Alicja w płatkach róż

Pewnego pięknego dnia, starsza już Alicja, która posiadała różne magiczne zdolności i zrobiła wielką karierę polityczną, powróciła do krainy czarów, a więc do swego małego miasta Torunia, o dużych tradycjach. Na jej cześć zorganizowano zawody w lataniu. Alicja, występująca teraz po drugiej stronie lustra jako marszałek Senatu, miała wziąć udział w konkursie, oczywiście nie jako osoba latająca, lecz siedząca. Dowiedział się o tym motolotniarz, Jerzy Wiączek, i, jak przystało na rycerza, postanowił uczcić marszałek Grześkowiak. Żeńskiej formy od słowa marszałek nawet feministki-lingwistki nie wymyślą. Tytuł ten związany jest z męską rolą tak silnie, że mimo istnienia Alicji Grześkowiak, żeńskiej nazwy, jak nie było, tak nie ma. Marszałkowa bowiem to żona marszałka, marszałczyca – słowo nie do wymówienia, laska marszałkowska zaś to zupełnie co innego.
W naszym kraju, jak wiadomo, mężczyźni czczą kobiety za pomocą kwiatów. Imieniny, Dzień Kobiet, setna rocznica urodzin, wszystko to powoduje obsypywanie dam kwieciem. Tak też i nasz lotniarz chciał uhonorować i okazać uwielbienie pani marszałek, by odróżnić się od tego okropnego typa, co to podczas uroczystego obiadu, a trzeba pamiętać, że każde spożywanie darów boskich w towarzystwie marszałka, choćby nawet żeńskiej płci, jest uroczyste, otóż typ ów będąc chyba przez przypadek burmistrzem, śmiał spytać Alicję, żyjącą dotąd w krainie senackich czarów, o prozaicznie skrzeczącą jak ropucha rzeczywistość samorządową.
Janusz Rewiński i Krzysztof Piasecki, najlepsi obok Ogórka komentatorzy naszego, powiedzmy, ż y c i a politycznego, zgodnie twierdzą, że mogło dojść do najgorszego, a więc do zadławienia się marszałek Alicji G.
Nie wiadomo dokładnie, co serwowano na proszonym obiedzie, mogła więc zakrztusić się niewiasta marszałek kością, ością, a w szczególnie nie sprzyjających okolicznościach nawet kalafiorem.
By pokazać, jak rycerscy są motolotniarze, pan Wiączek, który podobno planuje przelecieć Atlantyk, przeleciał nad Alicją Grześkowiak, by obrzucić ją kwiatami. Czy to jednak doniczki z kwiatami były za ciężkie, czy też wirujące płatki róż zasłoniły mu oczy jak małej komunikantce idącej w procesji Bożego Ciała pod wiatr (wiem, co mówię, sypało się w swoim czasie kwiatki, oj sypało), dość, że stracił jasność widzenia, zahaczył o sędziowską wieżyczkę i wylądował na twardej naszej ziemi, łamiąc przy tym, Boże mój, co za zbieg okoliczności – p r a w ą nogę. Odkąd Wałęsa wzmocnił lewą, prawa wciąż kuleje. Kuśtykając, zbliżamy się do Europy.
Pamiętając o tym, jak rycerscy wobec dam są w naszym kraju mężczyźni, że jeśli już obrzucają czymkolwiek kobiety, to są to najprawdopodobniej kwiaty, Jerzy Kropiwnicki, wydelegowany na konferencję ONZ w Nowym Jorku, by jako najlepiej znająca się na rzeczy kobieta per procura (bo one same przecie, nic, panie, nie wiedzą) mówić o prawach kobiet (facet z ZChN-u o prawach kobiet – tego by nawet król absurdu, Mrożek, nie wymyślił!) stwierdził, co następuje: PRZEMOC W RODZINIE JEST W POLSCE SPRAWĄ MARGINALNĄ. Prezentował poglądy podobne tym, jakie właściwe są krajom muzułmańskim, choć, jako żywo, u nas Koran nie jest tożsamy z konstytucją i kodeksem karnym, i nas nie obowiązuje. “Honorowych” zabójców żon wciąż jeszcze wsadza się do więzienia. Nie zabija się również nie-dziewic, gdy podczas nocy poślubnej okaże się, że błona, miast napiętą jak bęben być na przyjęcie oblubieńca, smętnie zwisa. Kraje muzułmańskie nie chciały tego rodzaju odwiecznych kar uznać za pogwałcenie praw człowieka. Zbyt liberalnym przepisom i prawom, dającym zbyt wiele wolności kobiecie, która jest według liberałów bytem niezależnym jak mężczyzna, a nie dobrze naoliwionym kółkiem, zgoda, że czasami zębatym, będącym częścią i własnością rodziny, sprzeciwiał się także Watykan. Jednak ten mały, acz istotny, kraj zamieszkują głównie osoby duchowne, z kobietami z racji celibatu mały związek mające, więc i okazji do maltretowania zdarza się mniej.
Europejczycy biorący udział w konferencji chcieli zaprosić naszą delegację do dyskusji o standardach europejskich, które będziemy musieli i tak przyjąć, by wejść do Unii Europejskiej, lecz rycerze herbu Kapera-Kropiwnicki, obrzucający damy kwiatami, odpowiedzieli dumnie: “Jeszcze w Unii nie jesteśmy”.
W tym miejscu żarty się kończą i zaczynają się schody, nie w górę, ale w dół, do głębokiej i ciemnej piwnicy.

Wydanie: 2000, 25/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy