Atomowy deszcz spadnie z nieba?

Atomowy deszcz spadnie z nieba?

Eksperci i politycy toczą ostre spory o amerykańską tarczę antyrakietową

Waszyngton nie spodziewał się, że projekt tarczy antyrakietowej wywoła tak ostry sprzeciw wielu państw europejskich i gniew Rosji.
Obawy sojuszników próbował rozwiać dowódca amerykańskiej obrony przeciwrakietowej, gen. Henry Obering, który przeprowadził w stolicach UE, jak to się obrazowo nazywa, „ofensywę wdzięku”. Generał zapewniał, że pociski przechwytujące, które mają zostać rozmieszczone w Polsce, zwiększą bezpieczeństwo Niemiec, Francji, a nawet zachodniej Rosji. Mogą bowiem zniszczyć wymierzone w te kraje rakiety, wystrzelone z Bliskiego lub Środkowego Wschodu. Wywody Oberinga wielu nie przekonały.
Iran testował dotychczas tylko pociski o zasięgu 1,6 tys. km. Owiana legendą perska rakieta nowej generacji typu Shahab-5 prawdopodobnie nie poleci dalej niż 3 tys. km. Amerykańscy generałowie oceniają, że Shahab-5 może dosięgnąć cele nawet w odległości 5 tys. km, ale eksperci militarni z innych krajów nie podzielają tej opinii. Shahab-5 to prawdopodobnie udoskonalona wersja północnokoreańskiego pocisku Taepodong-2. Rakieta ta ma jakoby zasięg 4,3 tys. km, ale to zasięg wyłącznie teoretyczny. W lipcu ub.r. reżim Kim Dzong Ila przeprowadził test z tym pociskiem. Zapalczywi amerykańscy generałowie zaczęli wówczas radzić prezydentowi, aby zbombardował wyrzutnie Phenianu. Bush rozsądnie nie posłuchał, stacja 14 rakiet przechwytujących w Fort Greely na Alasce została jednak postawiona w stan alarmu. Rakieta Korei Północnej po 40 sekundach lotu runęła do oceanu…
Prawdopodobnie także irańska technika rakietowa nie osiągnęła wyższego poziomu.
Europie nie grozi nic ze strony Teheranu przez najbliższe kilkanaście lat. Komentatorzy podkreślają zresztą, że teherańscy mułłowie są wprawdzie ludźmi, łagodnie mówiąc, niezwykle religijnymi, ale nie spieszno im żegnać się z życiem. Przywódcy irańscy zdają sobie sprawę, że każda próba ataku rakietowego na amerykańskie Wschodnie Wybrzeże spotka się z miażdżącym odwetem. Stany Zjednoczone mają zaś potencjał militarny zdolny zamienić terytorium każdego przeciwnika w pustynię. Gen. Obering straszy, że istnieją kraje „będące państwowym odpowiednikiem zamachowców samobójców”. Trudno uwierzyć w te słowa. Zarówno dla surrealistycznych stalinistów z Korei Północnej, jak i dla irańskich ajatollahów najważniejsze jest przetrwanie. W skomplikowanym systemie republiki islamskiej istnieje wiele gremiów decyzyjnych kontrolujących się nawzajem. Nie ma możliwości, aby garstka marzących o końcu świata fanatyków mogła na własną rękę odpalić pociski. Scenariusze przewidujące uderzenie perskich rakiet to czysta fantastyka. Ale nawet jeśli jakieś hipotetyczne „państwo łotrowskie” wystrzeli rakiety z głowicami nuklearnymi, amerykańska tarcza przeciwrakietowa nie zapewni Europie bezpieczeństwa.
Rosyjski znawca techniki wojskowej, Jurij Zajcew, podkreśla, że gdy pocisk przechwytujący trafi nadlatującą rakietę, to przecież nie rozpłynie się ona w powietrzu. Szczątki rakiety będą spadać wzdłuż trasy lotu i spowodują znaczne szkody. „Głowica bojowa trafionej pociskiem przechwytującym rakiety, mknącej z prędkością 3,9 km na sekundę, przeleci samodzielnie jeszcze 2 tys. km. Przy prędkości 5,5 km na sekundę – nawet 5 tys. km”, twierdzi Zajcew.
Sascha Lange z berlińskiej Fundacji Nauki i Polityki w wywiadzie dla monachijskiego magazynu „Focus” zwraca uwagę, że nie ma pewności, czy szczątki rakiety po prostu runą pionowo na ziemię, czy też spadną na rozległej przestrzeni. Wszystko zależy od tego, na jakiej wysokości zostanie trafiona rakieta. Nie można w każdym razie liczyć, że resztki pocisku międzykontynentalnego nieszkodliwie utoną w Atlantyku.
Podobne argumenty natychmiast zostały wykorzystane przez polityków przeciwnych stworzeniu elementów amerykańskiej obrony rakietowej w Polsce i w Czechach. Niemiecki deputowany do Parlamentu Europejskiego, Karl von Wogau z CDU, przewodniczący parlamentarnej podkomisji ds. obrony i bezpieczeństwa, ostrzega: „Należy założyć, że szczątki rakiety zestrzelonej z bazy w Polsce spadną na terytorium Republiki Federalnej, Francji lub krajów Beneluksu”.
Gen. Obering uspokaja, że ryzyko jest minimalne. Prawdopodobieństwo, że człowiek zostanie zraniony szczątkami zestrzelonej rakiety, wynosi zaledwie 1:2,5 mln. Pocisk przechwytujący (killing vehicle) zniszczy nieprzyjacielski pocisk samą siłą uderzenia. Oba obiekty zderzą się z łączną prędkością 40 tys. km na godzinę. Trafiona z takim impetem rakieta po prostu zmieni się w pył. Szczątki bardzo niewielkich rozmiarów spłoną w atmosferze. „Tak czy inaczej lepiej, aby na ziemię spadały szczątki, a nie głowica nuklearna”, podkreślał amerykański generał.
Czy jednak głowica atomowa, ugodzona pociskiem przechwytującym, nie eksploduje? Teoretycznie nie ma takiej możliwości. Przed wybuchem jądrowym kompleksowe sekwencje muszą przebiegać w ściśle określonym porządku w ciągu nanosekund. Kolizja zakłóci te skomplikowane procesy. W praktyce natomiast niczego nie można wykluczyć. „Nie wiemy, czy głowica atomowa wybuchnie. Oczywiście nie możemy przeprowadzić żadnych eksperymentów. Z tego powodu zamierzamy zniszczyć rakietę jak najwyżej, najlepiej w przestrzeni kosmicznej”, twierdzi Henry Obering.
Niemiecka prasa natychmiast zaczęła sugerować, że Europa będzie musiała przyjąć na siebie nuklearny cios przeznaczony dla Ameryki. Eksplozja nuklearna nawet na dużej wysokości to impuls elektromagnetyczny, zakłócający pracę aparatury elektrycznej, promieniowanie oraz deszcz radioaktywnych cząsteczek spadających na ziemię.
Na razie jednak to czyste spekulacje. Iran nie ma ani głowic nuklearnych, ani odpowiednich rakiet nośnych. Nawet gdyby jakiś hipotetyczny nieprzyjaciel z Bliskiego Wschodu wystrzelił „atomowe strzały”, i tak nie ma żadnej gwarancji, że amerykańskie killing vehicles je dosięgną. Amerykański system obrony przeciwrakietowej składa się obecnie z 14 rakiet przechwytujących w bazie w Fort Greely na Alasce. Dwie kolejne rakiety znajdują się w Vandenberg Air Force Base w Kalifornii. Mają one chronić Zachodnie Wybrzeże USA przed atakami z Korei Północnej. Rakiety te są trzystopniowe, ich zasięg przypuszczalnie sięga 2 tys. km. Stacja radarowa w Czechach i dziesięć rakiet w Polsce teoretycznie osłonią Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Rakiety, które według amerykańskich planów powinny zostać rozmieszczone na polskiej ziemi do 2011 r., to modele lżejsze, dwustopniowe, prawdopodobnie o zasięgu tylko kilkuset kilometrów. Lżejsze, gdyż powinny szybciej nabierać prędkości (ostrzeżenie o starcie rakiet z Bliskiego Wschodu nadejdzie później niż alarm po wystrzeleniu rakiet północnokoreańskich). Sęk w tym, że ten system nie został przetestowany w rzeczywistych warunkach i w ogóle nie wiadomo, czy zadziała. Od nieprzyjacielskiej rakiety mogą się oddzielić w odpowiednim momencie głowice atrapy, które zmylą pocisk przechwytujący. „Ten system jest całkowicie bezużyteczny”, irytuje się amerykański fizyk Richard Garwin, który doradza swemu rządowi w sprawach bezpieczeństwa od 50 lat. Komentatorzy zastanawiają się, dlaczego Amerykanie chcą instalować silosy z rakietami w Europie Środkowej zamiast udoskonalić system obrony Aegis we wschodniej części Morza Śródziemnego. W skład programu Aegis wchodzi flota specjalnie przystosowanych okrętów wyposażonych w pociski przechwytujące rakiety balistyczne w ich drugiej fazie lotu (w drugiej, środkowej fazie lotu rakiety mkną bez napędu, zazwyczaj już w przestrzeni kosmicznej). Testy pocisków okrętowych przyniosły lepsze wyniki niż próby z rakietami lądowymi. Gen. Obering odpowiada enigmatycznie, że system Aegis nie przechwyci rakiet lecących po niektórych orbitach. Eksperci nie do końca rozumieją, co ma na myśli.
Ogólnie rzecz biorąc, Amerykanie zamierzają zwalczać rakiety, które jeszcze nie istnieją, za pomocą systemu obronnego, który nie funkcjonuje. Można zapytać o cel całego przedsięwzięcia, będącego najbardziej kosztownym i skomplikowanym programem militarnym w dziejach. Być może w tym zdaniu kryje się odpowiedź. Waszyngton topi w programie obrony przeciwrakietowej ponad 10 mld dol. rocznie. Od czasu słynnych gwiezdnych wojen Ronalda Reagana USA zainwestowały w ten projekt 110 mld dol. Rekiny kompleksu wojskowo-przemysłowego zacierają płetwy. Z militarnego punktu widzenia niezbyt sensowny program obrony rakietowej oznacza dla nich przecież fantastyczne zyski i miliardowe zamówienia przez wiele lat, zwłaszcza że nie ma zagranicznej konkurencji do kontraktów. Lobbyści przemysłu zbrojeniowego potrafią zaś skutecznie wpływać na prezydenta i Kongres.

DLACZEGO ROSJA SIĘ BOI?
Czy Moskwa ma powody, aby obawiać się amerykańskiej tarczy w Europie Środkowej? Wielu ekspertów, takich jak emerytowany generał NATO, Klaus Naumann, uważa, że lęki Moskwy są bezpodstawne. W Polsce ma zostać zainstalowanych 10 pocisków przechwytujących, podczas gdy Rosja ma ponad tysiąc wielogłowicowych rakiet międzykontynentalnych. W przypadku wojny z USA rosyjskie pociski polecą przecież przez biegun północny, a nie na zachód. Są zbyt szybkie, aby pociski przechwytujące mogły je doścignąć. Niektórzy eksperci podkreślają jednak, że Moskwa może się obawiać radaru o niespotykanej do tej pory czułości, który zapewne zostanie umieszczony w Czechach i będzie penetrował znaczną część terytorium Rosji. Ponadto Pentagon planuje wyposażyć każdą z „polskich” rakiet w 30-40 małych, zaledwie kilogramowych killing vehicles.

 

Wydanie: 15/2007, 2007

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy