Argentyna czeka na cud

Argentyna czeka na cud

Pięciu prezydentów w 12 dni, milion bezrobotnych w ciągu roku

Ojczyzna tanga i Maradony, ale także Ernesto Che Guevary, w której od zakończenia II wojny światowej rządzą na przemian populiści, skrajni neoliberałowie i pułkownicy, zdaje się składać pośmiertny hołd idolowi zbuntowanej młodzieży połowy świata. Che przyłączył się do kubańskiego buntownika Fidela Castro ponieważ doszedł do wniosku, że tylko rewolucja może uwolnić Amerykę Łacińską od skorumpowanych polityków. Od 21 grudnia cała Argentyna jest w stanie rewolty przeciwko „rządom korupcji”. W ciągu dwóch tygodni miała pięciu prezydentów, licząc dwóch dwudniowych ad interim. Argentyńska „klasa polityczna” pod naciskiem demonstracji ulicznych, jakie w dwóch falach – 19 i 20 oraz 29 grudnia – postawiły w stan oblężenia pałac prezydencki i omal nie skończyły się spaleniem parlamentu, szukała gorączkowo człowieka, który odzyskałby dla niej choć na trochę zaufanie ulicy.
Politycy argentyńscy wiedzą, że w takich chwilach należy jak najwięcej obiecywać. Było to oczywiste: detonatorem ulicznego buntu, który w pierwszej fazie doprowadził do grabieży sklepów, demonstracji ulicznych i 30 śmiertelnych ofiar, nie licząc setek rannych, stała się kolejna próba zaciśnięcia pasa już i tak zdesperowanemu społeczeństwu, które od czterech lat coraz bardziej wciągał wir kryzysu.

Zrehabilitowany łapownik

Wybranego dwa lata temu Fernando de la Ruę zmuszono do ustąpienia, ponieważ pod naciskiem zaleceń Międzynarodowego Funduszu Walutowego obciął o następne 18% wydatki na cele socjalne i sferę budżetową. Następca tego neoliberała, rządzącego przy pomocy centrolewicowego gabinetu, peronista Adolfo Rodriguez Sa, który 23 grudnia został tymczasowym prezydentem, natychmiast obiecał milion nowych miejsc pracy w sektorze publicznym, co miało złagodzić ponad 18-procentowe bezrobocie. Recepta Rodrigueza była prosta: wstrzymujemy obsługę długu zagranicznego w wysokości 142 mld dolarów i zaoszczędzone pieniądze przeznaczamy „dla ludzi”. Do stolicy Argentyny, która dotąd – w odróżnieniu od „krnąbrnej” wobec MFW Brazylii, nieźle radzącej sobie w gospodarce – była pupilką i najlepszą uczennicą funduszu w Ameryce Łacińskiej, natychmiast udała się z interwencją delegacja MFW. Prezydent George W. Bush z nienadzwyczajnym wyczuciem chwili upomniał Argentynę, że niezależnie od tego, czy będzie tam rządziła lewica, czy prawica, na jakąkolwiek pomoc może liczyć „jedynie poprzez MFW”. Rodriguez, starając się zażegnać rewoltę rodaków, obiecał nieposłuszeństwo wobec MFW i nie mógł uczynić inaczej. Popełnił jednak błąd – zrehabilitował i powołał na „superministra” byłego burmistrza Buenos Aires, gładkiego polityka, Carlosa Grosso, który zbił fortunę na „prowizjach” od zagranicznych inwestorów i do którego przylgnął w stolicy przydomek „złodziej numer 1”. Koncert pokrywek uderzających w puste garnki niesione przez demonstrantów na nowo wypełnił hałasem nie do zniesienia ulice Buenos Aires, Kordoby i kilku innych miast. Tym razem prezydent zabronił policji strzelać do tłumu i podał się do dymisji.

„Wynaturzony model”

Od 1 stycznia Argentyna ma nowego prezydenta, również peronistę. Został nim 60-letni senator Eduardo Duhalde, weteran polityki argentyńskiej, który w ciągu całej kariery uniknął oskarżeń o przekręty. Poparli go nie tylko peroniści – największa siła Izby Deputowanych, w której jest 25 różnych bloków politycznych – lecz również rządząca dotąd opozycja liberalna spod znaku centrolewicy. Parlament uznał, że nastroje ulicy nie sprzyjają przedterminowym wyborom i uchwalił, że nie będzie ich w marcu tego roku (według konstytucji, powinny się odbyć wobec ustąpienia poprzedniego prezydenta wybranego w powszechnym głosowaniu), lecz zostaną przeprowadzone w normalnym terminie, za dwa lata. Duhalde, zamiast obiecywać gruszki na wierzbie, odważył się ogłosić, że „król jest nagi”. Że Argentyny nie stać na utrzymywanie ustanowionego przed dziesięcioma laty sztywnego kursu peso w stosunku do dolara 1:1 i że peso trzeba będzie zdewaluować. Odrzucił też pomysł z wprowadzeniem sztucznej „trzeciej waluty” – czyli niewymienialnego argentino – która miała pozwolić na utrzymanie drastycznych ograniczeń w podejmowaniu dolarów i wymienialnych peso z kont bankowych.
Duhalde, który powołał rząd złożony z samych peronistów i – symbolicznie – jednego przedstawiciela opozycji, ogłosił zerwanie z dotychczasowym „wynaturzonym modelem rozwoju, któremu wierni byli zarówno peroniści, jak ich przeciwnicy”.
„Doprowadził on do nędzy miliony rodaków, zniszczył klasę średnią, przetrącił przemysłowy kręgosłup kraju i sprawił, że wyparowały miejsca pracy”, powiedział nowy prezydent w przemówieniu inauguracyjnym. Potwierdził, że Argentyna zawiesza spłatę długu zagranicznego. „Nie mamy ani peso nawet na wypłatę uposażeń, emerytur i zasiłków”, przyznał prezydent.
Argentyńczycy wydali na przedświąteczne zakupy o 50% mniej niż przed rokiem. Tylko w sklepikach, których reklama głosi, że „każdy towar kosztuje 2 peso” (2 dolary) panował przedświąteczny ruch.

Politycy – niemile widziani

W bogatym kraju, który przez obie wojny światowe XX w. żywił wielkie armie na wszystkich frontach, dziś głoduje lub nie dojada 15 z 36 mln jego obywateli, tj. 40%. Ale to nie ci najbiedniejsi obalili poprzednią władzę. Duhalde zasugerował, że uczyniła to przede wszystkim zdesperowana klasa średnia. „W ub.r. – powiedział prezydent – 750 tys. osób w naszym kraju, należących dotąd do klasy średniej, straciło ten status, spadając poniżej granicy, za którą jest już bieda”. To głównie studenci, urzędnicy i sklepikarze pisali na murach: „Idźcie sobie wreszcie, dość korupcji!”. Rodolfo Barra, były minister spraw wewnętrznych i sędzia Sądu Najwyższego, który robił z żoną i dziećmi przedświąteczne zakupy w stołecznym supermarkecie Carrefour, musiał uciekać przed tłumem klientów gonili za nim z okrzykami: „Złodzieje!”, „Łapownicy!”. Na drzwiach niektórych restauracji i knajpek w Mendozie i w Kordobie właściciele umieścili ostrzeżenia: „Politycy niemile widziani”.
Arcybiskup Buenos Aires, kardynał Jorge Bergoglio, potępił plądrowanie sklepów, ale uznał, że uliczne demonstracje były „uprawnionym wyrazem protestu” przeciwko „następstwom globalizacji ekonomicznej i zamykaniu fabryk”.
Bergoglio, Włoch z pochodzenia, ze smutkiem komentuje ucieczkę włoskich imigrantów z Argentyny, która w XIX i pierwszej połowie XX w. była dla nich ziemią obiecaną. Dwie trzecie Argentyńczyków ma włoskie nazwiska, a 600 tys. ważne włoskie paszporty. Argentyńska zapaść, to „przede wszystkim kryzys zaufania ludzi do klasy politycznej, którą uważa się za skorumpowaną”. Diagnozę postawił przewodniczący Episkopatu, arcybiskup Parany Stanislav Karlic, który przyznaje, iż nie bez winy jest sam Kościół, nie potrafił bowiem walczyć z „grzechem korupcji”, która „podminowała życie kraju: gospodarkę, politykę i kulturę”.
Duhalde mówi, że chce „inaczej podzielić bogactwo kraju”. Na razie nie wie, jak to uczynić. Cytowany już arcybiskup Buenos Aires odpowiada, że w kraju, w którym „dobór ludzi na stanowiska dokonuje się według klikowych kryteriów, a nie według kompetencji”, a „wszystko jest podporządkowane osobistym interesom polityków”, aby coś zmienić, „potrzeba prawdziwego cudu”. Dokonają go peroniści?
Peronizm nie jest doktryną, nie ma konotacji lewicowych ani prawicowych, ani też wyraźnej strategii socjalnej, lecz zawsze wjeżdża na salony władzy, dosiadając spienionego konia desperacji zwykłych ludzi, spowodowanej nędzą i beznadzieją, jak było w przypadku „descamisados” Juana Perona. Lekarstwo dewaluacji peso – prawdopodobnie o 40% -może, jak obawiają się eksperci, okazać się gorsze od trucizny sztywnego kursu, ponieważ wiele kontraktów, w tym umowy najmu i umowy kredytowe z bankami, zawierano zazwyczaj w Argentynie nie w peso, lecz w dolarach. Do 15 mln Argentyńczyków żyjących poniżej granicy biedy może wkrótce dołączyć kilka milionów osób, które zrujnuje dewaluacja peso. I wtedy…

 

 

Wydanie: 01/2002, 2002

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy