Między Barańskim a Żuławskim

Między Barańskim a Żuławskim

Przenosząc książki do wymarzonej biblioteczki, spędziłam dwie noce, siedząc na podłodze pośrodku kartek, wydruków, biletów z metra pokrytych zapiskami, sentymentalnych pocztówek itd. W książkach znalazłam bardzo dużo gumek do włosów i ołówków, którymi zaznaczałam strony, dwie zagubione dawno recepty, zaproszenie do teatru i wykres EKG. Oraz dwa zniszczone telefony komórkowe. I 25 pocztówek z wizerunkiem Franza Kafki (musiałam je kupować za każdym razem, kiedy byłam w Pradze). Jestem jedną z tych osób, które podkreślają zdania i akapity, dopisując na marginesie własne komentarze („Oh, really?”, „Serio?”, „!!!”, „Debil”, „Świetne!”), uwagi i pomysły, tak że dokładnie widać, w którym miejscu przestałam czytać książkę. W każdym razie ostatecznie wyjaśniła się sprawa ginących ołówków. Przenosząc moje małe, zauważyłam, że mam czasem po dwa egzemplarze tej samej książki: kupowałam drugi, kiedy w czwartej kolumnie nie mogłam znaleźć pierwszego. Te lektury zgromadziłam w jednym miejscu, nadając mu w myślach etykietę „prezenty”.
Przenoszeniu książek zawsze towarzyszą wzruszenia i odkrycia. Książki to, jak wiadomo, nie tylko tekst, treść, kontent – to także przedmiot wywołujący wspomnienia ludzi i miejsc, wycieczek i fascynacji. Księgozbiór jest jak album fotograficzny – dokumentuje całe okresy życia. „Potęga irracjonalności”, „Ucieczka do głębi”, „Na pustyni” to chyba kryzysowe lektury. Rozpoczyna je buńczuczne „Burzliwe lato”, wieńczy rozpaczliwe „O sytuacjach bez wyjścia w etyce”. Z rozbawieniem odnajduję kolejne niespodzianki: dwuletni okres psychoterapii egzystencjalnej przynosi nowe, zaskakujące treści: „Koniec współuzależnienia”, „Manipulacja w polityce, reklamie i miłości”, „Duchowość ciała” i – co w pewnym stopniu niepokojące – „Uwikłani w płeć”, „Potęga obrzydzenia”, a zaraz potem „Zmysłowe życie roślin”. To zamyka okres samorozwoju i terapii. Przenoszę ten zbiorek i obnażam ukryty za nim zakątek filosemicki: „Żydzi. Naród, historia, religia”, „Święta i obyczaje żydowskie”, „Tajemnice Kabały”, a nawet „Kafka a Kabała”. Tu łezka kręci mi się w oku – rozpoczęłam naukę hebrajskiego. Jakże piękne i płonne przedsięwzięcie. Potem – jakby dla równowagi lokalizuję „Zen i sztukę oporządzania motocykla”, „Sny księdza Bosko”, „Siłę snów” i last but not least – „Czytanie z ręki”. Tego momentu w swoim życiu nie identyfikuję. Z mieszaniną lęku i pobłażania, jaka cechuje korzystanie z tego rodzaju poradników, otwieram książkę i znajduję model dłoni odpowiadający mojej: „Wyróżnia ona osoby żyjące w świecie własnych snów, niezdolne do stawienia czoła trudnościom życia, lubiące kontemplację i samotność”.
Cóż, mogłam się tego spodziewać. Na szczęście między „Barańskim” a „Żuławskim” znajduję maleńki poradnik pewnego francuskiego profesora „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”. To nagle rozwiązuje wszystko. Na końcu, pod kopertami i niewysłanymi umowami sprzed dwóch lat, odkrywam dwie książki, które zachowałam z wczesnego dzieciństwa – to „Siostrzeniec czarodzieja” i „Zazula”. Przy „Zazuli” nie wytrzymuję i zaczynam czytać. Historia wciąga mnie jak dawniej: wredne krasnale porywają księżniczkę, dochodzi do handlu żywym towarem – ogólny syf i denerwuję się jak jakieś 25 lat temu. Jest źle: minął tydzień. Siedzę dalej tu, wśród książek. Jedzenie donosi mi rodzina. Bałagan jest coraz większy. Pies kładzie się na tym wszystkim, jakby chciał przykryć niemiły widok swym futrem. Na dworze jest lato, dziewczyny chodzą w japonkach, dzieci trzaskają deskorolkami o bruk. Ludzie noszą w reklamówkach niemal czarne czereśnie. Zaczynam prowadzić dziennik podróży: Dzień pierwszy. Zwiedzam Tanger z Jane Bowles. Jest słodko i niebezpiecznie. Jutro penetruję Dublin, a potem ruszam na Czarodziejską Górę. Pieprzyć świat. Mieliście kiedyś takie wakacje?

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy