Amor strzela, Pan Bóg kule nosi?

TELEDELIRKA

Miłość jest ślepa, Amor to łucznik terrorysta, celny jak snajper. Każdego może podstępnie ugodzić. Na ogół mamy wtedy do czynienia z melodramatem, w którym może dojść do śmiertelnego zejścia jednej ze stron. Tak było w przypadku Stefci Rudeckiej, pałającej czystym jak łza komsomołki uczuciem do ordynata Michorowskiego. Dziewica nie uległa przed ślubem, w związku z czym wiedziony chorobliwą żądzą ordynat musiał się z nią ożenić. Dostał biedak takiej manii, że chciał tylko od Stefanii, że zacytuję Boya. Zaszczuta przez niegodziwą arystokrację, na złość rozchorowała się i umarła.
Często źle ulokowane, ślepe uczucie bywało skrywane przez całe życie, jak wówczas, gdy podczas wojny matka Polka zakochała się nad życie w esesmanie i wydała na świat niemiecki owoc. Czy też piękna Żydówka stała się obiektem uczuć funkcjonariusza niemieckiego odpowiedzialnego za gaz, którym raczył jej współbraci.
W demokratycznym społeczeństwie wszystko jest dozwolone, każdy może z każdym. Dzieci dawnych ubeków żenią się z progeniturą opozycjonistów, a byli agenci poślubiają córy jak najbardziej narodowo-katolickie.
Na własne uszy słyszałam kiedyś deklarację jednego z naszych dwóch więzionych bohaterów narodowych. Po wyjściu z kazamat pragnął on posiąść funkcjonariuszkę w pełnym rynsztunku milicyjnym, najlepiej na posterunku. Chodziło mu nie o grzeszną miłość do cielesnej milicjantki, lecz o pognębienie systemu, o to, by p…ć władzę.
Po wybuchu niepodległości media fascynowały się uczuciem urodziwej bojowniczki SLD, Sylwii Pusz, do miłośnika ryngrafów oraz Pinocheta, Michała Kamińskiego. Miłość trwała krótko, nieszczęsny wybranek nie zdążył z rozpaczy ani sczernieć, ani też wyszlachetnieć.
Mało jest na tym gruncie sensacji. A jednak obserwujemy pewne, nad wyraz ciekawe zjawisko. Dotyczy ono miłości zbiorowej. Nie chodzi o orgie, te były, są i będą tak długo, dopóki świat nie zostanie wysadzony w powietrze przez bojowników. Mam tu na myśli zbliżenie miłosne socjaldemokracji do katolicyzmu. Pamiętam „Życie Jezusa” Ernesta Renana. Autor obszedł się ze świętymi tekstami na tyle dowolnie, że Chrystus objawił się u niego jako pierwszy socjalista. Renan został za to wyrzucony z katedry w College de France. Kościół nie lubi idei socjalistycznych.
Może dlatego w stosunkach wzajemnych pomiędzy Kościołem a SLD nastąpiło ocieplenie. Zgadzam się z Urbanem – zastanawiające, skąd bierze się w SLD to oburzenie na jego okrutną, choć trafną diagnozę, cynizm to, czy brak samoświadomości, pacjent często nie wierzy, że jest z nim aż tak źle – że nasza socjaldemokracja oddaliła się od ideologii dzielenia się z ubogimi, myślenia o maluczkich, nie woła też: pozwólcie dziateczkom przyjść do mnie… A ja dam im obiad w szkole. Nawet przed wyborami nie ożyły dawne hasła.
Kościół również przeżywa kryzys. Owieczki nie są już tak wierne, jak były, bezczelnie żyją w grzechu, śpią w jednym łożu i czynią tam to, co powinny czynić dopiero po ślubie, a jak plemnik źle, to znaczy dobrze trafi, to i ciążę przerwą, jeśli mają parę złotych; do kościoła chodzą w kratkę, a modlić się już nie umieją. A jednak Kościół poddał swą starą wizję liftingowi. Śpiewane gitarowe msze, oazowe spotkania, kształtują chrystusową młodzieżówkę. Złagodzone obyczaje, bez grożenia piekłem, za to z fajnym młodym księdzem, przyciągają młodzież; może zwiększy się przez to liczba powołań. Księży jest niedobór, dużo miejsc w parafiach. Bezrobocie także wpłynie na werbunek kleryków, zwłaszcza gdy zawodowa armia się kurczy i wojsko nie zapewnia już bytu synom wsi. Kościół ma dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy, wybiega myślą w przyszłość, przygotowuje kadry.
SLD nie dba o swą młodzież, nie chce powołań, bo stanowisk jest mało i trzeba by je zwalniać, a na to nikt nie ma ochoty. O miejsca pracy dla klasy robotniczej trudno, gdy nie ma twardego programu i szmalu. Partia w odróżnieniu od Kościoła nie ma ideologicznej wizji. Socjaliści obnoszą się ze swą wiarą jak kiedyś z ateizmem. Każdy był kiedyś ministrantem, a jeśli trafiło na dziewczynkę, to sypała kwiatki w procesji Bożego Ciała. Dlatego każdy działacz musi pokłonić się Papieżowi. Wielu mówi o swych katolickich korzeniach, tak jak kiedyś przytruwali o ateizmie.
Nieautentyczność, oto coś, co zapewnia ciągłość, łączy stare z nowymi czasy, robotniczą partię komunistyczną z nową socjalistyczną. Tak jak w latach 50. wielu udawało ateizm, a po cichu chrzcili dzieci, tak teraz udają świątobliwych, kiedy nie ma w nich religijności. Tamtych ludzi można rozgrzeszyć, bo wstępowali pod presją, kandydowali do partii, która była masowa, mieli ambicje, chcieli być dyrektorami, dostawać talony, zabiegali o rzeczy, których nie mogli zdobyć w inny sposób. To było ludzkie… Teraz SLD jest partią kadrową, nikt nikogo nie zmusza do wzięcia legitymacji.
Zdziwienie rozczarowaniem elektoratu, obniżeniem poparcia, świadczy o alienacji, o wyparciu się lewicowych korzeni i przejęciu cudzej wizji, obcej własnym, coraz bardziej antyklerykalnym „dołom”. To jest reakcja na pobożność funkcyjnych trafionych strzałą Amora, na ich flirt z hierarchią. Wolą urbanowe „NIE” i „GW” od „Trybuny”, mają wybór, mogą czytać, co chcą. Wyborcy rozumieją podziw dla Papieża Polaka, jako człowieka. Trudno im jednak pojąć sens wizyty Leszka Millera u księdza Jankowskiego i obietnicę pomocy w budowie gargantuicznego ołtarza z bursztynu. Może pamiętają szopkę noworoczną z czerwoną gwiazdą i gwiazdą Dawida obok swastyki?

 

Wydanie: 2002, 45/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy