Alfabet Kazimierza Górskiego

Alfabet Kazimierza Górskiego

Jest jednym z nielicznych ludzi w Polsce, którzy w ogóle nie mają wrogów. Szanowany, lubiany i kochany – przez wszystkich niezależnie od płci, wieku, wykształcenia i statusu społecznego. Krążą o nim legendy i rozliczne anegdotki. Mimo już prawie 83 lat imponuje żywotnością oraz oryginalnym poczuciem humoru. Lubi przebywać wśród ludzi, którym ze swadą chętnie opowiada najprzeróżniejsze facecje. Potrafi się znaleźć w każdej sytuacji, a z całą pewnością można powiedzieć, że jego riposty i puenty przeszły do historii – nie tylko polskiej piłki nożnej. Trener tysiąclecia, Kazimierz Górski, bo o nim mowa, umie – w jedyny w swoim rodzaju sposób – opowiadać o innych. Nic dziwnego, że natychmiast się zgodził na przedstawienie własnego alfabetu. Jak łatwo się przekonać, bez cienia złośliwości charakteryzuje, ocenia i przedstawia ludzi, których spotkał na swojej futbolowej i życiowej drodze. Od A do Z z sercem na dłoni…

APOSTEL HENRYK – Były piłkarz Polonii Bytom, Legii Warszawa. Przeszedł wszystkie szczeble w piłce nożnej – był selekcjonerem i wiceprezesem związku, jest szefem szkolenia. Spokojny, zrównoważony, lubi grać w szachy – to jego słabość. Kiedyś miał nawet takiego specjalnego kolegę do gry, z Zabrza, Piotra Kanclerza.
BLATTER JOSEPH – Poznałem go, kiedy jeszcze nie był prezydentem FIFA, ale jej sekretarzem generalnym. Bardzo sympatyczny pan, mający słabość do mnie i moich rodaków, ale trudno się dziwić, bo kiedyś miał dziewczynę z Polski.
BONIEK ZBIGNIEW – Na pewno jeden z najlepszych piłkarzy w historii Polski. Takie są fakty – udział w mistrzostwach świata, wiele wspaniałych meczów w reprezentacji. Ponadto w swoim czasie grał w najlepszym klubie Europy, a może i świata, w Juventusie. Nieposkromiony jako człowiek, miał swoje ja, zawsze. Może dlatego w pewnych środowiskach raczej nielubiany. Jako trener coś próbował, ale mu nie wychodziło. Będąc wiceprezesem w pewnym okresie, zdziałał wiele dobrego Trzeba powiedzieć, że jest znany w całym świecie.
BRYCHCZY LUCJAN – Pamiętam, jak przyszedł w 1954 r. do wojska, wtedy Legia go ściągnęła. Był na pewno jednym z najlepiej wyszkolonych technicznie zawodników w Polsce. Napastnik, reprezentant Polski, miał jedną umiejętność, drybling. To, co jest najważniejsze, umiał ograć przeciwnika i strzelał bramki. Tak, na pewno był wybitną jednostką w piłce nożnej.
BULZACKI MIROSŁAW – Miał swój okres, szczególnie bardzo dobry w okresie eliminacji przed finałami mistrzostw świata ’74, bo grał w słynnym meczu na Wembley. A skoro wystąpił wtedy na Wembley, to przeszedł do historii. Ale potem przyszedł lepszy od niego, młody chłopak, Żmuda się nazywał.
CIEŚLIK GERARD – No, to jest powojenna historia Polski. Poznałem go, kiedy był młodym, wielce obiecującym zawodnikiem pod koniec lat 40. A historia pokazała, że należy go zaliczyć do pierwszej piątki najlepszych piłkarzy w powojennej historii.
CISZEWSKI JAN – To była też postać, jak to się mówi, nietuzinkowa. Jako sprawozdawca telewizyjny miał swój wybitnie indywidualny styl, nie do podrobienia. Pojawiali się komentatorzy chcący go naśladować, ale im się to nie udawało. Cieszył się dużą sympatią i popularnością opinii piłkarskiej i olbrzymia szkoda, że choroba przedwcześnie przerwała jego życie. Często z nim przebywałem, przed meczem rozmawiałem, jak będziemy grali, jakie są założenia, żeby łatwiej mu było przekazywać i komentować.
ĆMIKIEWICZ LESŁAW – To był jeden z wybitnych piłkarzy, że się tak wyrażę, do specjalnych poruczeń, z których się wywiązywał w czasie gry bardzo dobrze. To było w 1973 r., dam tylko przykład meczu z Walią. Grał tam taki Hockey, można o nim w cudzysłowie powiedzieć: bandyta piłkarski. Był bardziej rugbistą niż piłkarzem. Jakoś sobie z nim Ćmikiewicz poradził, bo go sprowokował i sędzia usunął go z meczu. Podobnie stało się Ballem na meczu z Anglią. Była to wartościowa jednostka w zespole, można powiedzieć, że grał nie tylko nogami, ale i głową.
DĄBROWSKI WALDEMAR – Poznałem go przed laty jako sympatycznego działacza młodzieżowego i wiem, że od zawsze interesował się sportem. Miał szerokie horyzonty, interesował się mnóstwem dziedzin. Stał się znany i lubiany w wielu środowiskach i wcale się nie zdziwiłem, kiedy został członkiem Rady Patronackiej PZPN, a potem ministrem kultury.
DOMAŃSKI JERZY – Bardzo mile wspominam współpracę z nim. Nawet ostatnio zostałem zaproszony i byłem na wręczeniu Busoli „Przeglądu”. Jako prezes PZPN miał wielkie ambicje, ale zraził się w pewnym momencie i zrezygnował. A szkoda, bo zawsze uważałem go za bardzo wartościowego działacza. W tej chwili ma cokolwiek inne zainteresowania, ale dalej tym żyje, bo jest w prezydium związku piłkarskiego.
DOMARSKI JAN – Zawsze, kiedy pytają, jak zdobył gola na Wembley, opowiada: „Piłka naszła, zeszła i weszła”. Strzelił tę historyczną bramkę, która dała nam przecież wejście do 16 najlepszych drużyn świata w tym okresie. Niedawno, w 30. rocznicę, przekonaliśmy się, że ten mecz żyje w pamięci starszego pokolenia. A u młodych wzbudza ciekawość.
DEYNA KAZIMIERZ – Czasami wybuchają spory, kto pierwszy, kto drugi. Ale na pewno Kazio zmieści się w trójce najlepszych piłkarzy w historii Polski. Był kapitanem reprezentacji w tym najlepszym okresie; nazwali go królem środka boiska. Indywidualista, miał coś w psychice, że lubił być samotny. To była cecha charakteru. W zespole mile widziany z tego względu, że wiele potrafił w czasie gry. Wydaje mi się, iż był trochę takim marzycielem. Kazio bokiem tam, bokiem tu, ale nie przeszkadzało. Mocno przeżyłem jego tragiczną śmierć.
DZIUROWICZ MARIAN – Miałem możność współpracować z prezesem Dziurowiczem jako wiceprezesem, później prezesem. Moim zdaniem, był bardzo pozytywną jednostką mimo wielu zarzutów, jakie mu stawiano. W mojej pamięci pozostał jako wybitny działacz piłkarski, który potrafił nie tylko prowadzić klub, lecz z niczego zrobił wiele dobrych rzeczy dla całej piłki nożnej. Zupełnie niepotrzebnie za jego kadencji doszło do futbolowej wojny z Jackiem Dębskim. Ale Dziurowicz do końca życia walczył, miał taki górniczy charakter, że się nie załamywał, nie poddawał.
ENGEL JERZY – Jeden z młodszych, zdolnych trenerów. Był bardzo blisko wielkiej szansy. Przecież fakt zakwalifikowania się przebojem do finałów mistrzostw świata rokował jak najlepiej. Sam myślałem, że ten zespół daleko zajdzie. Ale być może zabrakło doświadczenia, popełniono kilka błędów… A szkoda, bo był bardzo blisko osiągnięcia sukcesu. Jest dla mnie człowiekiem, który wie dużo o piłce nożnej.
GADOCHA ROBERT – Uznany za jednego z najlepszych lewoskrzydłowych podczas finałów mistrzostw świata w 1974 r. Przed wojną był taki Wodarz z Ruchu Chorzów, ale ja myślę, że Gadocha go przeskoczył. Robert miał jedną rzecz – potrafił prowadzić piłkę, miał drybling. Umiał omijać zawodników. I czego więcej w piłce potrzeba? Przecież to wielka sztuka!
GMOCH JACEK – Mój były zawodnik w Legii. Następnie współpracując ze mną, stworzył słynny bank informacji, który bardzo rozreklamował. Później nadszedł okres, kiedy zaczęto mówić, iż reprezentacja wygrywa dlatego, że bank wygrywa. Miałem trochę inne zdanie, bo mówiłem, że jeśli reprezentacja wygrywa, to wygrywa dlatego, że coś potrafi.
HAVELANGE JOAO – Były prezydent FIFA. Brazylijski biznesmen, nawet odwiedził kiedyś Polskę. Bardzo sympatyczny pan, ale na swój sposób nieco wyniosły. Na pierwszy rzut oka widać było, że to człowiek reprezentujący coś szczególnego, wielkiego.
JARGUZ ALOJZY – Jeden z najlepszych sędziów w historii polskiej piłki. Był na mistrzostwach świata i różnych poważnych imprezach. A w kraju dawano mu najczęściej obsadę przy bardzo trudnych meczach. Przy meczach, które miały o czymś świadczyć. Lubił także się rozerwać, ale w pracy na boisku to mu nie przeszkadzało.
JANAS PAWEŁ – Miałem przyjemność prowadzić go w Legii. Wyróżniał się jako zawodnik postawą i umiejętnościami. W każdym razie i jako zawodnik, i później jako trener miał wyniki. Mnie się wydaje, że coś sobą reprezentuje. Najlepszy dowód, że teraz jest selekcjonerem i jakoś mu to idzie. Można powiedzieć, nie najgorzej, a ostatnie wyniki świadczą, że jest postęp w jego pracy, i myślę, że poradzi sobie z tą drużyną.
KASPERCZAK HENRYK – Był na słynnym meczu na Wembley i na mistrzostwach świata. Potem wyjechał do Francji i tam się wyróżniał, bo trenował, z dobrymi wynikami, kilka zespołów. Poza tym osiągał ciekawe rezultaty, prowadząc zespoły w Afryce. Jest człowiekiem bardzo zrównoważonym, spokojnym. To, co zdobywał w piłce jako zawodnik, pomogło mu jako trenerowi. Tak widzę, że w Wiśle jeszcze nie pokazał wszystkiego.
KOLATOR EUGENIUSZ – Ciekawa postać, bardzo dobry działacz piłkarski. Pełni bardzo poważne funkcje w związku. Jako wiceprezes organizacyjny trzyma wiele spraw w swoim ręku. Bardzo cichy, spokojny, zrównoważony człowiek. Były sędzia. Znacznie więcej wie, niż mówi.
KONCEWICZ RYSZARD – Dziwny człowiek, ten świętej pamięci Ryszard. Jako piłkarze graliśmy przeciwko sobie jeszcze we Lwowie. Na boisku był bardzo ambitny, ofiarny i taka siekiera – twardy, ostry. Miał olbrzymią futbolową wiedzę. W pewnym momencie, bo miał taki charakter, zaczęło mu się wydawać, że tylko on się zna na piłce. I przegrywał wiele spraw. Człowiek, który w pewnym okresie był jednym z lepszych szkoleniowców w Polsce.
KOSTKA HUBERT – Bramkarz drużyny olimpijskiej z 1972 r. Uważam, że był jednym z naszych najlepszych bramkarzy w historii. A mieliśmy przecież wielu dobrych. Pracowity i inteligentny. Skończył wyższą uczelnię, mimo że grał w piłkę nożną. Miał taki okres, że był bramkarzem numer jeden.
KULESZA RYSZARD – To także postać bardzo znana w piłkarstwie. Też miał swoje pięć minut jako selekcjoner. Może pewne rzeczy mu się nie udały, ale później zrobił wiele dobrego – wielu trenerów wyszło z tzw. Kuleszówki. Możliwe, że za bardzo wierzył pewnym ludziom. Z jego strony była to może nie naiwność, ale zbytnia ufność.
KWAŚNIEWSKI ALEKSANDER – Obecnego prezydenta znam jeszcze z czasów, kiedy był szefem sportu. Pamiętam, jak kiedyś podczas pobytu na stadionie ŁKS opowiadał mi w szczegółach o jakimś meczu Górnika Zabrze i w jaki sposób Włodek Lubański strzelał bramki. Wtedy ostatecznie się przekonałem, że jest to człowiek, który kocha sport, ale najbardziej piłkę nożną.
LUBAŃSKI WŁODZIMIERZ – Jeden z najlepszych zawodników w historii piłki nożnej w Polsce. Miał swój świetny okres w życiu, ale też niebywałego pecha, bo doznał kontuzji, która nie pozwoliła mu pojechać na mistrzostwa świata ’74, a szkoda, bo tam na pewno by błyszczał i znalazłby się w piłkarskiej czołówce tamtych czasów. Szkoda, wielka szkoda.
LATO GRZEGORZ – Pobił wszystkie rekordy w piłce nożnej, jakie były do pobicia. Zagrał najwięcej meczów w reprezentacji, był królem strzelców finałów w 1974 r. Uważany za bodaj najlepszego prawoskrzydłowego świata po tamtych finałach. A przecież tam było wielu świetnych zawodników. Bardzo spokojny chłopak, ale troszkę żartowniś, wprowadzał nastrój i humor. Specyficznie się śmiał, co pozostało mu do dzisiaj. Zawsze mierzył wysoko, czego potwierdzeniem jest fakt, że jako jedyny z piłkarzy został senatorem i chwała mu za to.
LISTKIEWICZ MICHAŁ – Dziennikarz, sędzia i działacz. Przechodził w związku różne szczeble aż do stanowiska prezesa. I daje sobie radę. A prowadzić taki związek to nie byle co. Mimo że padają różnego rodzaju zarzuty, trzeba go ocenić jako wybitną jednostkę. Był także sędzią na mistrzostwach świata. Co świadczy o tym, że coś potrafi.
LOSKA HENRYK – Początkowo działał w Górniku Zabrze, później w Warszawie był kierownikiem drużyny reprezentacyjnej. W swoim czasie na pewno jeden z czołowych i najpopularniejszych działaczy. Może ostatnio troszeczkę odszedł od tego, ale chyba wiek robi swoje. Nazywano go mężem swojej żony, Krystyny (śmiech).
MUSIAŁ ADAM – Ciekawy chłopak, bo jako zawodnik bardzo dobry, bardzo odważny, ostry, twardy i ofiarny – miał takie walory, jakie powinien mieć obrońca. A jednocześnie jako członek ekipy potrafił rozbawić, wprowadzić nastrój, a to bardzo ważne w zespole, wśród ludzi.
PIECHNICZEK ANTONI – Pamiętam go jeszcze jako zawodnika, bo grał w Legii, kiedy studiował w AWF. Zdobył trzecie miejsce na świecie z zespołem w 1982 r. w Barcelonie, po raz drugi w historii naszej piłki. Jeden z naszych najlepszych trenerów.
RELIGA ZBIGNIEW – O, pan doktor lubi piłkę nożną. Kibicuje Górnikowi. Głównie dlatego, że kierował kliniką kardiologiczną w Zabrzu. Jest wybitnym fachowcem znanym na całym świecie. O jego sportowej pasji świadczy fakt, że zgodził się wejść do Rady Patronackiej PZPN.
STREJLAU ANDRZEJ – Zaczynał u mnie w Gwardii jako zawodnik, a później współpracował ze mną jako trener i na olimpiadzie, i na mistrzostwach świata. Bo Gmoch zajmował się obserwacją, a Strejlau był od razu na boisku. Jest człowiekiem mającym bardzo dużą wiedzę o piłce nożnej, może mówić o niej cały dzień i całą noc. Dlatego zyskał przydomek „Narkoman”. Miał też swoje pięć minut jako trener w reprezentacji, a w tej chwili jest jeszcze komentatorem w telewizji.
SZARMACH ANDRZEJ – Przeżywał wspaniały okres na mistrzostwach świata w 1974 r. Później jeszcze za Piechniczka zagrał w finałach ’82 w reprezentacji mecz z Francją o trzecie miejsce, strzelił piękną bramkę. Kiedy Lubański doznał kontuzji, szukałem środkowego napastnika. Na Wembley wystąpił Domarski, ale później, z różnych względów, na mistrzostwach grał Szarmach i tam strzelał bramki. Bardzo odważny piłkarz w trudnych sytuacjach – gdzie nikt nogi nie wpychał, on z głową wchodził.
SZURKOWSKI RYSZARD – Jeden z naszych najlepszych kolarzy. Jakoś tak się składało, że zawsze piłkarze z kolarzami żyli w przyjacielskich stosunkach. Z Szurkowskim spotykaliśmy się przy różnych okazjach, w Zakopanem czy na olimpiadzie. W każdym razie był to wybitny talent, można go porównać teraz do tego naszego skoczka. No, był najlepszy w pewnym okresie, dosłownie niedościgniony – tak jak teraz Małysz.
SZYMANOWSKI ANTONI – Prawy obrońca będący w swojej karierze jednym z najmłodszych zawodników, który grał w reprezentacji. Zawsze myślałem, że to on rozegra najwięcej meczów. Taki malkontent, jak ktoś go nie znał, to może się denerwował, ale ci, którzy go znali, tylko czekali, co powiem. A ja udawałem, że… nie słyszę. On miał taki swój sposób bycia, ale jako piłkarz był wspaniały.
WAGNER HUBERT – Pamiętam, że na igrzyskach olimpijskich w 1976 r. w Montrealu czekaliśmy długo na powrót siatkarzy do wioski olimpijskiej, bo oni zawsze kończyli grę późno w nocy. Dopiero o godz. 1, 2 zaczynały się z Hubertem pogwarki. W każdym razie był to jeden z wybitnych trenerów, który od razu powiedział, że jedzie po złoty medal, i go zdobył. A przecież sport jest dla mnie nieprzewidywalny. Najlepszy może przegrać z najsłabszym. U Wagnera może to wynikało z pewnej jego psychologii, z faktu, iż kochał i znał swoją dyscyplinę na wylot. To, co założył i powiedział, spełniało mu się.
WÓJCIK JANUSZ – To był – powiedziałbym – trenerski meteor. Nagle zabłysnął i szybko gdzieś zniknął. Zdobył srebrny medal olimpijski w 1992 r.
ŻELAZKO WIT – Jedna z historycznych postaci w sędziowaniu. Miał swój styl, nie do podrobienia, troszkę aktorski. Kiedy dobiegał do zawodnika z żółtą kartką, udawał, że klęka. Dzisiaj jest komentatorem, prowadzi w telewizji rozmowy na temat przepisów. W przeszłości grał na bramce. Na pewno niezwykle barwna postać.
ŻMUDA WŁADYSŁAW – Zawodnik, którego wziąłem na mistrzostwa świata w 1974 r., kiedy miał 20 lat. Było to pewne ryzyko, ale wypadł bardzo dobrze. Pamiętam jedną wręcz anegdotyczną sytuację. Tak się złożyło, że na olimpiadzie w Montrealu w 1976 r. mieszkałem z nim w jednym pokoju. I co ciekawe, przez cały dzień ja do niego się nie odezwałem słowem, a on do mnie. Kiedy mu to dzisiaj przypominam, to się śmiejemy. On był spokojny, ja nie lubiłem mówić, więc nie rozmawialiśmy.
Spisał Maciej Polkowski
„Przegląd Sportowy”

 

Wydanie: 07/2004, 2004

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy