Anglia wraca na podium

Anglia wraca na podium

Tony Blair zajmując pozycję głównego sojusznika USA w walce z bin Ladenem, sprawił, że Wielka Brytania jest krajem numer dwa wśród krajów zachodniej cywilizacji

Polska prasa odnotowała ten fakt jedynie w krótkich depeszach, ale uważni obserwatorzy światowej sceny politycznej nie mogli tego nie zauważyć. W ostatnich dniach stycznia tymczasowy premier Afganistanu, Hamid Karzaj, zaapelował w Londynie o zwiększenie ONZ-owskich sił pokojowych w jego kraju i podziękował Brytyjczykom za dotychczasowe wysiłki w walce z talibami i organizacją Osamy bin Ladena. „Naród afgański prosi o większe siły bezpieczeństwa w Afganistanie”, mówił Karzaj występujący gościnnie na posiedzeniu brytyjskiego rządu. Jak zauważyły angielskie gazety, taki precedens zdarzył się wcześniej tylko raz, kiedy na Downing Street przemawiał Bill Clinton.
Dla wtajemniczonych fakt, że afgański przywódca takie prośby kieruje pod adresem Tony’ego Blaira, a nie bezpośrednio George’a W. Busha, lidera koalicji antyterrorystycznej, nie może być zaskoczeniem. Po pierwsze, oddziały brytyjskie stanowią trzon sił pilnujących spokoju w Kabulu, dowodzonych także przez brytyjskiego generała. Po drugie, dotąd obok USA jedynie Wielka Brytania rzeczywiście poważnie zaangażowała się wojskowo w walkę z al-Kaidą. Londyn wysłał do Afganistanu 23 tys. żołnierzy i 20 okrętów. Tajne działania komandosów brytyjskich już nie tylko przeciw talibom, ale także np. w kolejnych krajach wspierających międzynarodowy terroryzm, m.in. w Somalii i Jemenie, są poważnym wsparciem dla Ameryki. Deklaracja pozostałych przywódców Unii Europejskiej podczas szczytu w Brukseli, 21 września 2001 r., że państwa Unii w miarę swoich możliwości poprą militarnie Amerykanów, brzmi w tym kontekście jak niezamierzony żart, podkreślają często analitycy. Tylko Francuzi włączyli do działań przeciw Afganistanowi dwa okręty na Oceanie Indyjskim, ale i to nie oddaje możliwości jednej z największych potęg wojskowych świata.
Dlaczego tak się dzieje? „To

tradycyjna postawa

Wielkiej Brytanii, która w pełni angażuje się w walkę, gdy rozumie, że zagrożenie dotyczy jej bezpośrednio”, tłumaczył jakiś czas temu tę postawę Brytyjczyków dyrektor londyńskiego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych, John Sheepman. Ale wypowiedź Sheepmana nie oddaje chyba wszystkich motywów działania rządu Tony’ego Blaira. W istocie bowiem Londyn wyraźnie w ten sposób sięga przy okazji po pozycję kraju numer dwa już nie tylko w koalicji antyterrorystycznej, ale wśród krajów zachodniej cywilizacji. Wielu obserwatorów nie ma wątpliwości – Tony Blair osiągnął coś, co nie udawało się kolejnym brytyjskim premierom po II wojnie światowej, łącznie z Żelazną Lady, Margaret Thatcher. Jak powiedział w BBC jeden z dziennikarzy, „Blair odczyścił srebra Korony Brytyjskiej i sprawił, że potęga (polityczna – przyp. M.B.) Albionu znowu jaśnieje wyraźnym blaskiem”.
Głównym czynnikiem tego swoistego brytyjskiego odrodzenia stały się właśnie wydarzenia związane z atakami terrorystycznymi na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r. Brytyjski premier już w dwa dni po szalonych zamachach al-Kaidy pojawił się w USA, by zamanifestować swoją solidarność z Ameryką. Jako pierwszy europejski polityk twardo zapowiedział też, że świat powinien toczyć nieubłaganą walkę zbrojną z terrorystami. W minionych miesiącach Blair wielokrotnie też prowadził w imieniu USA i całej koalicji antyterrorystycznej

ważne misje polityczne,

na Bliskim Wschodzie oraz w Azji, m.in. starając się załagodzić napięcie pomiędzy Pakistanem i Indiami w styczniu tego roku, które groziło światu wojną regionalnych potęg tuż obok teatru wojny z talibami i Osamą bin Ladenem. Blair był także gospodarzem nieformalnego miniszczytu zachodnioeuropejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych, notabene zorganizowanego w przeddzień Warszawskiej Konferencji w sprawie Zwalczania Terroryzmu. Jak zauważyła prasa, brytyjski premier wystąpił tam w nowej dla siebie roli polityka, który decydował, kto będzie w rozmowach na Downing Street uczestniczył, i który rozdawał karty w politycznej debacie, „mimo że przy stole siedzieli także kanclerz Niemiec, Gerhard Schröder oraz – bardzo drażliwi na punkcie wielkości swego kraju – prezydent Francji Jacques Chirac i premier Lionel Jospin”.
Wsparcie dla działań koalicji antyterrorystycznej ze strony Londynu jest – to warto podkreślić – bardzo jednoznaczne. Kilka tygodni temu, w swoim wystąpieniu w Cardiff na forum Walijskiego Zgromadzenia Autonomicznego Tony Blair zaapelował do całego społeczeństwa o uzbrojenie się w cierpliwość w związku z przeciągającą się kampanią przeciwko terroryzmowi prowadzoną w Afganistanie. Pomimo wyraźnego spadku społecznego poparcia dla toczącej się tam wojny – jak wynikało z sondaży opinii publicznej – Blair wystąpił zdecydowanie w obronie operacji militarnej przeciwko talibom.
Dziennikarze zwrócili uwagę, że Tony Blair wiele razy podejmował tematy ważne dla Ameryki, a trudne dla niej z politycznego punktu widzenia. Z cichą aprobatą Waszyngtonu wystąpił np. jesienią ubiegłego roku z propozycją radykalnej reformy NATO. Rada NATO z udziałem Rosji powołana w r. 1997 wyłącznie w celach konsultacyjnych – zaproponował – byłaby zastąpiona przez złożoną z 19 państw członkowskich oraz Rosji Radę NATO-Rosja, która stałaby się naczelnym organem Paktu. Kropkę nad „i” postawił rodak brytyjskiego premiera, lord Robertson, sekretarz generalny NATO. Złożył wizytę Putinowi w Moskwie i ogłosił, że Rosji jako członkowi proponowanej przez Blaira rady przysługiwałoby w pewnych sprawach prawo weta.
A skoro mowa o stosunkach rosyjsko-brytyjskich – jak zauważają analitycy, po zbliżeniu na linii Putin-Bush wyraźnie zarysowała się także oś Londyn-Moskwa. Prezydent Rosji i brytyjski premier spotykali się w 2001 r. kilkakrotnie. Ogłosili m.in. utworzenie rosyjsko-brytyjskiej grupy roboczej do walki z międzynarodowym terroryzmem. Blair dziękując publicznie Władimirowi Putinowi za rosyjski wkład w rozbijanie al-Kaidy, oświadczył też, że od 11 września stosunki pomiędzy Federacją Rosyjską a Wielką Brytanią, zwłaszcza w sferze wywiadu, zacieśniły się na niespotykaną dotąd skalę. Ambicje Blaira sięgają jeszcze dalej – podkreśla się ostatnio w Londynie. Chce on, aby to właśnie Wielka Brytania stała się dyplomatycznym pomostem w dalszych stosunkach pomiędzy reformującą się Rosją a Stanami Zjednoczonymi.
Bardzo ścisły sojusz Wielkiej Brytanii i Ameryki ma oczywiście

swoje historyczne przyczyny.

Niezależnie od – jak się czasami w Waszyngtonie żartuje – „złego startu”, czyli wojny przeciwko Koronie Brytyjskiej o niepodległość USA i konfrontacji w 1812 r., Amerykanów i Anglików łączy przyjaźń, której powinny zazdrościć wszystkie inne kraje. Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill, Margaret Thatcher i Ronald Reagan, Tony Blair i George W. Bush symbolizują ten, jak go sami nazywają, szczególny związek. Do dziś przypomina się w Londynie, że Churchill, odwiedzając Stany Zjednoczone, w swoim powitalnym przemówieniu powiedział: „Moja matka jest Amerykanką, a mój ojciec Anglikiem, gdyby mój ojciec był Amerykaninem, przemawiałbym do was teraz jako wasz prezydent”.
Ameryka uczestniczyła w I i II wojnie światowej u boku Wielkiej Brytanii. W minionych dekadach Londyn zawsze ciążył w stronę Waszyngtonu, także – warto na to zwrócić uwagę – ekonomicznie, bo Wielka Brytania jest największym inwestorem zagranicznym w Ameryce.
Po zamachu na World Trade Center i Pentagon doszły do tego gesty symboliczne. Paul McCartney zorganizował wielki koncert charytatywny dla ofiar tragedii nowojorskiej, anonsowany jako największa impreza charytatywna od czasów Live Aid. Wzięły w nim udział brytyjskie sławy muzyczne, m.in. Mick Jagger, David Bowie, The Who, Eric Clapton i Elton John. Znamienna jest także postawa brytyjskiego społeczeństwa wobec wojny z terroryzmem i polityki międzynarodowej Tony’ego Blaira. Symbolem poparcia dla tych działań są wyniki sondaży popularności premiera. W listopadzie 2001 r., podczas apogeum walk w Afganistanie, Blair miał 55% poparcia, więcej niż przed zamachami z 11 września. W prasie mało kto podważa sens działań przeciw terrorystom. Także w ostatnich tygodniach, choć Wyspy Brytyjskie zaangażowane są przede wszystkim w wielką debatę nad reformą służby zdrowia, polityka zagraniczna rządu nie jest kontestowana.
Tym, co wydaje się najbardziej interesujące w tej fali współpracy brytyjsko-amerykańskiej, która wyniosła Anglię znowu na czołowe miejsca w politycznym szeregu, jest fakt, że Tony Blair nie odgrywa wyłącznie roli posłusznego wykonawcy życzeń Waszyngtonu. Jeszcze w 2001 r. jego Partia Pracy zachowywała wyraźny dystans wobec amerykańskich planów budowy systemu obrony rakietowej. To Brytyjczycy byli orędownikami ściślejszej współpracy Rosji i USA, na długo przed zamachami z 11 września. Z poufnych informacji wynika, że Londyn

podpowiada sposoby prowadzenia wojny

z terroryzmem, a nawet podejmuje własne działania w tej dziedzinie, np. w ostatnich dniach prowadził rozmowy z władzami Chin w sprawie możliwości wykorzystania chińskich baz lotniczych do operacji humanitarnych w Afganistanie. „Zwracając się do władz chińskich z ofertą tak bezprecedensowej współpracy, Londyn usiłuje przekonać Waszyngton – działający w sposób coraz bardziej unilateralny na arenie międzynarodowej – do konieczności budowania koalicji”, napisali w związku z tym analitycy Ośrodka Studiów Międzynarodowych Strafor. Brytyjskie MSZ zakwestionowało z kolei umieszczenie Iranu na „osi zła” w dorocznym orędziu George’a Busha i, jak pisze londyński „The Guardian”, prowadzi wobec Teheranu politykę „konstruktywnego zaangażowania”.
Celem Tony’ego Blaira jest bowiem, jak się wydaje, nie sam sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, ale wyprowadzenie Wielkiej Brytanii na pozycję jednego z trzech, czterech głównych graczy na arenie światowej. To oczywiście niełatwe zadanie, ale już sześć lat temu brytyjski przywódca sformułował hasło: „Chcę zmieniać Anglię”. A jak napisano w jednej z biografii Blaira, „Reprezentuje on typ twardego wojownika, który wie, czego chce i potrafi to osiągać”.

 

Wydanie: 06/2002, 2002

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy