Architektura bez kobiet traci

Architektura bez kobiet traci

Projektując miasta, trzeba pamiętać o wygodzie komunikacji publicznej, dostępie do szkół i przedszkoli, powszechności toalet, eliminacji barier architektonicznych


Dr hab. inż. arch. Agata Twardoch – architektka i urbanistka. Autorka książek „System do mieszkania. Perspektywy rozwoju dostępnego budownictwa mieszkaniowego” i „Architektki. Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta”.


Czym się różni architektka od architekta?
– Generalnie niczym, dlatego obojgu należy się szacunek i takie samo traktowanie. Tymczasem nawet słowo architektka budzi kontrowersje.

Jaka była pani droga do nazywania się architektką?
– Zaraz po studiach zdecydowanie byłam architektem. No, ewentualnie panią architekt. Takie były okoliczności, że męska końcówka kojarzyła się z większym prestiżem i fachowością. Wychowane byłyśmy w świecie, w którym mówiono, że płeć nie ma znaczenia, że wszyscy jesteśmy tacy sami, a jednocześnie zakładano, że to męska forma jest jedyną dopuszczalną. Trochę czasu zajęło mi dostrzeżenie, że równość jest pozorna, a architektki traktuje się gorzej. Zauważyłam, że ideałem ciągle jest ubrany na czarno mężczyzna demiurg, stararchitekt realizujący za wszelką cenę swoje wizje, i to do tego obrazu wszyscy – niezależnie od płci – dążą. Sama musiałam dojrzeć do tego, że nie chcę realizować takiego modelu, nie chcę w pracy udawać kogoś, kim nie jestem. Wtedy zaczęłam dokładniej się przyglądać obowiązującym damsko-męskim normom i dominującej w naszym zawodzie narracji. Świadomie zaczęłam używać feminatywów i poczułam, że chcę opowiedzieć o innych modelach uprawiania architektury.

W książce „Architektki. Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta” opisuje pani system, który utrudnia bycie architektką.
– To nie jest tak, że istnieje jakiś wrogi system, wymyślony specjalnie po to, żeby kobietom było trudniej. Tradycyjnie jednak wzorzec naszego zawodu wypracowany był przez mężczyzn. Czas wzbogacić go o doświadczenia wnoszone przez kobiety – częściej pracujące dodatkowo w domu, inaczej użytkujące miasta i nabywające w procesie socjalizacji inne cechy niż mężczyźni.

Czego brakuje w architekturze, w której nie uwzględniamy kobiecej perspektywy?
– Kiedy mówi się o architekturze i urbanistyce feministycznej, to najpierw zwraca się uwagę na sam proces projektowania – bardziej wyczulony na potrzeby wszystkich grup społecznych, negocjacyjny, włączający w proces przyszłych użytkowników i użytkowniczki. To także dostrzeżenie perspektywy kobiet jako osób korzystających z przestrzeni. Na przykład transport publiczny tradycyjnie projektowany był tak, by odpowiadać męskiemu rozkładowi dnia: dojazd do pracy rano i powrót do domu po południu. Nie uwzględniał sieciowego modelu poruszania się po mieście kobiet, które przed pracą musiały odwieźć dzieci do placówek edukacyjnych, a wracając, odebrać je, zrobić zakupy i odwiedzić rodziców. Teraz więc chodzi o to, żeby, projektując i programując miasta, zwracać uwagę na różnorodność potrzeb i pamiętać o wygodzie komunikacji publicznej, dostępie do szkół i przedszkoli, powszechności publicznych toalet, eliminacji barier architektonicznych itd. To kluczowe rzeczy, które jednak do tej pory umykały naszej uwadze. Wydaje się to wszystko oczywiste, ale z niewiadomych powodów po transformacji ustrojowej uznaliśmy, że w mieście toalety nie są nam potrzebne, a tramwaje można zastąpić prywatnymi samochodami. Ta wrażliwość na potrzeby wszystkich ludzi jest moim zdaniem znacznie ważniejsza niż względy reprezentacyjne i tak popularne jeszcze niedawno „białe słonie”, czyli spektakularne, ale drogie i kosztowne w utrzymaniu budynki.

W pani książce pojawia się bardzo inspirujący przykład Wiednia.
– Przede wszystkim władze tego miasta już w latach 20. XX w. uznały, że mieszkanie nie może być towarem spekulacyjnym, tylko jest podstawowym prawem. To założenie cały czas w Wiedniu obowiązuje.

Poza tym – co ciekawe właśnie w kontekście mojej książki – w latach 90., w ramach feminizmu trzeciej fali, moja rozmówczyni Ewa Kail zainicjowała szerokie badanie różnorodnych sposobów korzystania z miast przez kobiety. Wyniki okazały się dla wszystkich bardzo interesujące i odkrywcze. Wyszło na jaw nie tylko to, że kobiety inaczej niż mężczyźni korzystają z miasta, ale też, że wśród samych kobiet są pod tym względem znaczne różnice, zależne od statusu materialnego, wieku czy grupy społecznej. Przy czym były to jeszcze badania całkowicie analogowe, listy trzeba było wypełnić i odesłać pod wskazany adres, więc to, że tak wielu osobom chciało się podjąć ten trud, świadczy o tym, jak ważny był to temat. Efektem projektu była wystawa, na której zaprezentowano przykładowe rozkłady dnia kilku modelowych kobiet, opisano, jak poruszają się one po mieście, z czego korzystają, gdzie mają trudności, ile robią przystanków. To był moment zwrotny, pokazujący, że wdrażany do tej pory model korzystania z miasta nie był modelem uniwersalnym. Wtedy powołano do życia Frauenbüro, dzięki któremu przy kolejnych inwestycjach zaczęto brać pod uwagę potrzeby kobiet, stanowiących przecież połowę, jak nie więcej, populacji.

Tematem, który przewija się przez całą książkę, jest ekologia.
– Obecnie przy projektowaniu nie da się od niej uciec. Mam nadzieję, że teraz jest to już temat uniwersalny, niezależny od płci, chociaż oczywiście wpisuje się także w spektrum kobiecej perspektywy. Jako projektanci i projektantki zastanawiamy się, co zrobić, żeby architektura była jak najmniej szkodliwa dla środowiska. Choć moim zdaniem częściej powinniśmy pamiętać, że najmniej szkodliwe są te budynki, które w ogóle nie powstają. Taka postawa została doceniona w 2021 r. przez jury najważniejszej architektonicznej Nagrody Pritzkera, którą otrzymali Anne Lacaton i Jean-Philippe Vassal. W uzasadnieniu zwrócono uwagę na ich pracę w 1996 r. przy placu Léona Aucoca w Bordeaux. Po otrzymaniu zlecenia na jego modernizację, w wyniku przeprowadzonych konsultacji społecznych oznajmili, że plac należy… posprzątać. I nie podjęli dalszych prac projektowych. Okazuje się, że mieli rację, bo plac bez wielkiej przebudowy dobrze funkcjonuje do dzisiaj. Podobne nastawienie jest bardzo istotne – bez uwzględniania aspektu ekologicznego zmierzamy do klimatycznej katastrofy. W mojej książce zaprosiłam do rozmowy Paulinę Grabowską, architektkę, która podejmuje niezwykle inspirujące działania ekologiczne, obecnie pracującą nad jadalnymi biomateriałami.

Ciekawym wątkiem jest zmiana modelu pracy przez kobiety. Mam wrażenie, że rozwiązania wprowadzone w pracowni mamArchitekci sprawdziłyby się również w innych zawodach.
– Tę pracownię założyły architektki, a przy okazji młode mamy, które zauważyły, że aby kontynuować pracę zawodową, potrzebują zintegrować miejsce pracy z miejscem dla dzieci. Otwierając wspólną pracownię, wydzieliły w niej miejsce dla dzieci – taki miniklubik malucha. Dziećmi zajmowały się opiekunki, więc mamy mogły kontynuować pracę, a jednocześnie być blisko dzieci. Nie musiały zostawiać dzieci daleko, co często jest traumatycznym doświadczeniem i dla matek, i dla maluchów. Teraz, po latach, ich dzieci wyrosły, biuro odniosło sukces, a dziewczyny zatrudniły nawet swoich mężów. Fajne odwrócenie sytuacji, bo zazwyczaj to żony dołączają do męskich zespołów.

Od początku wiedziała pani, kogo zaprosi do rozmów?
– Od początku wiedziałam, że nie będę miała problemu ze znalezieniem ciekawych rozmówczyń. Kilka od razu było w mojej głowie, a potem to już była kwestia rozejrzenia się dookoła – to nie było trudne. Żałuję natomiast, że zabrakło mi czasu i miejsca na kilka dodatkowych rozmów, ale mam nadzieję, że jeszcze się uda i rozmowy się ukażą.

Jakie kobiety, architektki były inspirujące na drodze pani kariery?
– Zacznę od postaci, które pojawiły się w książce, a już od czasu studiów są dla mnie bardzo inspirujące: prof. Ewa Kuryłowicz, która kiedyś nawet konsultowała konspekt mojego doktoratu, czego zapewne sama nie pamięta, i Ewa P. Porębska – podziwiana jako redaktorka naczelna miesięcznika „Architektura-Murator” i osoba światowa, dobrze poinformowana, co się dzieje w architekturze. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zadzwoniła do mnie, żeby zaprosić mnie do udziału w jury konkursu organizowanego przez „Architekturę-Muratora”, przez trzy dni z radości chodziłam 15 cm nad ziemią. Poza tym, odkąd pierwszy raz przeczytałam książki Heleny Syrkusowej, jestem jej wielką fanką. Właśnie jej książki popchnęły mnie w kierunku dostępnego budownictwa mieszkaniowego, którym zajmuję się do dziś. Na pewno ważne były dla mnie także Barbara Brukalska i Halina Skibniewska. Do tego dochodzą architektki działające u nas, na Górnym Śląsku: Hanna Adamczewska-Wejchert, Maria Czyżewska, Bożena Włodarczyk i Ewa Dziekońska, które wraz z mężami przyjechały tu po wojnie, żeby projektować i nadzorować budowę miasta Tychy. Co znamienne – mimo że też były z zawodu architektami, dla Tychów, tak jak ich mężowie, porzuciły swoje dawne życie – biogram na Wikipedii ma jedynie Hanna i oczywiście wszyscy czterej panowie.

Uzbierało nam się całkiem sporo nazwisk. Pisze pani, że architektkom było w Polsce łatwiej niż np. w Stanach Zjednoczonych.
– Stany Zjednoczone to wyjątkowo trudne środowisko dla profesjonalistek, bo idea amerykańskiego snu zawsze zakładała, że kobieta powinna być w domu i realizować się przez rodzinę. W naszym socjalistycznym państwie była „kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie bała”, a na plakatach malowano hasła „Kobiety na traktory!”, więc kwestię zawodowej pracy kobiet otaczała całkiem inna atmosfera. Poza tym często praca kobiet wymuszana była przez względy ekonomiczne. To był model odmienny od amerykańskiego, w gruncie rzeczy sprzyjający emancypacji kobiet. Gdy w 2019 r. w galerii Center for Architecture w Nowym Jorku pokazywano wystawę projektów i realizacji Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak (kolejnej wspaniałej powojennej architektki), zwiedzający nie mogli uwierzyć, że w połowie lat 60. kobieta w Polsce mogła realizować takie duże projekty jak wrocławskie osiedle Manhattan.

Wśród inicjatorek zmiany, o której rozmawiamy, jest Bal Architektek. Grupa, która opowiada o nierównościach w zawodzie.
– Bal Architektek to inicjatywa założona przez Barbarę Nawrocką, Dominikę Wilczyńską i Dominikę Janicką, które stworzyły aktywnie działającą w social mediach grupę poruszającą kwestie feministycznej urbanistyki i architektury czy nadużyć wobec architektek i studentek architektury oraz przywracającą pamięć o zapomnianych projektantkach. Dziewczyny są superzdolne i zaangażowane, więc ich projekt jest w stanie zmieniać świat.

Pisze pani również, że obecnie na architekturze jest 80% studentek. Do tego pani książka zyskała duży rozgłos. To wszystko są elementy składowe zmiany. Na jakie efekty tych działań pani liczy?
– Cieszę się, że moja książka sprawia, że kobiety, z którymi rozmawiałam, stają się zauważane przez media. Co chwilę w czasie wywiadów słyszę: „O! Ta architektka jest bardzo ciekawa! Musimy zaprosić ją do rozmowy!”. W ten sposób do dyskursu publicznego wchodzą architektki i ważne dla nich wątki. To pierwszy sukces!

Poza tym chciałabym, żeby płeć przestała mieć wpływ na to, jak ocenia się czyjąś fachowość. Chodzi nie o to, żeby wszystkie kobiety nazywały się architektkami, bo ta decyzja powinna być indywidualna, ale o to, żeby do architektek, urbanistek i profesorek zwracać się z takim samym szacunkiem jak do ich męskich odpowiedników, a tu język ma wielkie znaczenie. Niejednokrotnie spotykałam się z nierównowagą przy prezentacji podczas wydarzeń publicznych, gdy dwie osoby o tożsamym wykształceniu przedstawiane były: dr Kowalski i pani Agata. A w skrajnych przypadkach nawet pani Agatka. W ten sposób trudniej być traktowanym fachowo i profesjonalnie. Marzyłabym też o tym, żeby na uczelniach skończyły się głupie żarty i komentarze na temat koloru paznokci, fryzur czy ubrań.

Jakie są pani ulubione budynki, które odzwierciedlają wpływ kobiecego podejścia do architektury?
– Jestem przede wszystkim urbanistką, więc zamiast o budynkach wolę mówić o tym, co między nimi. Ostatnio więc moją ulubioną realizacją jest nowe przejście naziemne przez ulicę Marszałkowską w Warszawie, w miejscu, gdzie do tej pory trzeba było korzystać z niewygodnego przejścia podziemnego. Taka zmiana ma znacznie więcej niż jednego autora, ale zapewne nie bez wpływu na nią była architektka miasta stołecznego Warszawa Marlena Happach. W ogóle w ostatnich latach Warszawa zmienia się na lepsze: łatwiej po niej jeździ się na rowerze, łatwiej chodzi, dofinansowywane są parki, trwają prace nad centrami lokalnymi. Warszawa staje się bardziej przyjazna, a ja mogę jedynie domniemywać, że ma to coś wspólnego z faktem, że w kierownictwie Biura Architektury i Planowania Przestrzennego ponad 70% stanowią kobiety.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 26/2022, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Wydanie: 2022, 26/2022

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy