako jedyna na całym basenie miejskim – w czepku na głowie. Jest to czepek w kolorze przemysłowym, niebieski, jaki wyobrażamy sobie myśląc „przedmieścia”, „wysypisko”, „zanieczyszczenie planety”. Och, za późno! Durny czepek, chlor w czerwonych oczach. Spotykam poetę w wodzie, woda nam sięga do klaty. Trzymamy fason, podajemy sobie ręce i ściskamy je formalnie. No, nie wiem: podwodny sonecik? Mokry dystych? No, nie wiem… Popluskaliśmy się… „To ja lecę. Cześć!”. Bez okularów ledwo byłam w wstanie uciec pod prysznic. Długo stałam pod strumykiem ciepłej, kojącej wody, rozmyślając o rolach społecznych, więzieniach naszych ciał i pizzy.
W ogóle to – za przeproszeniem – moczenie się i ocieranie o dziesiątki nieznajomych ciał jest wprawdzie społecznie akceptowane, ale jednak trudne. Pisk, wrzask, disco z głośnika. Kiedyś w Budapeszcie trafiłam do kompleksu basenów termalnych. Weseli węgierscy staruszkowie grali w szachy, mocząc zadki w wysokich temperaturach o różnym stopniu zasolenia: szach-mat!, szczodrze przy tym rozdając uśmiechy. To było apokaliptyczne, upalne lato i baseny pękały w szwach – słowem cały Budapeszt maczał w tym palce. Jeden jedyny basenik z zimną wodą postawiono z boku – był pusty i niechciany. W ogóle wyglądał, jakby miał karę: wchodziło się doń i stawało twarzą w twarz z wielką, burą, pionową, bardzo wysoką ścianą. Kąpałam się w tej zimnej wodzie rada, że kąpię się samopas, podczas gdy reszta wybiera inne, słodkie i ciepłe akweny. W pewnym momencie nad ścianą ujrzałam postać spalonego na wiór ratownika w fantazyjnych okularkach. Zrozumiałam, że dzierży potężny megafon. Podniósł go do ust i powiedział coś po węgiersku. Na to dictum do „mojego” basenu zaczęli zwalać się ludzie z całego, że tak powiem, kampusu. Nie tylko się zwalali, ale stawali ciasno przy sobie – na baczność i gremialnie ustawili się twarzami do owej pionowej ściany – jakby na coś czekali. Rysunek sam w sobie jest surrealistyczny. Czuję się jak w horrorze. Wiadomo, że zaraz coś się wydarzy i tylko ja nie wiem, co. Zbiorowe samobójstwo w trzewiach jakiejś sekty? Altruistyczne karmienie krokodyli? Jakiś nieznany mi węgierski rytuał inicjacyjny – prawdziwy culture shock? I wtedy puścili tę falę. Ale frajda! Z miejsca zmiotło mi kapelutek. Pośmiałam się z własnej zaściankowości i umknęłam chyłkiem do (ciepłego) źródła.
W Budapeszcie nie spotkałam żadnych znajomych poetów. Ale zdarzyło mi się przywitać w kolejce u ginekologa ze znakomitą artystką wizualną. Było to nie lada spotkanie: podziwiałam tę panią i nie widziałam jej od lat – z miejsca rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Udawałyśmy, że jesteśmy gdzie indziej: na wielkomiejskiej ulicy, w kawiarence, w jakiejś neutralnej przestrzeni. A jednak nie dało się ukryć, że za chwilę obie (ja po niej) zasiądziemy na tym samym fotelu w pozie raczej upokarzającej i ten sam doktor będzie nas przenikliwie oświecał. Właściwie wypadałoby, żebyśmy ucięły sobie pogawędkę o hormonach, ale nie: byłyśmy twarde.
Nie ma dobrego wyjścia z podobnej sytuacji. Nieraz zdarzało mi się cichcem zmykać z apteki, jeśli w kolejce zauważyłam sąsiada bądź znajomą pisarkę. Miłej, acz przygłuchej aptekarce zdarza się przecież, dla pewności, zawodowo zawołać na całą aptekę: – Co? Maść na hemoroidy? Lub: Stooopeeeran??? Co jest, konkurs logopedyczny czy egzaminy na PWST? A spotkanko w punkcie poboru materiału biologicznego? Mało prawdopodobne? Ależ zupełnie odwrotnie. Podczas ciąży regularnie witałam się z jakąś koleżanką, kiedy obie dzierżyłyśmy w plastikowych słoiczkach, starannie podpisany i jeszcze ciepły, że tak powiem, pobór. Może w aptekach i laboratoriach powinny istnieć kabinki jak w peep show. Wtedy bez kłopotu moglibyśmy mówić o naszych wstydliwych dolegliwościach. À propos – mam nadzieję, że w gabinetach psychoterapeutycznych mają mocne, grube, dobrze wyciszone ściany. Inaczej… to by dopiero było!

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy