Anders na białym koniu nie przyjechał

Anders na białym koniu nie przyjechał

Wstydliwie przemilczana rocznica wyzwolenia Warszawy

Andrzej Kotnowski

17 stycznia 1945 r. ukazał się dodatek nadzwyczajny „Życia Warszawy”. Redakcja wielką czcionką donosiła: „Warszawa wolna!” i informowała, że o godz. 10 tego dnia do lewobrzeżnej części stolicy wkroczyły od południa i północy Wojsko Polskie i Armia Czerwona. Jednocześnie na tyły wojsk niemieckich od zachodu uderzyły brygady pancerne, a w mieście wciąż trwają walki z odosobnionymi grupami nieprzyjaciela.

Przez lata 17 stycznia był obchodzony jako ten dzień, kiedy stolica kraju, a więc w pewnym sensie jego serce, została wyzwolona spod okupacji niemieckiej. Teraz tę datę się przemilcza. W wydanej przez IPN książce „Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918-1989” informacje dotyczące wyzwalania ziem polskich spod okupacji niemieckiej zawarto w rozdziale „Utrata niepodległości”. Data wyzwolenia stolicy z rąk niemieckich w ogóle w książce się nie pojawia. Młode pokolenie, szczególnie uczniowie przygotowujący się do matury, do których książka jest adresowana, nie będą mieli szansy się dowiedzieć, co wydarzyło się 17 stycznia, kilka miesięcy przed dniem zwycięstwa. Zaskakujące?

Należy pan do osób, które rok 1944 i początek 1945 przeżyły w stolicy, konkretnie na Saskiej Kępie. Ale chyba nie do końca miał pan świadomość, co wtedy się działo w Warszawie, skoro miał pan zaledwie siedem lat.
– Faktycznie byłem dzieckiem, na tajnych kompletach chodziłem do pierwszej klasy podstawówki. Ale na pewno byłem bardziej dojrzały niż obecne siedmiolatki, bo czasy wojny przyśpieszały dojrzewanie. Trzeba brać pod uwagę, że był to okres bardzo dramatyczny i kilkulatki mniej zajmowały się dziecięcymi sprawami, a bardziej żyły problemami ludzi dorosłych. Pamiętam, jak do naszego mieszkania weszło gestapo i żołnierze trzymali moich rodziców na muszce, a ja bałem się, że ich zabiją. Pamiętam, jak nad Wisłę zajechały niemieckie budy, które przywiozły ludzi z łapanki, jak prawie 300 osób wyprowadzono na plażę i rozstrzelano, a ja i moi koledzy byliśmy świadkami tej tragedii. Pamiętam, jak we wrześniu 1944 r. po raz pierwszy zobaczyłem polski zwiad. Jakie to było przeżycie! Samochód z żołnierzami jechał od wschodu, przez pola prawobrzeżnej Warszawy. Widziałem biało-czerwone proporczyki. Jak się potem okazało, żołnierze na czapkach mieli orły bez korony, ale to wówczas miało mniejsze znaczenie. Ważne było, że byli to polscy żołnierze i czuło się, że czas niemieckiej okupacji dobiega końca. A dwa dni później wkroczyło Wojsko Polskie. Dopiero potem Armia Czerwona. Pamiętam, jak w jednym z prywatnych domów na Saskiej Kępie armia Berlinga zorganizowała szpital polowy. I jak we wrześniu 1944 r. polscy żołnierze na czółnach pokonywali Wisłę, żeby się przedostać na lewy brzeg i udzielić pomocy powstańcom. A potem przywozili pokancerowanych żołnierzy do szpitala wojskowego niedaleko naszego domu. Takich obrazów się nie zapomina. A ilu chłopców zostało rannych, bo rozbrajało pociski. W rezultacie mimo tych siedmiu czy ośmiu lat człowiek był prawie dojrzały.

Ojciec nasłuchiwał jakiegoś radia, londyńskiego albo innego, mimo że groziła za to kara śmierci. On, mama, znajomi emocjonowali się Stalingradem, Kurskiem. Ludzie tym żyli. To nie było tak, jak dziś się mówi – że Polacy uważali, że idzie okupant. Ludzie mieli nadzieję, że zbliża się koniec okupacji niemieckiej. Sądzę, że nawet 85% narodu wolałoby, żeby wolność przyniosła nam nie armia Berlinga, ale Anders na białym koniu. Ale on, a właściwie front zachodni, się nie śpieszył. Uważam, że Zachód cynicznie czekał na rozstrzygnięcie na wschodzie. Dopiero jak się zorientowano, że Stalingrad i Kursk to klęska Niemiec i że wojska radzieckie błyskawicznie zaczęły się zbliżać do Berlina, zdecydowano się na lądowanie w Normandii, bo zachodni politycy bali się, że Armia Czerwona może dojść do Paryża.

Jak Saska Kępa reagowała na pojawienie się armii Berlinga, a potem Armii Czerwonej?
– W pamięci utkwiło mi nie przybycie armii polskiej, czyli piechurów, ale moment, kiedy ulicą Francuską, jedną z głównych ulic Saskiej Kępy, jechała kolumna radzieckich czołgów. Ludzie rzucali kwiaty, wiwatowali, płakali ze szczęścia, że ta gehenna, ta ciągła groźba śmierci wisząca nad głową się kończy. Teraz przedstawia się to w sposób zakłamany, twierdząc, że Polacy bali się Armii Czerwonej, traktując ją jako nowego okupanta. Tymczasem ludzie w Warszawie przez lata niemieckiej okupacji żyli w strachu. Zajeżdżały budy, zgarniano ludzi z ulicy. Zwykłych, którzy nie walczyli w ruchu oporu, po prostu byli zakładnikami. A rozstrzelania to nie było 5-10 osób, ale 120-150. Rozstawiano ludzi pod murem albo na plaży nadwiślańskiej. To było straszne.

Niemcy czy Japonia wyciągnęły naukę z doświadczeń wojny. Pracowałem kilka lat w RFN, a potem w zjednoczonych Niemczech, i miałem odczucie, że społeczeństwo niemieckie zostało nastawione pacyfistycznie. A Japończycy zrobili tak: stworzyli parki pokoju, do których sprowadzają młodzież. Przekonują, że nigdy w żadnej wojnie nie ma zwycięzcy, bo obie strony ponoszą ogromne koszty. Mówimy o latach obecnych, które są konsekwencją tamtej wojny. Nie mogę się nadziwić, że wyrzekliśmy się zwycięstwa. Mówimy teraz, że jedną okupację zamieniliśmy na drugą. A to, że nasza armia doszła do Berlina i zatknęła tam polskie flagi, prawica nazywa niemal zdradą narodową.

Przez część społeczeństwa jest to jednak odbierane jako zamiana jednej okupacji na drugą.
– Jak tak można mówić?! Czy można sobie wyobrazić, że Armia Czerwona, licząca 1,5 mln ludzi, przechodzi przez terytorium Polski, a potem – jak uważają nasi światli przywódcy – dochodzi do Berlina i wycofuje się z powrotem na terytorium ZSRR? Że przywódcy ZSRR mówią: „A niech tam Amerykanie i Zachód wezmą sobie Polskę pod swoją agendę”. Przecież już wtedy zaczęła się zimna wojna. Berlin podzielono na cztery strefy. Dlaczego ZSRR miał oddać Polskę? Cały nasz spór o tzw. radziecką okupację wynika z tego, że oczywiście trzeba słuchać strony polskiej, lecz nie tak, jak to się robi teraz, za rządów PiS. Trzeba także słuchać strony rosyjskiej. Jeśli Putin teraz mówi, że Polacy mają swój udział w tym, że II wojna światowa była taka krwawa, to jak pani myśli, o czym on mówi? Moja teoria jest taka: w 1938 i 1939 r. Polska prowadziła tak niejednoznaczną politykę, że Anglicy i Francuzi naprawdę nie wiedzieli, za czym się opowiemy. Trzeba było być kretynem, żeby wejść na Zaolzie, zamiast z Czechami i z ich przemysłem ciężkim, zbrojeniowym, sprzymierzyć się przeciwko Niemcom. A potem mamy pretensję do Rosjan, że oni robią to samo. Przecież oni w swoim interesie weszli 17 września. Uważali, że odepchną Niemców ileś kilometrów, że stworzą sobie strefę buforową.

Wróćmy do 1945 r. 17 stycznia wyzwolenie stolicy, a dwa dni później defilada w Alejach Jerozolimskich. Byli tacy, którzy mówili: „Nie cieszcie się, bo teraz Ruscy będą”?
– Jak się stało w tym tłumie ludzi, to oczywiście można było usłyszeć, że wolelibyśmy Andersa. Ten przysłowiowy Anders na białym koniu. O tym już rok wcześniej się mówiło. Ale armia Andersa, za obopólną zgodą, wyszła z Rosji na Bliski Wschód i tam utknęła. W rezultacie praktycznie żadnego wkładu w wyzwolenie Polski nie wniosła. Niestety. Rosjanie nie chcieli jej trzymać, bo nie mieli pewności, po której stronie ostatecznie się opowie: radzieckiej czy niemieckiej. Według mnie tragedia rozstrzelania polskich oficerów miała takie podłoże. Nastroje antyradzieckie były tak silne, że Rosjanie na wszelki wypadek zlikwidowali polską wojskową elitę, bo nie wiedzieli, jak nasi się zachowają. Putin mówi teraz, że Polacy mają swój udział w tym, że wojna wybuchła. Chyba Marian Brandys napisał wspomnienia z oflagu w Woldenbergu, w którym siedzieli polscy oficerowie. Dostarczano im ulotki, że jak armia radziecka się zbliży, to nie powinni chwytać za broń przeciwko Niemcom, tylko może trzeba będzie jej użyć przeciwko stronie radzieckiej. Takie były nastroje. Czego więc polska prawica teraz się spodziewa? Ona się zachowuje tak: nabroi, a potem mówi, że nas prześladują.

Skoro – jak pan uważa – 85% społeczeństwa oczekiwało armii Andersa, jak to się stało, że pana rodzice jej nie wyglądali?
– Wydaje mi się, że u nas w domu była rzetelna analiza sytuacji. Na Saskiej Kępie mieszkała ludność inteligencka. Ojciec to była przedwojenna średnia burżuazja. Miał swoje interesy, hurtownie, ale nie należał do sanacyjnej elity finansowej. W społeczeństwie polskim były silne antysanacyjne nastawienia. Ucieczka rządu przez Zaleszczyki była symbolem, że tamta władza do niczego się nie nadawała. Dlaczego nie przygotowano kraju na uderzenie ze strony Niemiec, tylko szykowano się na uderzenie radzieckie? Strategicznie wojsko polskie nie miało żadnego planu odparcia niemieckiego uderzenia. W środowisku moich rodziców sanacyjna władza była znienawidzona, bo uważano, że wykazała kompletny brak odpowiedzialności za państwo. Jak marszałek Edward Rydz-Śmigły mógł powiedzieć: „Nie oddamy guzika”? Powinien mieć świadomość, że są w ogóle nieprzygotowani. A współczesność? Jest oburzenie, że Putin tak sobie pozwala mówić. Anglicy i Francuzi przed wojną zaproponowali tzw. wielką koalicję, obejmującą oprócz nich także Polskę i ZSRR. Czyli w 1937 czy 1938 r. chcieli zrobić to, co zrobili potem w czasie wojny – zbudować wielką koalicję, by Niemcy nie mieli żadnej szansy. Polski rząd się nie zgodził. Putin może teraz powiedzieć: skoro tak się zachowaliście, to mieliście, co mieliście.

Nadal jednak nie rozumiem tego, że pana rodzina była zadowolona z tego powodu, że Wojsko Polskie, to ludowe…
– Całe społeczeństwo było zadowolone. Ale to, że wolałoby tę „lepszą” armię, bardziej polską, nie ulega wątpliwości. Utkwiła mi w pamięci taka symboliczna scena: 19 stycznia 1945 r. przeszliśmy z tatą po lodzie do lewobrzeżnej Warszawy. Jest tłum ludzi. I z jednej strony łzy się leją ze szczęścia, że koniec okupacji, a z drugiej strony pytanie: dlaczego ten Anders nie wkroczył, dlaczego zostawili wolne pole dla armii radzieckiej? Nie przeczę, były silne nastroje antyradzieckie. W moim domu też. Ale przecież, do diabła, armia radziecka była w koalicji z Anglikami, Francuzami i Amerykanami. Prawica mówi, że to się nie liczy. Co to znaczy, że się nie liczy? Co to znaczy, że w Polsce po wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej była okupacja radziecka? Głupota polskiej prawicy nie ma granic. Jak słucham obecnego prezydenta, to się za głowę łapię. To jest coś tak bardzo bezczelnego, tak bardzo niewłaściwego. Jak można za burtę wyrzucić znaczną część społeczeństwa i powiedzieć o nim z pogardą: „To komuniści”?! Co to znaczy „źli komuniści”? Nie liczy się, kto przyczynił się ostatecznie do odrodzenia państwa, do jego odbudowy, stworzenia jego struktur? Komuny prawie w Polsce nie było, demokracji też nie, podobnie jak w 20-leciu międzywojennym. W 1955 r. zdałem maturę. W szkole była religia, łacina, na tydzień zwalniali nas na rekolekcje. A teraz się mówi, że wtedy było prześladowanie Kościoła. Nie przypomina się, że zanim armia doszła do Berlina, w Łodzi powstały trzy uczelnie: akademia medyczna, uniwersytet i politechnika. A u mnie w rodzinie mówi się o tym. Po wojnie rodzina przeprowadziła się z Warszawy właśnie do Łodzi. Ojciec mówił o stolicy: „To miasto nie powstanie z gruzowiska”. Moja rodzina uważała, że to koniec stolicy, jej zagłada. Gdyby był kapitalizm, to według mnie Warszawa by nie powstała. Bo odbudowano ją wysiłkiem całego narodu. A jak kapitalizm może zorganizować wysiłek całego narodu?

Tak jak robi to Owsiak.
– Ale te szpitale, na które zbiera WOŚP, są w całej Polsce, zbiórka nie dotyczy tylko Warszawy. A nastroje po wojnie były antywarszawskie. W czasie studiów działałem w ZSP i wiem, że w Krakowie dochodziło do awantur. Krakowianie nie chcieli usiąść przy naszym stole. „Bo wy wszystkie pieniądze, całego narodu, dla siebie bierzecie, jaka to jest sprawiedliwość – mówili. – Sami dopuściliście do tego, że w powstaniu Warszawa została zburzona, a teraz każecie nam za to płacić”.

Dlaczego pana burżuazyjna rodzina zapałała sympatią do ludowego wojska?
– Pani używa niewłaściwych słów. To nie jest kwestia sympatii. Moim zdaniem nie było alternatywy. Rozsądny człowiek widział: Zachód nie chce, czeka, aż Związek Radziecki trochę się wykrwawi, osłabi, i dopiero wtedy będzie wyzwalać Polskę. W końcu zaczął się bać, że Armia Czerwona dojdzie nie tylko do Berlina, ale i do Paryża.

Zrozumiałam, że ludzie nie byli do końca przekonani, że nastąpiło faktyczne wyzwolenie Warszawy.
– W tym środowisku, w którym ja przebywałem, traktowało się to jako wyzwolenie.

Przez wiele lat Polska znajdowała się w strefie wpływów ZSRR.
– Oczywiście, że tak było. Ale czy ja widziałem napisy cyrylicą na ulicy? Czy miałem pieniądze w banku rosyjskim? Czy odczuwałem jakikolwiek radziecki wpływ na życie codzienne? Żadnego. Gomułka miał antyradzieckie poglądy. Mówi się o nim, że komunista, a on cały czas balansował, żeby utrzymać poprawne stosunki z ZSRR, ale żeby model radziecki nie wszedł do Polski w zbyt dużym stopniu. Jak zobaczyłem, jaki bajzel jest w ZSRR, to pomyślałem: „Boże, całe szczęście, że my się dystansujemy od ich modelu politycznego i gospodarczego”. Uważałem, że jak najszybciej musi się ustrój zmienić, głównie gospodarczy, dlatego że państwo nie jest w stanie przełamać pewnego biernego oporu społeczeństwa, który dominował. Mówi się, że był reżim. Nie do końca prawda. Reżim przejawiał się w ten sposób, że nie można było na ulicy wrzeszczeć: „Precz z Gomułką!”. Ale za to była kompletna anarchia w pracy. Była nadmierna dbałość o prostego człowieka, dziś suwerena. Czy się miało wyniki w pracy, czy nie, to 2 tys. na życie się należało. Trzeba pamiętać, że to Wałęsa wołał, że wszyscy mamy równe żołądki, i wymógł na władzy „wałęsówkę” – 25% pensji dla każdego zatrudnionego, niezależnie od stanowiska i rezultatów w pracy.

Jaki był stosunek ludzi po wojnie do ludowego Wojska Polskiego? Część generałów to byli generałowie radzieccy. To nie mogło dobrze nastrajać.
– Mimo wszystko po roku 1956 stosunek był dobry, a że często trzeba było ulegać sojusznikowi, to już inna rzecz. Czy Amerykanie nie mają swoich doradców na całym świecie? Czy pani by sobie sprowadziła następną obcą armię do kraju? Radzieckie wojska wyszły bez awantury za Jelcyna. Czy pani sobie wyobraża, że gdyby w Polsce nastrój się zmienił i ktoś by powiedział: „Amerykanie, wyjdźcie!”, to oni by wyszli? Czy nie widzimy, jaka jest sytuacja w Iraku? Naszymi prawdziwymi sojusznikami powinny być państwa Europy Zachodniej, członkowie Unii Europejskiej, choć na uznanie naszych granic na Odrze i Nysie Łużyckiej przez świat zachodni musieliśmy czekać do lat 80. Po 1945 r. gwarantem naszych granic był ZSRR, a Szczecin w ostatniej chwili przyłączono do Polski w wyniku indywidualnego gestu Stalina. Dlatego jak Stalin umierał, część warszawskiej ulicy płakała. Cały świat zachodni uważał, że przed wojną mieliśmy granice za daleko na wschodzie, że nam się to nie należy. Śląsk sobie wywalczyliśmy, ale wschód musieliśmy oddać, bo nie mieliśmy żadnego wsparcia w świecie zachodnim. Oni mówili: „Was tam jest tylko 15% i na dodatek was tam nie lubią”. To dobrze, że dostaliśmy w zamian cenniejsze ziemie zachodnie. Bo mogli cofnąć wschodnie granice i nic nie dać na zachodzie. Byłem gorącym i aktywnym zwolennikiem zmian ustrojowych i nie wyobrażałem sobie, że w Polsce nie powstanie prawdziwy ustrój demokratyczny ze społeczeństwem obywatelskim, że nie będzie szanowany trójpodział władzy – podstawa ustroju demokratycznego. Dziś zdumiewa mnie tchórzliwa postawa lewicy, która nie obroniła Dnia Zwycięstwa czy choćby dnia wyzwolenia Warszawy – wyzwolenia, w którym brała udział armia Berlinga. To zwycięstwo zawdzięczamy zwykłym, prostym ludziom, którzy nie zdążyli do armii Andersa, choć chcieli. O ich poświęceniu powinno się pamiętać. Na wieki.


Andrzej Kotnowski – rocznik 1938. Absolwent Wydziału Budownictwa na Politechnice Warszawskiej. Równocześnie z podjęciem pracy zawodowej jako inżynier rozpoczął studia na Wydziale Afrykanistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Sprawował wiele kierowniczych funkcji w dużych przedsiębiorstwach budowlanych. Za pracę przy realizacji bardzo poważnych inwestycji został odznaczony wysokimi odznaczeniami państwowymi, a za udział w odbudowie stolicy dwukrotnie Złotą Syrenką – odznaką honorową „Za Zasługi dla Warszawy”. Przez całe życie pracę w branży budowlanej łączył z wielką pasją do podróżowania po świecie i fotografowania. Od 2000 r. sam wydaje albumy ze zdjęciami ze swoich wypraw. Szczególne miejsce w jego sercu zajmują kraje Bliskiego i Dalekiego Wschodu.


Fot. East News

Wydanie: 03/2020, 2020

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Ireneusz50
    Ireneusz50 14 stycznia, 2020, 12:08

    ruskie nas wyzwolili i armia polska, co to za wyzwolenie. polaków lepiej byłoby nie wyzwalać.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Radoslaw
    Radoslaw 15 stycznia, 2020, 21:55

    Pan Kotnowski trzeźwo i rzeczowo ocenił powody wkroczenia Armii Czerwonej do Polski 17 września 1939 roku: 
    „Przecież oni w swoim interesie weszli 17 września. Uważali, że odepchną Niemców ileś kilometrów, że stworzą sobie strefę buforową.” 

    Ja dodam: Rosjanie weszli nie tylko w swoim interesie. Ta strefa buforowa, którą zdobyli na Polsce ocaliła nie tylko ZSRR, ale w konsekwencji całą Europę przed jarzmem hitlerowskiej okupacji, która być może trwałaby do dziś. A naród polski – przed całkowitą zagładą. 
    Prawicowi „politycy historyczni” wykreowali wokół paktu Ribbentrop-Mołotow dwa mity, których niedorzeczność dostrzeże każdy, kto ma choćby odrobinę wiedzy i zdrowego rozsądku.
    Mit 1: „Pakt otworzył Hitlerowi drogę do inwazji na Polskę, był warunkiem koniecznym, bez spełnienia którego Niemcy nie byli zdolni do jej podbicia.”
    A fakty są takie, że przygotowania do inwazji Niemcy zaczęli już wiosną 1939 roku i wtedy już ze strony polskiej podjęto przygotowania do obrony – na kilka miesięcy PRZED podpisaniem paktu!
    Mit 2: „Wkroczenie Armii Czerwonej doprowadziło do klęski wojsk polskich, które nadal miały szansę odparcia niemieckiej inwazji”.
     Tak jak wojna jest przedłużeniem polityki, tak stan walczących armii jest przedłużeniem stojących za nimi państw. Otóż armia niemiecka wyprzedzała polską o epokę pod każdym względem – liczebności, jakości uzbrojenia, organizacji. Dokładnie tak samo, jak gospodarka III Rzeszy wyprzedzała II RP. 
    Niemiecki przemysł zbrojeniowy korzeniami sięga połowy XIX wieku, polski zaczęto budować dopiero w okresie międzywojennym, gdzieś na przełomie lat 20/30-tych. Niemcy całe swoje uzbrojenie projektowali i produkowali samodzielnie, natomiast polski przemysł bazował na zakupach licencji, kluczowe podzespoły (np. silniki lotnicze) były często importowane. No i oczywiście importowano też broń, często już mocno przestarzałą. Huta Stalowa Wola zaczęła produkować licencyjne armaty chyba dopiero w 1939 roku i był to jedyny, w pełni operacyjny, zakład Centralnego Okręgu Przemysłowego. Reasumujac, zaplecze przemysłowe i badawcze polskiej armii było, w porównaniu z niemieckim, znikome.
    Podam ciekawy wskaźnik, który mówi właściwie wszystko o potencjale przemysłowym III Rzeszy w porównaniu z II RP: w 1936 roku niemiecki przemysł samochodowy wyprodukował 75 tys. pojazdów, głównie własnej konstrukcji. Polski przemysł samochodowy w 1938 roku wprodukował niecałe 2 (!) tysiące pojazdów, w zasadzie wyłącznie na bazie licencji Fiata. Myślę, że trudno o lepszą ilustrację gigantycznej przewagi gospodarczej uprzemysłowionych Niemiec, nad rolniczą, na wpół feudalną II RP.
    Polska nie miała w tym starciu najmniejszych szans, a wejście ZSRR było tu praktycznie bez znaczenia. Przypomnijmy, że przedstawiciele Anglii i Francji już 12 września na konferencji w Abbeville uznali, że Polska wojnę przegrała i wykluczyli pomoc.
    17 września nie było już żadnych spójnych planów obrony, a ucieczka tzw. naczelnego wodza była tego najlepszym dowodem. Nawet gdyby Rosjanie nie weszli, to polskie wojsko byłoby w stanie prowadzić jedynie jakieś chaotyczne, straceńcze działania. W dodatku na terenach, gdzie rdzenni Polacy stanowili góra połowę populacji, zaś druga połowa serdecznie Polski nienawidziła (zresztą mając ku temu historyczne powody). Konsekwencje nietrudno sobie wyobrazic.
    Na zakończenie przytoczę (w moim wolnym tłumaczeniu) fragment listu, który do dziennika The Guardian napisał czytelnik nazwiskiem David Davis. List nosi znamienny (i trudny do przełknięcia dla prawicowych mitotwórców) tytuł: „How the Molotov-Ribbentrop pact helped win the war” – czyli: „Jak pakt Ribbetrop-Mołotow pomógł wygrać wojnę”. 
    Pisze pan Davis m.in. tak:
    „W owym czasie każdy inteligentny obserwator, włączając Stalina, miał świadomość, że naziści planują zdobycie przestrzeni życiowej na Wschodzie. Sowieci dopiero od kilku lat zaangażowani byli w gigantyczną transformację edukacyjną, rolniczą i przemysłową, process, który Wielkiej Brytanii zajął ponad 100 lat.   Musieli zapewnić sobie potencjał do pokonania największej machiny wojennej w historii. Pakt nie tylko dał im dodatkowe 22 miesiące na dalszą industrializację, ale też umożliwił okupację Polski po ataku Hitlera 1 września 1939 roku. Ale gdyby nie te dodatkowe ponad 100 mil „strefy buforowej”, Hitler w 1941 roku prawdopodobnie zdobyłby Moskwę i sporo terytorium poza nią. Zamiast tego Sowieci, jak powiedział Churchill, „wypruli wnętrzności Wehrmachtu”. W przeciwnym razie naziści prawdopodobnie wygraliby wojnę w Europie, z katastrofalnymi konsekwencjami dla Wlk. Brytanii”.
    Koniec cytatu.  
    Kto powątpiewa w rolę Armii Czerwonej w pokonaniu III Rzeszy powinien sobie uświadomić, że ok. 3/4 niemieckich sił i poniesionych strat przypadło na front wschodni. Bez ZSRR nigdy nie doszłoby do lądowania w Normandii, a Amerykanie szybko podpisaliby pakt pokojowy z Hitlerem. Po Polsce i polskim narodzie nie zostałoby nawet wspomnienie – bo nie miałby kto go spisać.
    To oczywiste, że „zachodnieuropejskie demokracje” dziś wspierają polskie prawicowe brednie o współodpowiedzialności ZSRR za wywołanie II w.św. – w ten sposób chcą zamaskować haniebny pakt monachijski czy niby-wojnę, którą „toczyły” przeciwko Hitlerowi na froncie zachodnim w pierwszych dniach września 1939 roku. Ale polityczne gierki toczą się dalej, sojusze się zmieniają i osobiście nie mam wątpliwości, że Zachód zacznie szukać bliskiego partnerstwa z Rosją. Szczególnie w świetle osłabienia UE przez Brexit i pogarszających się stosunkow z USA. Polska zostanie całkowicie wyizolowana, zmarginalizowana, a zniewag Rosja nie zapomni. I tyle wyjdzie z tego podskakiwania prawicowych „historyków” i polskiej dyplomacji smarkaczy.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Jacek Nadzin
    Jacek Nadzin 24 stycznia, 2020, 16:02

    Za „przyzwoleniem” obecnych władz polskich okres PRL u traktowany i opisywany jest jako OKUPACJA SOWIECKA a dużo ludzi to, niestety, akceptuje.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. Robert72
    Robert72 20 czerwca, 2020, 11:39

    „Przecież oni w swoim interesie weszli 17 września. Uważali, że odepchną Niemców ileś kilometrów, że stworzą sobie strefę buforową.” To akurat jest prawie kompletna bzdura. Rosjanie nie weszli do Polski po 17 września bo się bali Niemców. Weszli bo Niemcom pomagali. Pakt Ribbentrop – Mołotow był w rzeczywistości sojuszem nazistowsko – komunistycznym lub jak kto woli hitlerowsko – stalinowskim czy faszystowsko – bolszewickim (bo przecież nie Niemiecko – Rosyjskim – tak poprawność polityczna dziś nie pozwala pisać). Bajki o strefie buforowej to można było pisać w podręcznikach do historii z czasów PRL. Tych samych zresztą w których dowodzono, że zbrodni w Katyniu dokonali Niemcy.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy