Aktualność Marksa

Aktualność Marksa

Bez myśli Marksa trudno o tożsamość lewicy

200. rocznica urodzin Karola Marksa powinna być dla lewicy okazją do dyskusji nad znaczeniem – głównie współczesnym, ale także historycznym – jego dzieła. Przede wszystkim Marks jest bodaj jedynym myślicielem należącym w sposób jednoznaczny do lewicy, a jednocześnie zajmującym niezwykle ważne miejsce w historii myśli ludzkiej. O ile pierwsza część tego stwierdzenia nie budzi żadnych wątpliwości, o tyle druga mogłaby się stać zarzewiem gorącego sporu.

By uniknąć zarzutu stronniczości, ograniczmy się do przytoczenia opinii autorów, których można uznać raczej za adwersarzy twórcy „Kapitału” niż za jego zwolenników. Raymond Aron, o którym w polskiej Wikipedii przeczytamy, że „oparł się pokusie komunistycznego totalitaryzmu i… walczył z nim przez całe życie”, swoją historię socjologii („Les étapes de la pensée sociologique”) poświęca tylko siedmiu wielkim postaciom z tej dziedziny, a wśród nich właśnie Marksowi. Polski filozof i sowietolog, dominikanin, o. Innocenty Maria Bocheński, w książeczce „Sto zabobonów” twierdzi co prawda, że marksizm „jest prawdopodobnie najbogatszym zbiorem zabobonów, jaki kiedykolwiek wytworzono”, ale o samym Marksie pisze, że jako naukowiec był on „niewątpliwie wybitnym myślicielem”. Co ciekawsze, Marks jego zdaniem był „moralistą i jako taki odegrał niewątpliwie ogromną rolę, tak dalece, że jeśli chodzi o moralność, jesteśmy dziś w Europie wszyscy jego uczniami”. Natomiast w książce holenderskiego historyka myśli ekonomicznej Marka Blauga „Teoria ekonomii. Ujęcie retrospektywne” możemy przeczytać, że „Marks jako ekonomista jest nadal tak żywy i aktualny” jak żaden z wcześniej omawianych przezeń teoretyków (Adam Smith, David Ricardo czy John Stuart Mill). Według Blauga niezależnie od tego, co „można by pomyśleć o ostatecznej słuszności marksizmu, tylko tępy umysł nie jest zdolny do czerpania inspiracji z heroicznego wysiłku Marksa, zmierzającego do konsekwentnego i spójnego ogólnego wyjaśnienia »praw ruchu« kapitalizmu”. Kogoś, kto potrzebowałby większej liczby argumentów, można odesłać do wielu podręczników historii filozofii, socjologii, ekonomii, myśli politycznej… Znajdzie tam z pewnością potwierdzenie przytoczonych tu opinii.

Nie ulega więc wątpliwości, że lewica powinna pamiętać o Marksie tak jak my, Polacy, pamiętamy np. o Kochanowskim. Tymczasem lewica polska (i chyba nie tylko polska) zlekceważyła potrzebę pracy nad własną przeszłością, a bez pamięci i przepracowania przeszłości – krucho z tożsamością. Bez silnej tożsamości zaś, świadomości tego, kim jesteśmy, trudno o wyraziste stanowisko w dowolnej kwestii.

Szansa na lepszy program

Drugi argument za znaczeniem Marksa dla współczesnej lewicy opierać się będzie na przekonaniu o aktualności jego myśli. Nikt rozsądny nie powie, że każde twierdzenie z kilkudziesięciu tomów jego dzieł jest ważne i aktualne. Jakie więc składniki myśli Marksa spełniają warunek aktualności i ważności? Są to przede wszystkim dwa twierdzenia dotyczące historii ludzkości. Zgodnie z pierwszym historia nie jest chaotycznym ciągiem zdarzeń zależnym głównie od decyzji „wielkich ludzi”: wodzów, królów, genseków itd., lecz ma pewną logikę uwarunkowaną, mówiąc w dużym uproszczeniu, przez rozwój techniki i konflikty interesów. Zgodnie z drugim twierdzeniem nie istnieje żaden uniwersalny, „naturalny”, „normalny” ład społeczny (ustrój, system…). Ustroje się zmieniają, bo zmieniają się konfiguracje interesów, które i dzielą, i łączą ludzi, a interesy się zmieniają, bo zmieniają się materialne środki oddziaływania na przyrodę i społeczeństwo, a także nasza wiedza i umiejętności. Z obu tych tez łącznie wynika kolejna: nie można w sposób arbitralny zaprojektować, a następnie zbudować nowego ustroju społecznego. Nie oznacza to, że historia dzieje się ponad nami, że jesteśmy marionetkami manipulowanymi przez tajemnicze siły historii.

Jak powiada Marks, „ludzie sami tworzą swoją historię”. Trzeba wszakże przyznać, że wyjaśnienie, jak to możliwe, by historia – choć tworzona przez ludzi – miała swoją logikę, nie jest rzeczą łatwą. By przynajmniej zasugerować kierunek poszukiwań tego wyjaśnienia, można się odwołać do analogii między procesami społecznymi a procesami biologicznymi. Organizm każdego z nas podlega różnorodnym prawidłowościom dotyczącym dojrzewania, starzenia się, przebiegu rozmaitych chorób itd. Ale nie ulega wątpliwości, że potrafimy wpływać na wiele tych procesów poprzez dietę, lekarstwa, tryb życia itd. Właśnie wiedza biologiczna pozwala nam skuteczniej oddziaływać na procesy zachodzące w naszych organizmach. Dodajmy: o ile z wiedzy tej zechcemy skorzystać.
To dobry moment, by wskazać paradoks, z którym mamy obecnie do czynienia. Oto z jednej strony życie społeczne – procesy gospodarcze, kulturowe, polityczne – staje się coraz bardziej skomplikowane. Z drugiej zaś polityka (którą można rozumieć jako działania regulujące te procesy społeczne) – także, niestety, polityka lewicy – opiera się często na tzw. wiedzy zdroworozsądkowej, potocznej. Poszukiwanie rozwiązań trudnych problemów społecznych, choćby takich jak kryzys migracyjny, metodą prób i błędów, opierając się tylko na zdrowym rozsądku, jest zbyt kosztowne. A koszty te ponoszą nie elity, lecz zwykli ludzie, których reprezentantem powinna być lewica. To bodaj najistotniejszy powód, by lewica wróciła do swojej, zapoczątkowanej przez Marksa tradycji – tworzenia programów politycznych opartych na teoriach naukowych.

Podstawa wiedzy o elektoracie

Jest też powód bardziej przyziemny: partia, chcąc zdobyć władzę, utrzymać ją czy choćby być silną opozycją, powinna dysponować wiedzą o swoim elektoracie – jego strukturach, interesach itd. Również – co w dłuższej perspektywie nie mniej ważne, choć trudniejsze do rozpoznania – o dynamice zmian w jego składzie, postawach itd. Fundamentem zaś musi być wiedza dotycząca klasowej struktury społeczeństwa.

I tu znów pojawia się Marks. Stworzony przez niego model struktury klasowej społeczeństwa kapitalistycznego jest dziś dalece niewystarczający. Ale czy to oznacza, że jest teoretycznym postępem zastąpienie modelu marksowskiego modelem, w którym jedyną klasą ma być „klasa średnia”, a obok niej z jednej strony elity, z drugiej – ubodzy? Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nie jest to postęp. To nie wykroczenie poza Marksa, lecz raczej cofnięcie się przed Marksa. To regres teoretyczny i ma on bezpośrednie konsekwencje programowe. By je scharakteryzować, przypomnijmy słowa Héldera Câmary, brazylijskiego biskupa związanego z teologią wyzwolenia: „Kiedy daję chleb ubogim, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam, dlaczego są biedni, nazywają mnie komunistą”. Można odnieść wrażenie, że latynoski biskup bliższy był tradycyjnym wartościom lewicy niż wielu członków partii noszących miano lewicowych. Spora ich część uwierzyła, że bieda jest skutkiem różnorakich przypadków losowych lub indywidualnych cech osobowych, a nie konsekwencją klasowej struktury społecznej w kapitalizmie. W rezultacie program przemian struktury społecznej zmierzających do likwidacji biedy, a w dalszej perspektywie do równości, został zastąpiony programem rozwoju systemu opieki społecznej. Oczywiście z punktu widzenia wartości lewicy lepiej jest, gdy w społeczeństwie, w którym istnieją nierówności, działa system ograniczający ich najdotkliwsze skutki, niż gdy go brakuje. Ale program lewicy nie może poprzestawać na postulacie filantropii czy państwa opiekuńczego.

Rozumieć, by zmienić

Dokonujący się od kilku dziesięcioleci proces deradykalizacji lewicy ma różne obiektywne przyczyny. Ograniczając się do tych o charakterze kulturowym, należałoby wskazać dominację myślenia, które znalazło wyraz w haśle „nie ma trzeciej drogi”. Mielibyśmy ponoć wybór jedynie między demokratyczno-liberalnym kapitalizmem a totalitarnym „komunizmem”. Gdyby tak było, trudno byłoby oczekiwać, że ktokolwiek zechce wybrać ustrój, którego symbolem był „archipelag GUŁag”.

Rzecz w tym, że ładu społecznego Polski Ludowej (nawet w pierwszej połowie lat 50.) nie da się utożsamić z ładem społecznym w ZSRR (zwłaszcza w czasach stalinowskich), a ładu społecznego Szwecji nie można porównać z ładem np. Argentyny lat 70. Dróg już wypróbowanych jest wiele. I nie ma powodu sądzić, że ludzkość przetestowała wszystkie możliwości organizacji życia społecznego. Zwłaszcza w nowych warunkach cywilizacyjnych wynikających m.in. z rozwoju internetu, automatyzacji i robotyzacji, nanotechnologii itd. By wyzwolić się z myślowych ograniczeń, warto poddać krytycznej analizie marksowską krytykę utopii i wykorzystać jako półprodukt, który niewątpliwie wymaga dalszej obróbki, także (uważane za) utopijne składniki myśli Marksa, takie jak idea zniesienia podziału pracy, obumierania państwa, wszechstronnego rozwoju jednostki…

Trudno mieć wątpliwości, że marksizm – jeśli go rozumieć jako „świecką religię”, jak często bywał pojmowany i uprawiany – jest martwy, jak zresztą wiele innych „świeckich religii”. Żywa jest natomiast tradycja intelektualna, którą zapoczątkował Karol Marks. Tradycja, z której powinniśmy czerpać, jeśli chcemy rozumieć świat, w którym żyjemy, w którym ludzie wciąż są zabijani lub umierają z głodu. Rozumieć – by go radykalnie zmienić.

Waldemar Czajkowski jest doktorem habilitowanym, filozofem i matematykiem, adiunktem w Katedrze Stosowanych Nauk Społecznych Politechniki Śląskiej w Gliwicach, przewodniczącym Rady Miejskiej SLD w Tarnowskich Górach

Wydanie: 2018, 24/2018

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy