Thriller

Thriller

Ekipa telewizyjna wchodzi do domu Mistrza jak do kościoła. Operatorzy światła ściągają butki, redaktorka rozgląda się z nabożeństwem. Wszyscy zniżają głos. Trzeba ostrożnie stąpać: w pracowni Mistrza stoją rzeźby i sztalugi, jakieś prace niedokończone – czyjaś drewniana rączka i autonomiczna nóżka. Ekipa dyskretnie rozstawia statywy. Mistrz jest w dziwnym stanie: widać, że czuje się niezręcznie. Próbował ubrać się odświętnie, ale się nie ubrał. Próbował posprzątać, ale mu nie wyszło. Nie umie pozować. Uśmiecha się przepraszająco. – Co mam robić? – pyta. – Niech Mistrz robi to, co zwykle – odpowiada redaktorka. Mistrz rozgląda się bezradnie, wreszcie znajduje jakąś puszkę. – Kręćcie to! – woła redaktorka, ale Mistrz tylko kiepuje papierosa. – Co mam robić? – powtarza pytanie. – Niech Mistrz robi to, co zwykle (konsternacja na twarzy Mistrza). Dobrze, podjął decyzję: idzie na korytarz (– Kręćcie to!), wraca z rzeźbą, wkłada jej łeb pod ramię, uśmiecha się głupio (– Mamy to!). – Co mam robić? – pyta po raz trzeci. – Niech Mistrz robi to, co zwykle. Panika na twarzy Mistrza. Nagle wpada na jakiś pomysł, podchodzi do kanapy i kładzie się na niej z podwiniętymi nóżkami. I leży. I tak zostaje.
Trudno w mediach pokazać pracę artysty. Proszę sobie wyobrazić film o pisarzu. Nie mam na myśli Hemingwaya – legendarnego łobuza, żywiołaka, ani, powiedzmy, Allena Ginsberga – malowniczego bitnika, ani Charlesa Bukowskiego – pijaka i fana wyścigów konnych. To mitotwórcze przypadki i było ich trochę, dokładnie tyle, ile może wchłonąć popkultura – kilka. Ale przecież większość przygód, perwersji, morderstw, kataklizmów i objawień odbywa się w głowach pisarzy, w głowach, które trzymają w odpowiednim, gwarantującym skupienie miejscu, stosownie cichym, stosownie odosobnionym.
Wyobrażam sobie film o pracy twórczej pisarza: pisarz je kanapkę, wypija kawę, pali. Siada. I siedzi. Kamera rejestruje ruchy gałek ocznych, źrenice się powiększają i zmniejszają. Specjalna maszyneria mierzy puls, bada ciśnienie i tętno. Medyczne urządzenia sprawdzają, która część mózgu świeci najmocniej, jak zachowuje się hipokamp i szyszynka. Uwaga: akcja! Pisarz przenosi się na kanapę! Kładzie się!!! Następnie rozmyśla. Teraz moglibyśmy zrobić retrospekcję (pisarz w dzieciństwie przeżywa traumę albo odwrotnie: skacze beztrosko po łące i karmi konika) albo animację (rysujemy to, co sobie wyobraża). I tyle. A przecież – nie szukając daleko – taki pisarz Konwicki: jak mu lekarz ciśnienie zmierzył podczas pracy twórczej – omal sam nie umarł. Z przerażenia. Myślenie może być zabójcze. Ale jest przecież także życiodajne!
Współcześni filozofowie narzekają, że uniwersytety mylą filozofię z jej historią. Że nikt już nie siada w fotelu na długie godziny, błądząc ot tak sobie, bez nawigacji, po tajemnych przestrzeniach umysłu. W świecie dzikiej konsumpcji, rączego kapitalizmu i 120 kanałów telewizyjnych, i tysiąca czekolad – myślenie bywa mylone z lenistwem. Jak mawiała moja babcia: „Co tak posiadali? Przecież nie niedziela”. Ale wystarczy przypomnieć genialne w swej prostocie odkrycie słynnego artysty niemieckiego Josepha Beuysa, że to myśl jest pierwotną rzeźbą, czymś, co sami kształtujemy w głębi duszy, co jest naszą pierwszą kreacją – żeby poczuć się lepiej. W tym sensie wszyscy jesteśmy artystami. Jak się Państwu podoba ten pomysł?
Więc od tej pory – jeśli partner, partnerka gani nas za gnuśność, zmywarkę nierozpakowaną i zzieleniałe kotlety – odpowiadajmy: Kochanie, sorry, strasznie jestem zarobiony. Istnieje nawet naukowe uzasadnienie, badania, które skłaniają nas do podjęcia właściwego wyboru, zawsze kiedy się wahamy: odetchnąć przez chwilkę czy sprzątnąć garderobę. Sytuacja jest chyba jasna? Garderoba i tak za tydzień będzie wyglądała tak samo, nie ma więc sensu podejmować czynności bezproduktywnych. Za to leniuchowanie, drzemki, marzenia donikąd – wzmagają naszą tzw. kreatywność. Pisarz to wie, dlatego leży. Nie ma czasu na sprzątanie. Uwaga: wstaje. Dobierzmy do tego muzykę, coś mocnego, niech będzie Komeda. Publiczność wstrzymuje oddech. Napięcie rośnie. Pisarz zapisuje zdanie. Są dwa wyjścia: jest to gówniane, nic niewarte zdanie, które czyni z niego postać dramatyczną. Lub zdanie, które będziemy sobie powtarzać jeszcze za dziesięć i więcej lat, my, nasze dzieci i wnuki. Ale tego, mówiąc otwarcie, nie sposób przewidzieć.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy