Antyliberalny Tusk

Antyliberalny Tusk

Rok po wyborach i zwycięstwie PO widać wyraźnie, że ci, którzy liczyli na zmianę jakościową w sferze kulturowo-politycznej, muszą się srodze rozczarować. Przekonanie, że po odsunięciu nacjonalistyczno-policyjnego PiS nastaną czasy liberalnej atmosfery i wolności obywatelskiej bronionej przez liberałów z PO, okazało się złudzeniem. Tusk zaczyna mówić językiem Kaczyńskiego i Ziobry, a PO realizuje i wprowadza w życie, po drobnych zabiegach kosmetycznych, autorytarne projekty PiS.
PO jest pozbawiona własnych pomysłów, a Tuskowi bliżej do mentalności ideologów PiS niż do standardów europejskich.
Najpierw zawiedli się ci, którzy naiwnie liczyli, że politycy Platformy przynajmniej choć trochę zmniejszą poziom lizusostwa i dyspozycyjności wobec wielkiego brata z Waszyngtonu. Nic z tego. Po kilkumiesięcznym kluczeniu i pozorowanych rozbieżnościach z wytycznymi Amerykanów rząd PO grzecznie podpisał umowę o tzw. tarczy antyrakietowej. Amerykanie dostali wszystko, co chcieli. Polacy jak zwykle nic, ale to dokładnie n i c, w zamian od „przyjaciół” z USA nie otrzymali (już niedługo Polska będzie jednym z ostatnich krajów w Europie, którego obywatele muszą prosić się o wizy amerykańskie).
Później pojawił się stary pomysł PiS, aby ukarać funkcjonariuszy PRL-owskiej służby bezpieczeństwa odebraniem przywilejów emerytalnych. Projekt wątpliwy prawnie i stanowiący typowe igrzyska dla sfrustrowanego ludu.
Również „polityka historyczna” PiS pod rządami PO ma się świetnie, o czym przekonali się niedoszli twórcy filmu „Tajemnica Westerplatte”. Cenzura prewencyjna i ochrona jedynie słusznych interpretacji przeszłości pozostają na straży mitów narodowych oblanych bogoojczyźnianym sosem.
Następnie dzięki tabloidom i FAKToidalnej telewizji pojawiła się plaga pedofilów oraz pomysły PO, jak zwalczać ten – jak się okazuje – jeden z największych problemów współczesnej Polski. Co tam służba zdrowia, nadchodząca katastrofa w systemie emerytalnym, bieda w polskiej nauce. To wszystko nieważne, liczą się bowiem tylko „zdrowe zasady” i „dobry smak”. Gdy już wykastruje się wszystkich zboczeńców, pozamyka ostatnich komuchów i odbierze emerytury wszystkim żyjącym funkcjonariuszom PRL-u, wreszcie nastanie cud. Polacy poczują się zgodnie z obietnicą z 1989 r. „wreszcie we własnym domu”. Pora jednak, aby ten „własny dom” przestał być w końcu skansenem. A prawicowo-konserwatywne zaklęcia obecne w polskiej polityce przestały być odbierane na serio. 20 lat i wystarczy!
To, że trudno jest w Polsce stworzyć silną lewicę, widać gołym okiem. Ale jak się okazuje, zaściankowość kraju nad Wisłą nie pozwala zaistnieć nawet prawdziwym liberałom. Nic się nie zmieniło od momentu, kiedy prof. Jerzy Szacki w wydanej w połowie lat 90. książce „Liberalizm po komunizmie” zwracał uwagę na fakt, że „liberalizm” w Polsce ogranicza się jedynie do wymiaru ekonomicznego. „Polscy liberałowie” niewiele bowiem mają wspólnego z liberalizmem politycznym i kulturowym. W tych sferach byli i – jak się okazuje – nadal są konserwatywnym betonem. Jak pisał prof. Szacki: „Niejeden polityk, uważający się i uważany za liberała, ze względu na swe poglądy na reformę ekonomiczną, jak gdyby unikał liberalnej etykiety wówczas, gdy chodziło o coś innego niż gospodarka, i wolał mówić o swoim konserwatyzmie, centroprawicowości czy też stanowisku liberalno-konserwatywnym”. Krótko mówiąc: wciąż to samo. Pozostaje fundamentalizm rynkowy z domieszką dominującej monokultury narodowo-katolickiej. O budowie przez PO przestrzeni dla społeczeństwa otwartego bliskiego nie tylko zachodniej lewicy, lecz także europejskim liberałom można zapomnieć. PO bowiem dziesięć razy szybciej dogada się z PiS, niż znajdzie wspólny język z europejskimi liberałami w sprawie świeckości społeczeństwa, otwartości na „innych” kulturowo, emancypacji kobiet czy też finansowania Kościoła.
Tak jak aparat partyjny w PRL-u nie czytał Marksa, tak jak polscy katolicy nie znają Biblii, tak również polscy „liberałowie” z PO nigdy nie czytali Adama Smitha, Johna Stuarta Milla czy też Johna Rawlsa. W innym przypadku bowiem staraliby się modernizować sposób myślenia o życiu obywatelskim, likwidować opresję w sferze kulturowo-obyczajowej, a także prezentować bardziej wolnościowe rozwiązania w sferze publicznej. Na razie jednak – wzorem poprzedników z PiS – wzmacniają i pielęgnują za pomocą narzędzi aparatu państwowego kurs na opresyjność, zaostrzanie przepisów, ograniczanie wolności obywatelskich. Niczym srogi ogrodnik nie pozwalają zalęgnąć się jakimkolwiek kolorowym „chwastom” w krajobrazie przaśnego, ubogiego i swojskiego ogródka.
Zamiast wychowania seksualnego w szkołach mamy licytację z PiS, jak karać pedofilów, zamiast wsparcia nauki i edukacji mamy – niczym w reżimach afrykańskich – wydatki na nowe zabawki dla generałów, zamiast debaty o modernizacji społeczeństwa – dyskusję o deubekizacji .
Jak nie umie się budować autostrad i kształcić noblistów, to organizuje się tanie, głupie i żałosne przedstawienia w celu odwrócenia uwagi oraz rozładowania frustracji społecznej.
Wynika to m.in. z faktu, że zamiast czytać klasyków liberalizmu, otoczenie Tuska woli oglądać słupki sondaży i zastanawia się, co zrobić, aby nic nie zrobić – a przynajmniej nikomu się nie narazić, płynąć z dominującym nurtem kształtowanym przez prawicowo-konserwatywne media i dojechać spokojnie do mety w wyborach 2010.
Na razie Tuskowi brakuje dopływu świeżych idei oraz wizji politycznych wybiegających do przodu. Za jakiś czas może jednak zabraknąć realnych możliwości wpływania na rzeczywistość. Gdyż nijakość i asekuranctwo nawet w polskiej polityce zaczynają być po jakimś czasie nudne.

Autor jest pracownikiem naukowym w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego

 

Wydanie: 2008, 40/2008

Kategorie: Opinie
Tagi: Piotr Żuk

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy