Aktorzy nieprowincjonalni

Aktorzy nieprowincjonalni

Grają w spektaklach, filmach, musicalach, użyczają głosów. Z pochodzenia Polacy, z adresu wiedeńczycy

Korespondencja z Wiednia

Mówią o sobie „wieczni freelancerzy z dyplomami”. Zastanawiają się, czy są bardziej artystami, czy rzemieślniczymi wyrobnikami.

Kamienica blisko przystanku tramwajowego, w 8. dzielnicy Wiednia. W wysokim mieszkaniu wysmakowane detale, krakowski klimat. Jestem u artystów, aktorów w średnim wieku. Od lat żyją poza Polską.

Agnieszka Salamon zagrała w najnowszym filmie Agnieszki Smoczyńskiej „The Silent Twins”; jej rola niestety wypadła w montażu, za to reżyserka zapamiętała Agnieszkę. Maciej Salamon dostał jedną z głównych ról w filmie austriackim, no ale pandemia, film nie dostał pełnego finansowania. – Czasami tak się dzieje, trudno – mówią.

Nie bardzo kojarzymy twarze tych aktorów, albo są ukryte pod charakteryzacją, albo wyłowimy je na drugim, trzecim planie. To jednak zawodowcy obyci ze sceną, z kamerą, z rolami każdego planu. Odnajdują się w całej Europie. Nie utyskują, że nie ma dla nich pracy. Aktywnie jej szukają, podejmują wyzwania. – W musicalach dużo się pracuje, codziennie gra się spektakle, osiem razy w tygodniu – wylicza Maciek, lektor i dubbingowiec.

Agnieszka jest aktorką i lalkarką po wrocławskiej PWST. – Jesteśmy z Polski. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jak aktor, to po szkole teatralnej – tłumaczy. – A tutaj aktor to jest człowiek, który pracuje w tym zawodzie i dostaje za to pieniądze. I to za każdym razem się weryfikuje. To też zawód ekstremalnie subiektywny. Są ludzie, którzy nie mają żadnej szkoły i są genialni, i tacy, którzy mają strasznie dużo szkół i nic.

Marionetki

W Austrii, gdzie od 20 lat mieszkają Salamonowie, teatry offowe mają dużo dłuższą tradycję, więcej budżetu. Agnieszce wykształcenie lalkarskie pomogło w nawiązaniu pierwszych kontaktów zawodowych po przeprowadzce do Wiednia. Do Marionettentheater Schloss Schönbrunn zajrzała przy okazji. – Są dwa takie prywatne teatry, jeden w Salzburgu, a drugi właśnie w Schönbrunn. To specyficzne lalki na dwumetrowych sznurkach. Oglądasz spektakl, a widzisz tylko te marionetki, nie widzisz aktora na podeście. Operuje obiema rękami i widzi jedynie głowę lalki. To skomplikowane, dużo sznurków, dużo możliwości. Austriacy mają specyficzną narodową technikę lalkarską, która de facto datuje się od Mozarta – opowiada.

– Po dwóch miesiącach właściciele teatru zaczęli wrzucać mnie do spektakli i przez pierwsze dwa, trzy lata naszego pobytu bardzo dużo u nich pracowałam. To są gotowe spektakle, tam się nie mówi, wszystko leci z taśmy: muzyka, śpiew. Niszowa sprawa, typowo turystyczna, ale na tyle dobrej jakości, że warto zobaczyć – wyjaśnia aktorka.

Teatr marionetek w Schönbrunn funkcjonuje od prawie 30 lat, Christine Hierzer-Riedler i Werner Hierzer sami robią lalki według klasycznych wzorów. – To praca ze środkiem ciężkości, trudna, na wyczucie. Ale na wszystko są metody – uśmiecha się Agnieszka.

„U lalek” nauczyła się mówić po niemiecku. Najtrudniej jest dostać pierwszą pracę, ale jak już się ją dostanie, to ma się coś w życiorysie. – Poznaje się ludzi, ktoś przychodzi, ogląda, ktoś podpowie, gdzie się chodzi na castingi, gdzie wysłać życiorys, jakie zdjęcia zrobić. Gdy się ma 60 lat, to się chodzi na castingi. Ma się 80 lat, też się chodzi na castingi. Jeżeli z tych, powiedzmy, 15 castingów na rok dostaniesz robotę, to jesteś szczęśliwa.

Swing

Maciek urodził się w Budziszynie, Bautzen, jego rodzice byli artystami, często się przeprowadzali. Mama była tancerką i pedagożką baletu, ojciec pianistą. W Bautzen pomagali budować serbołużycki zespół pieśni i tańca. Kiedy pracowali w Zespole Pieśni i Tańca Śląsk, mieszkali w Koszęcinie. – W 1981 r. wszystko runęło, mama była przewodniczącą Solidarności w Śląsku, pierwszą, którą wywalili dyscyplinarnie – wspomina Maciek. W końcu zamieszkali w Stuttgarcie. Maciek dwa lata studiował fizykę, ale artysta w nim wygrał. – Zdałem do Gdyni do Studia Baduszkowej przy Teatrze Muzycznym, w połowie trzeciego roku odszedłem, bo pojawiła się olbrzymia firma musicalowa Stage Entertainment, działa na całym niemieckojęzycznym obszarze, ma teatry w Londynie, na Broadwayu. To był początek XXI w., postanowili wypromować musicale w Niemczech, inwestowali, budowali; w Stuttgarcie dwa teatry, w Hamburgu jeden, przejęli kilka w różnych częściach Niemiec. Wtedy był jeszcze niedobór artystów, którzy grają musicale po niemiecku. Nie miałem problemów z językiem, dostałem stypendium i nie musiałem płacić za szkołę aktorską w Hamburgu. No i potem przez 12 lat tłukłem się po wszystkich możliwych produkcjach musicalowych w Austrii, Niemczech i Szwajcarii.

„Taniec wampirów” na podstawie filmu Romana Polańskiego sprzedawał się fantastycznie, Maciek grał w Niemczech, potem w Wiedniu. – Najdłużej grałem w „We will rock you”, spektaklu z muzyką zespołu Queen, w Kolonii, Zurychu i Wiedniu, z tysiąc razy. Ciekawostka: prawie zawsze robiłem za tzw. swinga, za kogoś, kto nie ma stałej pozycji w zespole, tylko uczy się 8-10, nawet 12 pozycji; zależy kogo brakuje, to wskakuję i gram rolę.

Niektóre role w musicalach to godziny charakteryzacji, nawet wizyt dentystycznych, żeby aktor miał np. wampirze zęby, w których może śpiewać. Pierwsze angaże Macieja w Wiedniu to Theater Akzent, potem Theater an der Wien. Jednocześnie grał dwa lata na letnim słynnym festiwalu w Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim w „West Side Story”. Grał też w jednym z najgorzej przyjętych w Wiedniu spektakli musicalowych wszech czasów, „Barbarelli”. – Nie poszło, ludzie na to nie przychodzili. Ale robota była fajna.

Reżyserka

W tym czasie Agnieszka zaczęła pracę z polską amatorską grupą teatralną. Jadwiga Hafner, Polka z Wiednia, prowadziła galerię sztuki i użyczyła ją za darmo na próby. – Potem grałam w Polsce, w Niemczech, urodziłam syna, wróciłam i zrobiłam „Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej z amatorskim Theater AA Vademecum, bardzo duży sukces. Nie było wtedy żadnego polskiego teatru, a Polonii jest z 60 tys. ludzi. Występowaliśmy w teatrze prowadzonym przez Czechów, którzy w 1968 r. tutaj uciekli. Theater Brett ma 100 miejsc, jak na offową działalność to całkiem dużo. Potem zaprosił mnie Bartek Szydłowski z Krakowa do Łaźni Nowej, żebym zrobiła ten spektakl z bezrobotnymi.

Z AA Vademecum w Wiedniu zrobiła Witkacego „W małym dworku”, potem „Seksmisję”. Sama gra w Berlinie, Hamburgu, oczywiście w Wiedniu, ma projekty w Szwajcarii. – Jadę na dwóch szynach, jedna to są moje projekty reżyserskie, które co jakiś czas się dzieją, a druga szyna to ja jako aktorka. Najczęściej gram w mniej lub bardziej offowych spektaklach, ewentualnie w filmach, tak jak Maciek – przyznaje. W 2019 r. zrealizowała „Tkaczki” na podstawie „Alei Włókniarek” Marty Madejskiej.

Anatomia procesu

– Jedno z pierwszych nagrań, które zrobiłem międzynarodowo, było do dokumentacji o Ben Gurionie. Szukano kogoś, kto jest w stanie przekonująco mówić po angielsku z wyraźnym polskim akcentem. Nagrywałem po angielsku teksty Ben Guriona, których nie mieli jako oryginalnych nagrań. To nie była duża robota, ale niecodzienna – opowiada Maciek. Zaliczył w austriackich filmach role polskich księży, to normalne, taka nisza, śmieje się żona. – I złodzieja, napisany był na Węgra, sam przepisałem to na polski. Z drugiej strony po niemiecku i po angielsku mówię jak po polsku, nagrywałem do dokumentów dla History Channel trzygodzinny materiał ze wspomnieniami żołnierzy z walk podczas lądowania w Normandii.

Maciek nie potrafi mówić dialektem ani go imitować. – Jak staram się mówić po austriacku, brzmi to śmiesznie. Wychowywałem się w okolicach Stuttgartu, gdzie szwabski akcent jest mocny, specyficzny. Wyjechałem do Niemiec, mając 12 lat, i nagle wylądowałem w kraju, gdzie wystarczy pojechać 20 km dalej i już jest inny dialekt. To był szok kulturowy. Polski akcent jest bardzo podobny do chorwackiego, serbskiego, często gram Chorwatów, Bośniaków, Serbów, Czechów – wylicza Maciej. – Najwartościowszy projekt, w jakim zagrałem, to rola wileńskiego Żyda w filmie kinowym „Murer: anatomia procesu” z 2018 r., o Holokauście. Najlepszy austriacki film 2018 r. Niestety, nie przebił się międzynarodowo. Bardzo precyzyjnie pokazuje kulisy procesu  byłego komendanta Wilna i tamtejszego getta, Franza Murera, jaki odbył się w 1962 r. w Grazu. Murer to „rzeźnik z Wilna” na poziomie Eichmanna i zbrodniarzy sądzonych w Norymberdze.

– Pokazuje, jak bardzo Austria się nie zdenazyfikowała, bo Niemcy jakoś sobie z tym jednak poradzili, jakoś rozliczyli, przyznają się, natomiast Austria jest pierwszą ofiarą Hitlera – włącza się Agnieszka.

My, Psy (Wir Hunde/Us Dogs)

Ważne dla Agnieszki aktorki: wygrywa casting w ramach Wiener Festwochen, liczącego się letniego festiwalu kulturalnego, do spektaklu wiedeńskiego Volkstheater w koprodukcji z kolektywem artystycznym Signa; jest rok 2016. – Signa to pionier teatru immersyjnego (zacierającego granice między aktorami a widownią), najbardziej uznanym, jeśli chodzi o obszar niemieckojęzyczny. Od wielu lat tworzą alternatywne rzeczywistości, jak „Wir Hunde/Us Dogs”. Mieli do dyspozycji wielką, pustą kamienicę, mogli z nią zrobić do spektaklu, co chcieli. Signa Köstler, twórczyni kolektywu, robi realistyczne „rzeczywistości”, w których umieszcza aktorów. Tu założyła, że są ludzie, którzy rodzą się, czując, że są psami. Brało w tym udział 50 performerów, w tym Agnieszka. Granie polegało na tym, że to nie był teatr. – To pięciogodzinna wspólna improwizacja z widzem – relacjonuje Maciek. Oglądamy katalog z przejmującym zdjęciem Agnieszki.

Chciałaby kiedyś sprowadzić Signę do Polski. Spektakl otrzymał w Austrii nagrodę Nestroya, najważniejszą nagrodę teatralną. Agnieszka przyznaje, że taki rodzaj pracy jest bardzo wyczerpujący, ale też bardzo satysfakcjonujący. – Wymaga specjalnego rodzaju wrażliwości teatralnej. Nie każdy aktor byłby w stanie tak pracować i nie każdemu sprawiałoby to satysfakcję. Teraz ma za sobą kolejny projekt teatru immersyjnego, tym razem w Hamburgu, „Die Ruhe”. Bardzo wysoko oceniany przez niemieckich krytyków. Wybrany jako jedna z 10 najlepszych produkcji teatralnych 2021 r. z całego obszaru niemieckojęzycznego.

Kolejne odsłony światów

Brat Agnieszki jest aktorem, świeżo po krakowskiej szkole. Syn ma 13 lat, wyrasta w domu, w którym jeden pokój jest studiem nagrań i mówi się w kilku językach. Nie panuje tu artystowska nabożność nad „misją pracy aktorskiej”, raczej ujmująca naturalność, że to praca i można nią zmieniać sposoby myślenia ludzi.

– Najdziwniejsza rzecz, jaką zagrałam, to performance „City of Whores”, poświęcony pracownikom seksualnym. Dwie trzecie obsady to byli seksworkerzy. To projekt z dużym udziałem osób niebinarnych, z dziewczynami i chłopakami, którzy pracują seksualnie – mówi Agnieszka. Maciej dodaje, że to był spektakl aktywistyczny, w ramach festiwalu. Obok odbywały się seminaria, rozmowy, wykłady. – To było oddanie głosu ludziom, którzy pracą seksualną zajmują się z wyboru, uczłowieczanie tego tematu, a nie tabuizowanie. Ogromny sukces, spektakle w hali fabrycznej na obrzeżach Wiednia były wyprzedane – uważa aktorka.

Offowy spektakl ponownie wydobył na światło dzienne to, jak wiele jest zawodów związanych z seksem. Agnieszka: – Otworzył mi się świat, o którym normalnie nie ma się pojęcia.

Maciej nagrywa w domowym studiu kolejne lektorskie zlecenia i przygotowuje się do „castingu domowego”: – Dostajesz materiał od reżyserki obsady i musisz się w domu nagrać. Jeżeli chce się w tym biznesie cokolwiek robić, trzeba mieć trochę sprzętu. Lampy, statyw, chodzi o to, żeby dobrze się doświetlić, nagrywać można komórką. Czasem zapraszamy kogoś, żeby nam pomógł z tekstem, z dialogiem. Nagrywamy i wysyłamy materiał.

Agnieszka zaczyna kolejny offowy projekt teatralny, może trafi z nim do Polski.

Aktorzy europejscy, nieprowincjonalni, otwarci, zachwycający się kolejnymi odsłonami nieznanych światów. To wszystko dzięki aktorstwu.

Fot. Elena Zauke

Wydanie: 2022, 36/2022

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy