Usługi

Usługi

Niby dzień niby zwykłego życia i trafiam do optyka. Przyjmuje mnie Beata Tyszkiewicz, tylko z krótszymi włosami. W zakładzie pięknie pachnie. Wybrałam oprawki i pozostało standardowe badanie wzroku. Pani doktor z lśniącym warkoczem uśmiecha się ciepło i zaprasza mnie do gabinetu. Wkłada mi na głowę te fantastyczne okulary i natychmiast gasi światło. Przez chwilę słabo mi się oddycha, ale skupiam się na światełkach przed sobą. Literki dwoją się i troją, przechylają się i zostawiają powidoki: literki widma, literki cienie. Pani zmienia mi szkła w tempie szalonym. Potem widzę rozetkę, zielone krzyżyki, czerwone romby i czerwoną laserową kreskę.
– Co pani widzi? – Widzę jakby bramkę. – Świetnie! Świetnie! – Bramka jest pęknięta. – Dobrze! Czy ramiona równo zachodzą na siebie? Itd. Aż dotarłyśmy do spinacza. Czy spinacz jest bardziej czarny na czerwonym, czy na zielonym tle? Nic już nie widzę, jest mi lekko słabo, wiem, że na dworze jest świat: lekki, śmierdzący spalinami wiatr, ciasto w Marché i mój telefon z błyszczącym okienkiem. Ale spinacz rządzi. – To mi się nie podoba – mówi pani z warkoczem i postanawia mnie „zmylić”. Więc znów oglądam jakieś domki źle wyostrzone, drzewka. Powrót do spinacza jest straszny, zaczynam więc zmyślać. – Spinacz jest ciemniejszy na czerwonym. – Dobrze! A teraz? – Też! – Wspaniale! Przez półtorej godziny śledzę pieprzone światełka. Już wiem, że to szalona optyczka, że mnie więzi. Telefon dzwoni, rodzina pewnie płaci okup.
Wychodzę blada, mam spuchnięte powieki. Coś podpisuję, coś płacę. Wieczorem we Freshu osiągam wesołe efekty świetlne – kreski i zygzaki. Mam nadzieję, że za rogiem nie czai się ten podstępny spinacz. Nigdy wcześniej mnie nie badano spinaczem. Za trzy dni muszę tam wrócić po okulary. Z obstawą. Z psem. Z duszą na ramieniu.
Tak to już jest w usługach, że człowiek nie grymasi i jakoś miękko się poddaje. Pani krawcowa pokrzykuje, że zszyć musi brudne spodnie, kelner – mam wrażenie – zaraz mi da w pysk, taksówkarz gani obmierźle: „Zakupów się nie kładzie na siedzeniu, proszę pani!”. Jednak najdziwniejsza przygoda spotkała mnie w tramwaju, gdzie podszedł do mnie niewysoki, około pięćdziesięcioletni jegomość z wąsikiem i syknął: „A może teraz ja posiedzę?”. Cóż, nie był może drastycznie trzeźwy, ale łypał groźnie. Wstałam więc, zawinęłam pod siebie ogon i udałam się na tyły pojazdu. Owszem, było mi wstyd. Postanowiłam zatem przejść coaching. Auto­coaching. Trening osobowości. Niczym pracownik Amwaya staję codziennie rano przed lustrem i mówię do siebie, do swego śpiącego oblicza. Uczę się agresji, siłą woli wyzwalam w swym organizmie adrenalinę i testosteron: You’re talking to me?! Jednak kiedy siedzę po treningu w szortach, z ręcznikiem zawieszonym na ramionach – ogarnia mnie nagły niepokój: bez krawcowej przeżyję na planecie Ziemia, przeżyję bez pana z wąsem. Ale bez taksówkarza i kelnera? Wyobraźnia podsuwa mi straszne obrazy: noc, zacina mokry, śmierdzący kebabem śnieg. Stoję pod knajpą i próbuję wezwać taksówkę. Samochody podjeżdżają, ale taksówkarze, widząc mnie, prychają: „To ta, co kładzie zakupy na siedzeniu!”, i umykają w dal.
Druga wizja jest jeszcze straszliwsza: siedzę w knajpie, przed sobą mam pusty talerzyk i kieliszek. Kelnerów na sali jest mnóstwo – uśmiechają się uprzejmie i zachęcająco do gości. Jednak mnie ignorują! Mam karę: będę na zawsze spragniona i głodna umierać w ciemnym kącie. Samotna i zapomniana. Ocieram twarz z potu. Postanawiam wycofać się na pozycje pasywne. Trudno. Poniżana i posłuszna nadal będę wiodła znośną egzystencję, korzystając z tych małych udogodnień, które sprawiają, że chce się żyć. Niedawno w internecie sporą sensację wywołała wiadomość o wycofywaniu się z rynku lodów Carte d’Or. Płacz i nostalgia. Te wszystkie chwile, kiedy… I znów: niepoważne problemy pierwszego świata.
A jednak niektórzy źle znoszą zmiany nawet tak niewielkie jak przebudowa layoutu ulubionej gazety, wyprowadzka sąsiadów, wycofanie z aptek dobrego szamponu, zniknięcie audycji z pokrzepiającym prezenterem. To dla nich małe śmiertki. Jeszcze nieprawdziwe, na razie na niby. I my też oszukujemy, że to dopiero połowa lata, ale ta dojrzałość – wiadomo, dokąd to zmierza. Jest jesień. Można najwyżej (dotknąć papierosa zapałką, uspokoić się ręką)… pooszukiwać jeszcze, ale już bez wiary.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy