Armia sprawna czy zabawna

Armia sprawna czy zabawna

Może na jakiś czas trzeba wrócić do wojska z poboru?

Sztandarowe hasło obecnego rządu w dziedzinie obronności, „Profesjonalizacja Sił Zbrojnych”, w obliczu kryzysu i związanych z nim cięć budżetowych mocno wypłowiało. Obecnie media z rzadka przekazują skromne sygnały o wprowadzanych ograniczeniach w tym zakresie. Jest to jednak dobra okazja do bliższego przyjrzenia się problemowi niechętnie przez autorów profesjonalizacji dotychczas podejmowanemu, a mianowicie tzw. zdolności bojowej jednostek Wojska Polskiego, jaka jest spodziewana po zakończeniu tego procesu.
Pojęcie to można najogólniej wyjaśnić jako możliwość podjęcia i wykonania zadań wynikających z przeznaczenia danej jednostki wojskowej w czasie pokoju, kryzysu i wojny. Każda jednostka ma owo przeznaczenie i wynikające z niego zadania precyzyjnie określone w odpowiednich dokumentach normatywnych. Taka zdolność zależy od wielu czynników, ale najważniejsze z nich to stopień ukompletowania stanem osobowym,

uzbrojenie i wyposażenie jednostki

oraz poziom wyszkolenia i przygotowania indywidualnego wszystkich żołnierzy, począwszy od dowódcy, a na szeregowym skończywszy, jak również zgranie zespołowe.
Skupmy się na razie na obsadzie stanem osobowym. Profesjonalizacja armii ma generalnie zakończyć pobór do wojska i zastąpić żołnierzy służby zasadniczej żołnierzami nadterminowymi i kontraktowymi, którzy ochotniczo będą wstępować do służby. Owi ochotnicy będą oczywiście wynagradzani finansowo na poziomie na tyle atrakcyjnym, aby zapewnić stały ich dopływ do wojska. Takie są założenia, a jak, szczególnie ostatnio, wygląda rzeczywistość? Z wypowiedzi różnych przedstawicieli MON wynika, że w wojsku służy obecnie ok. 40 tys. żołnierzy służby zasadniczej, którzy już we wrześniu (są tacy, którzy mówią o lipcu, a nawet czerwcu) będą zwolnieni do rezerwy. Na ich miejsce powinni być przyjęci ochotnicy, których nie brakuje, szczególnie w obliczu rosnącego bezrobocia. Wiadomo już jednak, że ze względu na cięcia finansowe w resorcie obrony narodowej, w lutym wstrzymano nabór do służby nadterminowej i do grona szeregowych zawodowych, a więc tych, którzy mieli zastąpić żołnierzy z poboru. Może więc jesienią lub nawet latem okazać się, że w jednostkach zostaną tylko ci, którzy już dzisiaj są żołnierzami zawodowymi. W nielicznych jednostkach, takich jak GROM czy znany 18. batalion desantowo-szturmowy z Bielska-Białej, nie wywoła to perturbacji, bo tam od dawna służą sami zawodowi żołnierze, ale w olbrzymiej większości oddziałów zabraknie podstawowego trzonu załóg, obsad, obsług. Może np. okazać się, że w bojowych wozach piechoty lub transporterach, tak ochoczo prezentowanych na defiladzie, co najwyżej dowódca wozu, kierowca czy też operator uzbrojenia będą w swoich lukach, a w przedziale desantowym będzie pustka, bo nie będzie reszty składu drużyny piechoty.
Trudno też będzie skompletować maszerujące pododdziały, bo w większości maszerowali żołnierze służby zasadniczej. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że w ten sposób większość jednostek straci możliwość wykonania przeznaczonych im zadań, a więc utraci zdolność bojową. Trudno będzie również zapewnić w miarę normalną codzienną działalność, chyba że na warty i służby oraz do obierania ziemniaków kierowani będą oficerowie i podoficerowie. Przecież

cięcia finansowe uniemożliwiają

również zatrudnianie pracowników cywilnych, a nawet powodują ich redukcję. Wynajmowanie zewnętrznych firm do obsługi kosztuje ogromne pieniądze.
Widać zatem, że w obszarze ukompletowania jednostek wojskowych zdolność bojowa naszych Sił Zbrojnych zostanie poważnie naruszona. Gdy dodamy do tego fakt, że w tych ogołoconych jednostkach trudno mówić o efektywnym szkoleniu, to jasne jest, że istnieje groźba dalszego obniżania się omawianej zdolności. Cięcia dotyczą nie tylko wydatków osobowych. Będzie brakować paliwa i prawie wszystkiego, bo już niektórzy dowódcy (jedni z rozbawieniem, drudzy z przerażeniem) czytają przychodzące do jednostek dokumenty, z których jasno wynika, że w tym roku na pokrycie potrzeb mają jedynie jedną trzecią ubiegłorocznych środków. Zarastające trawą bezczynne poligony już cieszą okolicznych grzybiarzy i myśliwych. Taka sytuacja może doprowadzić również do poważnego obniżenia morale wojsk. Już dziś nie jest z tym dobrze. W stanowisku skierowanym do ministra obrony narodowej Konwent Dziekanów Oficerów WP „wyraża niepokój stanem zdecydowanie niekorzystnych nastrojów w jednostkach i instytucjach wojskowych”. Oficerowie twierdzą, że spowodowane jest to szczególnie możliwością zmian w systemie emerytalnym wojska. Artykułują obawy, że „eskalacja wywołanych emocji oraz gotowość do złożenia wypowiedzeń przez żołnierzy zawodowych, którzy potencjalnie straciliby na nowych regulacjach, może wymknąć się spod kontroli”. Nic dodać, nic ująć.
Nic zatem dziwnego, że w tej sytuacji pojawia się problem liczebności Wojska Polskiego. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że jest to wynikiem głębokich studiów strategicznych. Pojawiają się liczby: 150 tys., 120 tys., a nawet mniej. Min. Klich na posiedzeniu senackiej Komisji Obrony w dniu 5 lutego br. powiedział: „Obawiam się, że nie będę mógł utrzymać mojego przekonania, że Polsce potrzeba 120 tys. żołnierzy”. To smutne i straszne, że potrzeby obronne państwa nie wynikają z obiektywnych uwarunkowań, lecz z przekonania ministra, które w dodatku można utrzymać lub nie. Niewykluczone jednak, że rząd i ministerstwo zdecydują się na dalsze obniżenie liczebności armii, by za wszelką cenę ratować ideę szybkiego uzawodowienia, i to bez względu na utratę zdolności bojowej. Nie obejdzie się przy tym bez reorganizacji etatów, a to zawsze wiąże się ze zwolnieniami już służących. Sprzyjać temu niewątpliwie będzie ponowna nominacja gen. Gągora na stanowisko szefa Sztabu Generalnego WP. Będzie on, podobnie jak dotychczas,

człowiekiem wygodnym dla rządzących.

Ten bardziej dyplomata niż wojskowy nie jest w stanie przeforsować wbrew politykom rozwiązań bardziej korzystnych z punktu widzenia potrzeb obronnych.
Powstaje pytanie, czy istnieje wyjście z tej sytuacji. Moim zdaniem, kilka. Pierwsze, najłatwiejsze dla polityków, to dalej brnąć w dotychczasowym kierunku. Zwolnić ze służby pozostałych żołnierzy z poboru, nie przyjmując na ich miejsce ochotników i w końcu tego roku osiągnąć pełne uzawodowienie przy całkowitej utracie zdolności bojowej przez przytłaczającą większość jednostek wojskowych. Drugie, nieco trudniejsze – zminimalizować cięcia finansowe w resorcie obrony, kontynuować dotychczasowy plan profesjonalizacji, powoływać na miejsce zwalnianych żołnierzy szeregowych zawodowych i zachować, choć w pewnym stopniu, zdolność bojową. Trzeci wariant, zdecydowanie najtrudniejszy dla polityków, ale najkorzystniejszy dla utrzymania chociażby dostatecznej zdolności do działań, to przeprosić społeczeństwo, a szczególnie młodzież, i ogłosić, że jeszcze przez jakiś czas pobór będzie funkcjonował, że profesjonalizację trzeba rozłożyć bardziej w czasie i racjonalizując cięcia budżetowe intensywnie szkolić wojska, utrzymując za wszelką cenę zdolność bojową większości jednostek w tych niepewnych czasach. Ciekawe, który wariant zostanie wybrany? W każdym razie to politycy i ich doradcy w mundurach zdecydują, czy armia będzie sprawna, czy zabawna.

Autor jest generałem dyw. rez., w swojej karierze dowodził m.in. dwoma pułkami, dwiema dywizjami, był zastępcą dowódcy dwóch okręgów wojskowych. W latach 2001-2006 był dyrektorem Departamentu Kontroli MON

Wydanie: 10/2009, 2009

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy