Atomowe groźby Al Kaidy

Atomowe groźby Al Kaidy

Jeśli bomba nuklearna wpadnie w ręce terrorystów, zostanie zdetonowana w dużym mieście portowym

Materiały nuklearne w rękach terrorystów to obecnie największe zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych – oświadczył kandydujący na prezydenta senator John Kerry. Należy więc podjąć energiczne działania, w przeciwnym razie „jakieś mroczne postacie mogą położyć palce na atomowym guziku”.
Podobnie uważa Mohammed al-Baradei, dyrektor generalny Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej: „Niebezpieczeństwo nigdy nie było tak wielkie. Lękam się, że broń jądrowa wpadnie w ręce pozbawionych skrupułów terrorystów lub dyktatorów”.
Kerry przemawiał w porcie Palm Beach na Florydzie ze statkiem przewożącym kontenery w tle. Miało to symboliczną wymowę. Co roku do amerykańskich portów trafia jakieś 6 mln kontenerów. Funkcjonariusze służb celnych mają skomplikowane kryteria

rozpoznawania podejrzanych przesyłek,

lecz i tak zaledwie 2% kontenerów zostaje poddanych kontroli. A w stalowych skrzyniach mogą przecież ukrywać się zdecydowani na wszystko zamachowcy, może nawet przewożący ładunek nuklearny. Nie muszą go wyładować. Zdaniem ekspertów, jeśli bomba nuklearna wpadnie kiedykolwiek w ręce terrorystów, prawdopodobnie zostanie zdetonowana w dużym mieście portowym na pokładzie statku, jachtu czy dużej łodzi. Rezultatem będzie atomowe piekło, które natychmiast pochłonie dziesiątki tysięcy istnień ludzkich, a znacznie więcej napromieniowanych ofiar umrze powolną śmiercią.
W Palm Beach John Kerry oskarżył administrację prezydenta Busha o opieszałość w zwalczaniu atomowego zagrożenia. Senator stwierdził, że w obecnym tempie zabezpieczenie materiałów nuklearnych na terenie dawnego ZSRR potrwa od 10 do 13 lat. „Nie możemy sobie pozwolić na kolejną dekadę ryzyka. Mój plan przewiduje poddanie kontroli surowców rozszczepialnych, nadających się do stworzenia bomby, w ciągu lat czterech”, zapowiedział Kerry. Prof. Graham Allison z Kennedy School of Government Uniwersytetu Harvarda poinformował, że obecnie USA wydają miliard dolarów rocznie na zabezpieczenie postradzieckich materiałów jądrowych. Realizacja planu Kerry’ego będzie kosztować co roku 5-6 mld dol.
Oczywiście, senator wystąpił w ramach kampanii wyborczej. Pragnął pokazać społeczeństwu, że w walce z nuklearnym niebezpieczeństwem będzie bardziej skuteczny niż George Bush. Ale widmo atomowego terroryzmu spędza sen z powiek przywódcom Zachodu. Na początku maja br. rząd Wielkiej Brytanii postanowił przeznaczyć ponad 50 mln funtów na zakup tabletek antyradiacyjnych z jodkiem potasu, tak aby wystarczyło ich dla połowy populacji kraju. Istniejące do tej pory zapasy tabletek mogłyby zostać podane najwyżej 200 tys. poszkodowanych. Przechowywano je w pobliżu elektrowni jądrowych i portów, w których cumują atomowe okręty podwodne. Eksperci rządowi przewidywali, że tabletki będą rozdzielane w przypadku nuklearnej awarii. We wrześniu 2003 r. służby specjalne Londynu ostrzegły jednak Ministerstwo Zdrowia, że

fanatyczni bombiarze czynią wszystko,

aby dostać w swe ręce atomowy oręż. Należy więc zgromadzić zapasy tabletek dla 30 mln ludzi. Rząd Tony’ego Blaira posłuchał tej rady.
Niezwykle trudno jest ocenić skalę zagrożenia. Terroryści z pewnością nie są zdolni do skonstruowania prawdziwej bomby atomowej, przyznaje to nawet John Kerry. Opowieści, jakie to łatwe zadanie i jak można znaleźć w Internecie szczegółowe instrukcje, należy włożyć między bajki. Do produkcji prymitywnej bomby nuklearnej, podobnej do tej, która zniszczyła Hiroszimę, potrzebnych jest około 8 kg plutonu lub 25 kg wzbogaconego uranu. Substancje rozszczepialne są dostępne na międzynarodowym czarnym rynku, ale chodzi tu raczej o gramy. W końcu lat 90. ubiegłego wieku w znajdującym się pod rządami talibów Afganistanie handlarze oferowali przybyszom z Zachodu porcje uranu, które przechowywali w pudełkach od zapałek noszonych w kieszeniach (Afgańczycy nie mogli zrozumieć, dlaczego od takiego towaru dostają wysypki). Ale do produkcji bomby takie dostawy przecież nie wystarczą.
Po zamachach na Stany Zjednoczone z 11 września 2001 r. nuklearna psychoza ogarnęła Zachód. Publicyści bili na alarm: „Terroryści są zdolni do wszystkiego!”. Kilka dni po ataku amerykańscy politycy byli niemal pewni, że Al Kaida ma na terytorium USA kilka ładunków jądrowych. Tej na szczęście fałszywej informacji jednak nie podano, aby nie powodować paniki.
Ugrupowania islamskich ekstremistów występujące pod szyldem Al Kaidy wielokrotnie chełpiły się, że weszły w posiadanie głowic atomowych, którymi w razie konieczności porażą „niewiernych”. Już w listopadzie 2001 r. Osama bin Laden w wywiadzie udzielonym pakistańskiemu dziennikarzowi, Hamidowi Mirowi, ostrzegał, że jeśli USA użyją przeciw muzułmanom broni chemicznej lub jądrowej, to Al Kaida odpowie tym samym. W marcu br. Hamid Mir w wywiadzie udzielonym Australian Broadcasting Corp. złożył relację ze swego spotkania z Ajmanem al-Zawahirim, zastępcą bin Ladena. Zapytany o broń atomową Zawahiri uśmiechnął i rzekł: „Jeśli mamy 30 mln dol., możemy udać się na czarny rynek Azji Środkowej i skontaktować się z niezadowolonym sowieckim naukowcem. To oni skontaktowali się z nami, wysłaliśmy naszych ludzi do Moskwy i Taszkientu… po negocjacjach kupiliśmy od nich kilka walizkowych bomb nuklearnych”.
Wśród ekspertów panuje opinia, że jeśli bombiarze spod sztandaru Osamy rzeczywiście weszli w posiadanie ładunków atomowych, to

pochodzą one z dawnych sowieckich arsenałów.

W lutym 2004 r. arabska gazeta „Al Hayat”, powołując się na „godne zaufania” źródła w Islamabadzie, poinformowała, że w 1998 r. Al Kaida zdołała kupić w Afganistanie taktyczną broń jądrową pochodzącą z Ukrainy, przy czym transakcję wynegocjował w Kandaharze, będącym bastionem talibów, ukraiński naukowiec, imieniem Wiktor. Baza zamierza jakoby zdetonować śmiercionośny ładunek tylko na terenie USA lub w obronie przed druzgoczącym amerykańskim atakiem. Władze w Kijowie stanowczo zaprzeczyły tym rewelacjom, podkreślając, że na mocy międzynarodowych układów Ukraina przekazała Rosji wszystkie swe głowice jądrowe już w 1996 r.
Komentatorzy przypomnieli jednak wystąpienie ukraińskiego parlamentarzysty Piotra Simonienki, który we wrześniu 2002 r. głosił, że udokumentowany jest transfer do Rosji tylko 2,2 tys. głowic jądrowych, zaś los pozostałych 200 pozostaje nieznany. Ponownie zaczęto też analizować ostrzeżenie gen. Aleksandra Lebiedzia, w 1996 r. sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji. W maju następnego roku Lebiedź, już były sekretarz, stwierdził, że władze rosyjskie nie mogą się doliczyć od 50 do 100 miniaturowych walizkowych bomb nuklearnych, stanowiących część uzbrojenia wywiadu wojskowego GRU. Generał poinformował, że każda z tych bomb ma moc jednej kilotony i może zabić do 100 tys. osób. Według Lebiedzia, miniaturowe ładunki mogą być przenoszone w walizkach o wymiarach 60 x 40 x 20 cm i stanowią „idealną broń terroryzmu nuklearnego”. Premier Rosji, Wiktor Czernomyrdin, określił informacje generała jako czysty absurd. Lebiedź zginął w kwietniu 2002 r. w katastrofie śmigłowca.
Wydaje się, że USA, Chiny, Izrael i Rosja dysponują technologią produkcji miniaturowych bomb atomowych, a może nawet posiadają taką broń. Jeśli tak, pozostaje ona ściśle strzeżona w tajnych magazynach. Moskwa ma wciąż 10 tys. głowic nuklearnych, a na terenie dawnego ZSRR znajduje się materiał rozszczepialny wystarczający do wyprodukowania dalszych 50 tys. Prawdopodobieństwo, że terroryści uzyskają do niego dostęp, jest jednak minimalne, wbrew temu, co często twierdzą poszukujący sensacji dziennikarze. Jak podkreślił dr Gary Samore z Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych, w czasie pierwszej dekady po upadku ZSRR na czarnym rynku ani razu nie pojawiła się większa ilość materiałów rozszczepialnych. Nikt też nie zdołał tych materiałów uzyskać, nie mówiąc już o samej bombie. Odkąd na Kremlu rządzi Władimir Putin, rosyjskie arsenały są lepiej zabezpieczone.
Wiele wskazuje na to, że groźby użycia broni nuklearnej przez Al Kaidę to tylko element propagandy mającej zastraszyć „niewiernych, krzyżowców i Żydów”. Nieco bardziej prawdopodobny jest zamach z wykorzystaniem bomby radiologicznej, zwanej też brudną. Nie dochodzi w niej do reakcji łańcuchowej, lecz wybuch konwencjonalnego ładunku powoduje rozpylenie substancji radioaktywnej, skażenie terenu i masową panikę. Ale także zbudowanie takiej broni nie jest łatwe. Stężenie promieniowania musi być przecież wysokie. Intensywna radiacja szybko uśmierciłaby samych konstruktorów lub spowodowała szybki wzrost temperatury, stopienie skorupy bomby i pożar.
Domniemanym „brudnym bombiarzem” jest Jose Padilla, były gangster z Chicago, który przyjął islam i wszedł w konszachty z przywódcami Al Kaidy. Zaproponował im jakoby dokonanie w USA zamachu z użyciem bomby radiologicznej. Kiedy w maju 2002 r. wrócił do Stanów Zjednoczonych z Pakistanu, został aresztowany. Podczas przesłuchań Padilla przyznał podobno, że zamierzał skonstruować brudną bombę z uranu. Świadczy to, że rzekomy zamachowiec nie miał najmniejszego pojęcia o technologii jądrowej. Uran jest źródłem tylko słabego promieniowanie alfa, które nie przenika nawet przez skórę. Do produkcji brudnej bomby potrzebne są substancje silnie radioaktywne, emitujące śmiercionośne promieniowanie gamma, np. izotopy kobalt 60 lub cez 137. Padilla, obywatel USA, uznany w karkołomnej konstrukcji prawnej za „nielegalnego bojownika”, przetrzymywany jest bez procesu na więziennym okręcie marynarki wojennej USA. Gdyby stanął przed normalnym sądem, miałby szanse na uniewinnienie.
Terroryści rzeczywiście zdołaliby wstrząsnąć światem, gdyby uderzyli w elektrownię jądrową, reaktor badawczy lub podobną instalację nuklearną. Ale po 11 września 2001 r. ochronę takich obiektów wzmocniono. Nawet gdyby zamachowcom udało się jakimś cudem uszkodzić osłonę reaktora, nie doprowadziliby do reakcji łańcuchowej, aczkolwiek szok w świecie byłby ogromny. Terroryzm nuklearny to obecnie przede wszystkim zagrożenie psychologiczne – już samo słowo promieniowanie wywołuje przecież uczucie lęku. Nawet niegroźny atak z użyciem substancji radioaktywnej doprowadziłby do paniki i zapewne masowej ucieczki tysięcy ludzi. W świetle dostępnych informacji prawdopodobieństwo poważnego zamachu terrorystycznego z użyciem materiałów nuklearnych wydaje się znikome. Politycy jednak muszą brać pod uwagę także najbardziej czarne scenariusze.


Atomowy Robin Hood
Cofer Black, najwyższy urzędnik Departamentu Stanu USA odpowiedzialny za walkę z terroryzmem, twierdzi, że jeśli tylko radykalne grupy terrorystyczne dostaną broń nuklearną w swoje ręce, nie zawahają się jej użyć. Oświadczenie tej treści złożył po aferze, która rozpętała się wokół Abdula Kadir Chana, ojca pakistańskiej bomby atomowej. Okazało się, że potajemnie sprzedawał on sprzęt do produkcji wirówek Iranowi, Libii i Korei Północnej. Urządzenia te są używane do wzbogacania uranu, aczkolwiek od wirówek do bomby atomowej droga jeszcze daleka. Kadir Chan uważa się za „atomowego Robin Hooda”, który dostarcza technologię nuklearną krajom krzywdzonym przez możnych tego świata. Na początku czerwca br. prezydent Pakistanu, Pervez Musharraf, ułaskawił krnąbrnego naukowca, Kadir Chan znajduje się jednak pod stałą kontrolą policji, właściwie w areszcie domowym, a jego wspólnik, biznesmen ze Sri Lanki, został aresztowany w Malezji.

 

Wydanie: 2004, 26/2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy