Atak spóźnionych

Atak spóźnionych

Najbardziej napadają na mnie ci, co ich nie było na scenie, gdy rozgrywała się historia. Jeszcze bardziej ci, co ich nie było nawet w kulisach…

Z Lechem Wałęsą, prezydentem RP w latach 1990-1995, laureatem pokojowej Nagrody Nobla rozmawia Waldemar Piasecki

– Jak się pan prezydent czuje u progu 65. urodzin i 25. rocznicy uhonorowania pokojową Nagrodą Nobla?
– Na razie zamiast przygotowywać się do uroczystości, które są nie dla mnie, ale dla Polski, dla „Solidarności”, muszę odpowiadać na wyssane z palca i z kwitów esbeckiego pochodzenia zarzuty i bronić się, tłumaczyć za walkę większą od walki tych, którzy w atakowaniu mnie przodują. Chcemy przypomnieniem rocznicy Nobla dla Polaka i Polski przypomnieć światu, jak było, gdzie to wszystko się zaczęło. Chcemy też tymi obchodami podziękować światu i rodakom rozsianym po świecie za „Solidarność”. Nie wszystkim się to podoba i chcą najwyraźniej umniejszyć to wielkie finezyjne zwycięstwo.

– Niedawno ogłoszony sondaż postrzegania Polaków w świecie przyniósł wynik pokazujący, że Lech Wałęsa jest postacią numer dwa po Janie Pawle II. Komentarz?
– W takich sytuacjach przypominam sobie zawsze słowa rabina, którego kiedyś spotkałem. Byłem dość przygnębiony, sprawy Polski nie szły najlepiej. Podszedł do mnie i spytał: „Co ty się tak martwisz?”. Odpowiedziałem szczerze: „Ach, wszystko idzie nie tak. Jest źle…”. Od razu mnie pocieszył: „Błąd! Ty się nie martw, jak jest źle, bo przyjdzie dobrze. Ty się martw, jak jest dobrze, bo przyjdzie źle…”. Święta racja! Co widzę dziś? Mam piękne notowania, zaufanie rodaków, a to już się nie podoba pewnym ludziom i pojawia się kolejna fala ataków.

– Równocześnie trudno nie dostrzec, że ktoś chce ten wizerunek, jak i sens pańskich rocznic zniweczyć. Skompromitować pana w oczach świata. Podważyć pańskie historyczne zasługi w wykreśleniu nowej mapy politycznej Europy i świata.
– No właśnie. Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że jest to zaplanowana akcja, że zawsze w momencie pochwał dla mnie, dobrych sondaży przychodzi atak. Tak jak ostatnio z absurdalnymi słowami prezydenta Kaczyńskiego. Widzę coraz mocniej w tym jakiś plan ludzi spóźnionych na rewolucję. I tu nie chodzi tylko o mnie. Świat to widzi jako samouderzenie w Polskę, w „Solidarność”, w nasze zwycięstwo. Każdy musi widzieć, że nie chodzi tylko o Wałęsę.

– Kto i dlaczego tak panu bruździ?
– Ludzie o mniejszych zasługach w walce. Czują, że mogli coś lepiej zrobić, odważniej walczyć, a się uchylali. Trochę im wstyd. Teraz więc zgrywają bohaterów, próbując skakać po Wałęsie…

– Dlaczego używa się przeciwko panu „karty esbeckiej”?
– Bo… tak zaplanowała sobie bezpieka. Na zlecenie najwyższych władz PRL pracowała nad skompromitowaniem mnie. Już wtedy, w czasie internowania przestrzegano mnie: „Jeśli my nie damy rady cię złamać, to zniszczą cię… koledzy”. I w tym czasie podrzucili podrobione kwity do Anny Walentynowicz. Wtedy jeszcze zachowała się odważnie, nie uwierzyła, ale fałszywki poszły w świat. I żyją swoim życiem, a wielu ludzi w nie uwierzyło. A nie zapominajmy, że takich akcji bezpieki i prowokacji wobec mnie było dużo więcej.

– Jaka jest wartość produkcji SB na pana temat?
– Nie znam wszystkich dokumentów, znam cząstkę, którą otrzymałem jako pokrzywdzony z IPN, i wiem, że wiele, zwłaszcza tych pokazujących moją walkę, zostało zniszczonych. Ale muszę przyznać, że w przypadku niektórych nawet jestem pod wrażeniem, jak wiele wiedzieli, jak byli zorganizowani i skuteczni. A jednak ze mną przegrali. To ja ich przechytrzyłem i teraz się mszczą zza grobu rękami małych ludzi.

– Dlaczego IPN z taką gorliwością zajmuje się pana osobą? Można odnieść wrażenie, że – literalnie odczytując skrót tej instytucji – jej głównym aktualnym zadaniem jest utrwalenie Lecha Wałęsy w pamięci narodowej jako figury co najmniej podejrzanej. Czy postrzega pan to jako przejaw apolityczności i obiektywizmu, mających służyć patriotyzmowi?
– Dla niejednego – nawet byłego kolegi – walka ze mną, oczernianie mnie, obrzucanie błotem stało się sensem życia. I to ich sprawa. I moja – obrona mojej walki i zwycięstwa. Gorzej, gdy takie podejście, tendencyjność i polityczność, zaczyna dominować w instytucjach powołanych do ważnych celów, do badania historii. I to z naszych podatków. Chcę dyskusji, chcę prawdy, ale rzeczywistej i na drodze rzetelnych metod. Dlaczego w IPN nie wyjaśniają poważnych spraw, dlaczego nie szukają prawdy, a tylko tendencyjnie grają kwitami o wiadomym wątpliwym pochodzeniu? Nie o taką prawdę chodzi.

– Co właściwie chcą publikować dwaj historycy IPN? Są to ponoć jakieś materiały wytworzone w SB, podsunięte pańskim towarzyszom walki solidarnościowej…
– Nie znam zawartości, ale wnioskuję na podstawie relacji mediów i recenzentów – zresztą ciekawie dobranych, z Zybertowiczem, człowiekiem Kaczyńskich, na czele. Domyślam się, że będzie to zbitka kilkuset stron esbeckich kwitów wybranych z kilkudziesięciu tysięcy na temat Bolka. A Bolków było, jak pamiętam, 54. Wszystko OK, tylko dlaczego tych 54, ich donosy, ich akcje przypisuje się jednemu Wałęsie? Na dowód tendencyjności IPN nie musiałem długo czekać. Otrzymałem od nich list z odmową zorganizowania wspólnej konferencji prasowej po ukazaniu się książki. Chciałem sam stanąć naprzeciwko autorów, historyków IPN, Kurtyki, Zybertowicza i innych. Walczyć. Nie odważyli się. Czego oni się tak boją?

– Podczas swoich wizyt w USA Anna Walentynowicz konsekwentnie prezentowała pana jako współpracownika policji politycznej, co ze względu na jej historyczną pozycję w strajkach sierpniowych oraz późniejszą legendę robiło na części Polonii silne wrażenie. Skąd u niej ta nienawiść do pana?
– Niektórzy mówili, że z zawiści, z osobistej niechęci. Ja nigdy na nikogo z kolegów w walce za granicą nie powiedziałem złego słowa. To są nasze własne brudy. Nie wszyscy tak potrafią. Najgorsze jest to, że pani Ania uwierzyła w te podrzutki esbeckie. Trochę też mi jej żal, nie ułożyło jej się w życiu tak, jak mogło.

– Agentem Bolkiem nazwał pana niedawno Lech Kaczyński, a pan wezwał go do oficjalnych przeprosin. Czy pan się ich spodziewa? Co dalej, jeżeli nie nastąpią?
– Droga sądowa. Wygrana przeze mnie w przedbiegach. Nie pozwolę na znieważanie mnie i mojej drogi. Całe życie poświęciłem walce o Polskę i dla Polski. Jestem spokojny, mam czyste sumienie, a prezydent Kaczyński ma teraz problem, wykonuje nerwowe ruchy, wzywa na dywanik prezesa IPN. Nie odpuszczę! Nie pozwolę na szarganie mojego imienia.

– Skąd się bierze ten antagonizm braci Kaczyńskich wobec pana?
– Tu muszę przyznać się do błędu. Nie poznałem się na tych ludziach. Holowałem ich przez lata, ciągnąłem do walki, chociaż byli dość tchórzliwi. Nie wychylali się za bardzo. Ale na tamten etap byli dobrzy, bo do walki, dzielenia, konfliktów są dobrzy. Budować nie potrafią. Później ich wyrzuciłem, bo się w demokracji nie sprawdzali, wszędzie widzieli spiski przeciw nim. I za to się mszczą do dziś, oskarżając wszystkich i cały świat o najgorsze zdrady, zapominając, że bojaźliwie sami w tym wszystkim jakoś uczestniczyli. I wtedy byłem dla nich wodzem i autorytetem. Wtedy, kiedy pięli się w górę na moich plecach, nie widzieli we mnie zła. Dziś dziwię się sam sobie, że się na nich wtedy nie poznałem.

– Zdecydowana większość opozycyjnej formacji niepodległościowo-demokratycznej, a później konstruktorów III RP broni pana, mimo że nie zawsze się z panem zgadzała, a nawet pana zwalczała politycznie. Jak pan to odbiera?
– Ludzie ci widzą, o co toczy się gra. Widzą te nieczyste metody. I mimo naszych dyskusji, różnic rozumieją batalię przeciwko mnie, bo na własnej skórze poznali bolszewickie metody walki z nimi w czasach komuny. Wiedzą też, że razem dokonaliśmy nieprawdopodobnych rzeczy. Oni lepiej z własnego doświadczenia i twardego łóżka więziennego rozumieją tamte czasy niż młodzi, często politycznie inspirowani historycy, którzy nawet nie chcą z nimi na ten temat w swoim pisaniu historii rozmawiać. Ich historia zawsze będzie wypaczona.

– Czy otrzymuje pan także jakieś wyrazy solidarności spoza Polski?
– Bardzo dużo. Więcej niż kiedykolwiek. Wszędzie: na lotnisku, na spacerze słyszę: „Panie prezydencie, jesteśmy z panem! Niech się pan trzyma!”. Bardzo dużo ludzi mam na spotkaniach. Kończą się owacjami na stojąco. Wiele telefonów, e-maili, listy poparcia. Kaczyńscy bardzo mi pomagają, chociaż ze mną walczą. Dziękuję rodakom i wszystkim za to wsparcie.

– Co chciałby pan powiedzieć dziś Polakom w kraju i za granicą w sytuacji bezprecedensowego ataku na pana?
– Mogą na mnie liczyć, tak jak ja zawsze, w najtrudniejszych chwilach walki mogłem liczyć na nich, na wielu przyjaciół i rodaków na całym świecie. Walczę o prawdę i jestem spokojny o wszystko.

– Czy dziś nadal pan wierzy, że wybrana w 1980 r. droga walki, której etapami stały się zarówno powstanie NSZZ „Solidarność”, jak i konsensus Okrągłego Stołu, była słuszna?
– Nie była idealna, ale jedyna możliwa. Gdybym miał jeszcze raz znaleźć się u początku, wszystko zrobiłbym tak samo i z tymi samymi ludźmi – nawet z Kaczyńskimi. Chociaż jak dziś to widzę, z innymi ludźmi wokół mnie zwycięstwo mogło być jeszcze ładniejsze. Taką samą drogą bym poszedł z pełnymi tego konsekwencjami. Jeszcze nigdy w naszej historii nie mieliśmy takiej szansy, takich możliwości, a mali ludzie wolą taplać się w bagnie bezpieki.

– Pańscy dzisiejsi oponenci, a dawni współpracownicy, twierdzą aktualnie, że po zawarciu porozumienia przy Okrągłym Stole należało przejąć władzę, a następnie inne jego ustalenia zignorować, poprzednią ekipę rozliczając dla przykładu. Umowy bowiem z „takimi ludźmi” nie powinny być ważne. Czy podziela pan ten tok myślenia, tę moralność?
– To charakterystyczne dla dzisiejszych „bohaterów”, którzy już w demokratycznej Polsce wszystko wiedzą, nagle po latach są odważni, a wtedy się uchylali, bo nie zrobili, nie poprowadzili tak, jak teraz oceniają. Gdzie wtedy byli?! Bo ja ich nie widziałem w pierwszym, a nawet drugim szeregu, jak garstka ze mną na czele zmagała się z konwulsjami komunizmu. Kompromis przy Okrągłym Stole był fatalny, zgniły. Zrozumiałem to po jakimś czasie i stanąłem do prezydentury, żeby odzyskać pełną wolność dla Polski. Koledzy wyłamali się, stanęli przeciwko mnie. A ja chciałem odebrać komunistom resorty siłowe, odciągnąć ich od wpływów. Czy ktoś wierzy w to, że
gen. Jaruzelski wprowadziłby nas do NATO, wyprowadził z Układu Warszawskiego? Moja prezydentura była niezbędnym etapem w odzyskiwaniu wolności i budowaniu demokracji. I ten etap, te zadania wypełniłem.

– Czy i czym Polacy zasłużyli sobie na IPN?
– Polakom należy się prawda historyczna i na IPN w obecnym kształcie niczym sobie nie zasłużyli. Należy się nam rzetelne pokazywanie naszej trudnej historii, aby lepiej, mądrzej budować przyszłość. Polacy nie zasługują na manipulacje i niszczenie wielkiego dorobku.

– Czy ta instytucja powinna funkcjonować, a jeśli tak, to w jakiej formie?
– Trzeba się temu przyjrzeć, trzeba zbadać kryteria doboru pracowników, historyków, dopuścić tych rzetelnych i zrezygnować z klucza politycznego w doborze kierownictwa, tak żeby nie było ono na posyłki niespełnionych historycznie polityków.

– Jak będzie pan obchodził swoje 65. urodziny i jubileusz 25-lecia pokojowej Nagrody Nobla? Gdzie odbędą się uroczystości, jaki kształt przybiorą? Kto na nie został zaproszony? Czy amerykańska Polonia również?
– Będę obchodził i świętował o tyle uroczyściej, o ile mocniej będą mnie atakować Kaczyńscy i im podobni. Żeby nie wiem jak ich bolało, muszą się z tym pogodzić, że na moje zaproszenie po raz pierwszy w historii zjadą do Polski pokojowi nobliści z całego świata, wiele zasłużonych osób, przywódcy i działacze światowi, władze wielu państw. Będziemy mówić o naszej historii, ale przede wszystkim o szansach i wyzwaniach globalnego świata, o posłaniu „Solidarności” dla przyszłości. Bo tu jest jeszcze wiele do zrobienia. To jest nasze przesłanie. Zawsze byłem i pozostaję mu wierny. I nikt mi w tym nie przeszkodzi.

– Panie prezydencie, pod Kazimierzem Dolnym nad Wisłą stoi kapliczka słynna ze swojej inwokacji. Brzmi ona: „Boże, daj tem, co zazdroszczą”. Czy nie powinien pan przypadkiem sam wystawić takiego wotum z analogiczną dedykacją dla swoich towarzyszy walki (cokolwiek by to miało oznaczać)?
– Mój Boże, jakież to… polskie. Wie pan, że muszę się nad tym serio zastanowić…

 

Wydanie: 2008, 25/2008

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy