Apetyt na życie

Apetyt na życie

Kolaż na 70. rocznicę urodzin Agnieszki Osieckiej

Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka – w tej frazie Agnieszki Osieckiej kryje się wszystko. Marzenie i pięść rzeczywistości. Piękny sen i, niestety, przebudzenie. Z takich właśnie sprzeczności, zawieszonych gdzieś między rozmarzonym sercem a ironiczną duszą, narodził się fenomen, o którym powiedziano i napisano już wszystko, a jednak wciąż mało. Fenomen piosenek, które przetrwały próbę czasu, wierszy wciąż inspirujących, słów niesłychanych. Gdyby Agnieszka Osiecka żyła, obchodzilibyśmy właśnie (9 października) jej 70. urodziny.

JAN BORKOWSKI,
dziennikarz, wieloletni przyjaciel Agnieszki Osieckiej
Jej fenomen polega na tym, że potrafiła myśli o poszukiwaniu miłości przekazywać językiem pięknym, poetyckim, żarliwym, a przy tym prostym, zrozumiałym dla każdego.

„Urodziłam się przed wojną, pod jesień / Nie pamiętam, jak wyglądał wrzesień, / ojciec się trudnił, matka przy mężu, / Bladzi i smutni – Hitler zwyciężył” – w tym poetyckim wspomnieniu pobrzmiewa nuta dramatu, który naznaczył całe jej pokolenie „szpetnych czterdziestoletnich”; opisała je później w książce pod takim właśnie tytułem.
Dzieciństwo spędziła w oparach wojennej makabry – pierwsze trzy lata życia w Zakopanem, potem już w Warszawie – młodość w śmieszno-strasznej Polsce Ludowej. Podróże, romanse, zdrady, prywatki. Piosenki, pamiętniki, spotkania, rozmowy. Ucieczki, powroty, samotność, przyjaźnie… Z Andrzejem Jareckim, Jeremim Przyborą, Andrzejem Wajdą, który na jej cześć nadał imię Agnieszka bohaterce „Człowieka z marmuru”, Pawłem Hertzem, Adamem Ważykiem, Bułatem Okudżawą…

JAN BORKOWSKI: Przyjaźń z poetką, jak i z każdym prawdziwym artystą, nie musi być trudna, jeżeli choć trochę ustąpi się z własnego egoizmu. Jeżeli zaakceptuje się postawę, w której sztuka będzie pierwszym kochankiem twórcy… Agnieszka Osiecka życie poświęciła sztuce pisania. Naturalnie, że szukała przy tym kawałka osobistego szczęścia. Przeżywała chwile uniesień i rozpaczy. W testamencie zostawiła przesłanie, aby nie czekać z miłością, bo zamiast niej może zapukać do drzwi całkiem ktoś inny. W duszy pozostała przez całe życie romantyczną dziewczyną ze studenckiego teatru.

Niewątpliwie swoim „życiem nad życie”, łapaniem istnienia wraz z każdym haustem powietrza, tymi chwilami uniesień i rozpaczy starała się rozwiązać nierozwiązywalny z pozoru dylemat, czy poetą się jest, czy tylko bywa.
Agnieszka Osiecka poetką była i nią bywała jednocześnie. Choć sama nazywała się „poetessą”. Była nią, żyjąc, a bywała, oblekając to życie w wiersze. Podpatrywała tych wszystkich „kochanków z ulicy Kamiennej”, wsłuchiwała się w opowieści innych, z własnych marzeń tkała „długie szare warkocze, nieczesane od zeszłej niedzieli”.

RYSZARD MAREK GROŃSKI,
satyryk
Mówiła: „Jestem starą bajczarą”, ale naprawdę była świetną narratorką, mistrzynią literatury mówionej, kronikarzem mód i obyczajów, obserwatorem postaci dziś jeszcze budzących zainteresowanie: polityków, pisarzy, kompozytorów, reżyserów. Agnieszka znała wszystkich i wszyscy ją znali. Tylko ona mogła pozwolić sobie na to, by w dniach stanu wojennego zwrócić się do szefa MSW z zapewnieniem, że odsiedzi karę więzienia za notorycznego dysydenta.

W telewizyjnym programie „Ściąga z mojego życia” opowiadała, że nie miała normalnego dzieciństwa. Ojca, który wyjątkowo troskliwie dbał o edukację przyszłej poetki, organizując jej rozmaite korepetycje i zajęcia, postrzegała jako „dziwadło”, matkę zaś jako „bojącą się życia kobietkę”, która robiła wszystko, by odebrać jej odwagę.

MAGDA UMER,
piosenkarka, reżyser, przyjaciółka poetki
„Ojcu udało się wyhodować ze mnie niezłe dziwadło”, pisała. Jej najukochańszy mężczyzna, Wiktor Osiecki, walczył z trzema potęgami tego kraju: komunizmem, głupimi księżmi i nacjonalizmem. Słynny pianista i kompozytor postanowił nauczyć ją pięciu języków, zabraniał czytania gazet i Sienkiewicza. Kiedy mama stanęła w obronie autora „Trylogii”, mówiąc: „Ależ Wiktor, w końcu on dostał Nagrodę Nobla, ona powinna to przeczytać”, odpowiadał spokojnie: „Ja niczego nie powinienem i ona niczego nie powinna”. A ponieważ uważał, że powinna pływać i latać na szybowcach – z miłości do niego o mały włos nie została zawodową pływaczką. Do szybowca na szczęście nie pozwolili jej wsiąść…

Uczyła się w żeńskim gimnazjum na Saskiej Kępie, która później stała się jej ukochanym miejscem, osławionym pachnącą metaforą w przeboju „Małgośka”. Z tego czasu neurotycznego domu, pisania pierwszych pamiętników, granatowego mundurka z naszytym nań białym kołnierzykiem był tylko krok do innego świata.
Maturę zdała w 1952 r. Dwa lata później, już jako studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, związała się z poetą Witoldem Dąbrowskim, który wprowadził ją do Studenckiego Teatru Satyryków.

DANIEL PASSENT,
dziennikarz, mąż Agnieszki Osieckiej
STS był dla Agnieszki szkołą myślenia i pisania. W młodym wieku zetknęła się tam z takimi ludźmi jak Ziemowit Fedecki, Andrzej Jarecki czy Jerzy Markuszewski. W tamtym środowisku nabierała szlifów. Przynosiła im swoje próby, oni je oceniali i doradzali jej. Agnieszka studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, a w latach 50. to nie była najlepsza szkoła. Bardzo dużo skorzystała na rozmowach o literaturze, kulturze i sztuce, jakie toczono w STS. To był jej prawdziwy uniwersytet.

Był też słynny gdański studencki teatr satyry Bim-Bom, Zbyszek Cybulski, Bogumił Kobiela, cała menażeria barwnych postaci, łódzka Filmówka, czyli drugie studia Osieckiej, „Okularnicy”, jeden z hymnów tamtego pokolenia: „Między nami po ulicy, / pojedynczo i grupkami, / snują się okularnicy ze skryptami. / I z książkami, / z notatkami, / z papierami, kompleksami. (…) // Wymęczeni, wychudzeni, / z dyplomami już w kieszeni, / odpływają pociągami, / potem żenią się z żonami. / Potem wiążą koniec z końcem / za te polskie dwa tysiące”…
I były wielkie, burzliwe romanse, niespełnione małżeństwa, ciągłe poszukiwanie miłości, która wypalała się tak szybko, jak się zjawiała… Marek Hłasko, Wojciech Frykowski, Wojciech Jesionka… Ten pierwszy wyjechał na Zachód, wszystko się rozpadło… Z tym drugim rozeszli się po sześciu miesiącach… Trzeci związek także prysnął jak bańka mydlana… „Dzidziu! – napisała w 1973 r., dzień po urodzeniu córki Agaty – Nie kochaj się w łobuzach, jak ja. Zawsze mi się podobał taki zbuntowany, cały ťna nieŤ, przyklejony do baru jak niedopałek sporta”.

MAGDA UMER: Rozkochiwała w sobie ludzi, zwierzęta, rośliny i porzucała w pół kroku, w pół zdania, nagle, może nawet nieoczekiwanie dla niej samej. Pisała: „Nie umiem inaczej. Ja się rozwijam przez zdradę”. No i odchodziła rozwijać się, ale tylko na nasze szczęście. My mieliśmy coraz piękniejsze piosenki, a Ona była coraz bardziej samotna. I nikt nie umiał Jej pomóc, chociaż parę osób próbowało.

DANIEL PASSENT: Agnieszka miała rzadką umiejętność nie tylko nawiązywania związków, ale również ich kończenia. Zarówno w życiu osobistym, jak we współpracy z artystami, kompozytorami i wykonawcami.

Dziś Agata Passent prowadzi Fundację Okularnicy, która zajmuje się popularyzowaniem twórczości poetki, wydaje wielotomowy śpiewnik, promuje młodych artystów: „Martwi nas postępująca subkultura hamburgerowa, upadek poziomu mediów publicznych i ciągły brak środków na kulturę. Nie mamy zamiaru konkurować z komercją ani brać udziału w powszechnym wyścigu szczurów. Przeciwnie, marzymy o tym, by stać się placówką, która pomaga ludziom wrażliwym i wykształconym, właśnie tym Okularnikom, którzy poszukują dobrej literatury, ciekawej i różnorodnej muzyki, nie boją się dłuższej rozmowy, dyskusji, potrafią skupić się i słuchać”…
Z piosenek Agnieszki Osieckiej, śpiewanych przez Marylę Rodowicz, Seweryna Krajewskiego, Annę Szałapak z Piwnicy pod Baranami, Skaldów, Krystynę Jandę, młodszych wykonawców, jak choćby zespół Raz, Dwa, Trzy i wielu, wielu innych artystów estrady, filmu i teatru, wyłania się obraz świata, którego już nie ma. Nie tylko wielkiej wrażliwości, oczu, które jakże mogłyby kłamać, hotelowych korytarzy, wielkiej wody, tańczącej wariatki, niebieskich baloników, które zawsze wracają, ale również kolorytu i klimatu społeczno-politycznego, który gdzieś tam daleko się tli. Nie jest to wcale smutna lekcja, raczej szansa na lepsze zrozumienie czasów, gdzie było miejsce nie tylko na „moskiewski knut”, ale też na miłość, poezję i prawdziwe życie.

DANIEL PASSENT: Co prawda muzyka rozrywkowa odeszła od piosenki literackiej, jaką uprawiała Agnieszka, ale jej twórczość przetrzymuje i ten kryzys. Fundacja Okularnicy organizuje ogólnopolski konkurs „Pamiętajmy o Osieckiej”, do którego corocznie zgłasza się około 200 osób, na ogół młodych. Wielu artystów młodego pokolenia sięga do jej twórczości. Przedstawienia oparte na piosenkach Agnieszki cieszą się bardzo dużym powodzeniem.

Agnieszka Osiecka wiele podróżowała po świecie. W Paryżu poznała Jerzego Giedroycia, w Ameryce chciała zostać na zawsze. Znała też Polskę, kochała Mazury, gdzie „na całych jeziorach ty”, w ostatnich latach życia związała się z sopockim Teatrem Atelier, dla którego napisała kilka sztuk i piosenek do przedstawień, choćby do „Apetytu na śmierć”. Blisko zaprzyjaźniła się z twórcą tej sceny, André Hübnerem-Ochodlo. W ostatnich latach życia ciężko chorowała, coraz więcej piła, dużo czasu spędzała w kawiarni Saks na Saskiej Kępie, nieopodal swojego mieszkania. Do końca pisała.
7 marca 1997 r. „sucha kostucha, ta Miss Wykidajło” z piosenki „Niech żyje bal” przyszła po poetkę. Nad jej grobem Anna Szałapak wykonała „Litanię do skowronka”: „We mnie tłucze się wiatr i śpiewa róg / posłuchajcie, posłuchajcie, / już przystanął z ciekawością czas. / Żegnam was, / żegnam was, / żegnam was”…

RYSZARD MAREK GROŃSKI: Nie wiem, ile jej piosenek przetrwa. Pewnie dużo, bo wśród nich są takie jak „Dookoła noc się stała”, „Ja nie chcę spać, ja nie chcę umierać” czy sławna „Małgośka”. Na pewno przetrwają jej puenty: „W tym kraju połowa mężczyzn wygląda jak bracia Kaczyńscy”; „Gdyby mężczyźni szukali w kobietach poczciwości, wszyscy żeniliby się z Orzeszkową”; „Żabę znamy jak kogoś z radia”. W bardzo prywatnym liście do mnie z kwietnia 1978 r. napisała: „Byłam wychowana tak, jakbym była stworzona do szczęścia”. Szczęście nie zawsze jej towarzyszyło. Ale pamięć o Agnieszce przetrwa, ponieważ była kimś, kto starał się przeprowadzić innych na słoneczną stronę życia.

Co jeszcze? Może to, że Agnieszka Osiecka o swojej osobliwej przygodzie z piosenką mówiła, że „to miał być flirt obliczony na długie studenckie wakacje, a wyszło małżeństwo na całe życie”. Jedyne, które się udało.
JAN BORKOWSKI: Jej twórczość nie zgaśnie, ponieważ najbardziej hałaśliwa i pstrokata popkultura nie zabije tęsknoty za prawdziwą, romantyczną miłością. Bardzo w to wierzę.

I jeszcze to, żebyśmy pamiętali o jej jakże dziś aktualnym poczuciu humoru, którego nam, skazanym na nieustanne litanie o narodowej dumie, coraz częściej brakuje: „Umarł Polak, umarł / i leży na desce, / umarł prostym chamem, / a ożyje wieszczem, / bo w Polaku – taki zwyczaj, / że nie żyje się za życia, / ale potem, hej, po śmierci, / to się Polak mocno wierci, / kipi, rośnie niby twaróg… / gdzie jest drugi taki naród? (…) // Umarł Polak, umarł / i leży na tacy, / głoszą przemówienia / żałobni rodacy, / aż tu nagle – kur zapieje, / Polak wstaje i trzeźwieje, / kipi, rośnie niczym twaróg… / gdzie jest drugi taki naród?”.
A także to, że w dobie tandety i coraz bardziej sztucznego życia, piosenki i wiersze Agnieszki Osieckiej podtrzymują wątłą wiarę w marzenia i duszę. „Duszy nie słychać, duszy nie widać, / dusza zawsze może się przydać, / nie uwiera, nie doskwiera, / nie przeszkadza na spacerach, / nie dostarcza myśli złych / na drodze z Majorki do Nowych Tych”.
Wystarczy o tym pamiętać.

Dziękuję pani Magdzie Umer, która zgodziła się, by wykorzystać w tym tekście fragmenty jej wspomnień o Agnieszce Osieckiej pt. „Słońce do chleba”.

 

Wydanie: 2006, 41/2006

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy