Austria kocha populistów

Austria kocha populistów

Czy przywódca skrajnej prawicy zostanie kanclerzem w Wiedniu?

Nie boimy się reakcji międzynarodowej. Kiedy ambasador izraelski opuści Wiedeń, otworzę szampana – zapowiada Harald Stefan, parlamentarzysta prawicowo-populistycznej Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ).
Stefan i jego partyjni koledzy mają powody do radości. Skrajna prawica odniosła największy sukces wyborczy w powojennej historii kraju. W przedterminowej elekcji, która odbyła się 28 września, FPÖ oraz skłócony z nią, ale mający podobny program Blok dla Przyszłości Austrii (BZÖ) osławionego Jörga Haidera zdobyły razem 29% głosów, o ułamek procenta mniej niż najsilniejsza partia republiki, socjaldemokraci (SPÖ). Na brunatnych

masowo głosowali młodzi.

Skrajną prawicę poparł w wyborach co drugi obywatel poniżej 30. roku życia. Dodać wypada, że Austria jako pierwsze państwo Europy przyznała prawo głosu 16-latkom. Argumentowano, że skoro młodzi ludzie w tym wieku mogą legalnie pić wino i uprawiać seks, powinni także brać udział w wyborach. Spodziewano się, że austriacka młodzież, zgodnie z idealizmem swego wieku, poprze socjaldemokratów lub Zielonych. Ale nastolatkom bardziej spodobały się hasła prawicowych demagogów w rodzaju: „Strony ojczyste zamiast islamu” lub „Azylanci oszuści niech wracają do domu”. 18-letni Florian tak uzasadniał swe preferencje wyborcze: „W kraju jest za dużo cudzoziemców. Przychodzą tu z niczym, a zachowują się jak królowie. Są agresywni, a politycy nie wiedzą, co się dzieje na ulicach. W szkole powinno się mówić po niemiecku! Tymczasem Turcy zadają się tylko z Turkami, a Serbowie z Serbami. Na przerwach gadają po swojemu, a my stoimy jak głupi i nic nie rozumiemy”.
Uprzednio największy triumf populistów nastąpił w 1999 r. FPÖ z Haiderem na czele uzyskała wtedy ponad 27% poparcia. Na początku następnego roku haiderowcy weszli do rządu, który utworzył przywódca konserwatywnej Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP), Wolfgang Schüssel. Oburzenie międzynarodowej opinii publicznej było ogromne. Unia Europejska zastosowała wobec Wiednia sankcje, które pozostawały w mocy przez osiem miesięcy właściwie bez żadnego rezultatu. W 2005 r. Haider, landeshauptmann Karyntii (dosłownie „kapitan krajowy”, odpowiednik premiera), pokłócił się z partyjnymi kamratami i założył własne ugrupowanie BZÖ. Początkowo miała to być regionalna partia Karyntii, odpowiednik bawarskiej CSU. BZÖ weszła w skład rządu Schüssela. Wolnościowa Partia Austrii znalazła się w opozycji. Jej aktywiści uważają odtąd Haidera i jego zwolenników za odszczepieńców i zdrajców. Liderem FPÖ został dawny podopieczny Haidera, młodszy od niego o 20 lat, dynamiczny demagog Heinz-Christian Strache, przez swych stronników zwany HC.
W wyborach w 2006 roku haiderowcy z trudem przekroczyli czteroprocentowy próg wyborczy. FPÖ zdobyła tylko nieco ponad 11%. Wydawało się, że skrajna prawica w Austrii przechodzi do przeszłości, Haider zaś będzie ważną postacią tylko w Karyntii (w tym kraju związkowym jest bardzo popularny, w ostatnich wyborach lokalnych zdobył aż 42%).
W Wiedniu powstał rząd wielkiej koalicji socjaldemokratów i konserwatystów z ÖVP, na którego czele stanął wyniosły, ale pozbawiony politycznych talentów kanclerz Alfred Gusenbauer. Niestety, koalicjanci okazali się niezdolni do dbania o dobro państwa, potrafili tylko się kłócić, intrygować, odsądzać wzajemnie od czci i wiary. Społeczeństwo patrzyło na poczynania swych przywódców z coraz większym niesmakiem. W końcu socjaldemokratyczni związkowcy i przywódcy regionalni dokonali swoistego puczu, w wyniku którego kanclerz Gusenbauer musiał ustąpić ze stanowiska szefa partii. Przewodniczącym socjaldemokratów został minister komunikacji Werner Faymann.
Konserwatyści wykorzystali to jako pretekst do zerwania koalicji, która przetrwała niespełna 18 miesięcy (był to najkrócej działający rząd w powojennej historii Austrii). Sondaże wskazywały, że przedterminowe wybory przyniosą im zwycięstwo.
Ale wyniki sondaży szybko zaczęły się zmieniać. Kampania wyborcza jest bowiem w Austrii czasem demagogów. Obie wielkie partie także zaczęły szermować populistycznymi hasłami, częściowo przejęły program skrajnej prawicy. Konserwatyści pomstowali przeciwko „zalewowi emigrantów”. Socjaldemokrata Faymann uderzył w antyeuropejską nutę, domagał się, aby wszystkie traktaty Unii Europejskiej były zatwierdzane w drodze referendum. Tego ostatniego polityka wyborcy nazwali szyderczo „świętym Mikołajem” (niem. Weihnachtsmann), ponieważ obiecywał obywatelom złote góry – podwyżkę emerytur, bezpłatne studia, zmniejszenie podatku VAT o połowę (z wyjątkiem podatku na kawior i jaja przepiórek) oraz liczne inne beneficja. Przyrzekał tak wiele, że

nawet wieśniacy i drwale

na głuchej prowincji zrozumieli, że są to słowa bez pokrycia. Austriacy doszli do wniosku, że nie powinni głosować na populistów imitatorów (czyli wielkie partie), skoro mają do dyspozycji oryginał (skrajną prawicę).
Podczas kampanii wyborczej Jörg Haider został oficjalnym kandydatem swej partii na kanclerza po tym, jak wyznaczony do tej roli aktywista BZÖ wdał się w karczemną (dosłownie) burdę. Landeshauptmann Karyntii udawał umiarkowanego przywódcę. Minęły czasy, kiedy grzmiał przeciwko „stroniącej od pracy cudzoziemskiej hołocie” i chwalił politykę zatrudnienia III Rzeszy. Ale tak naprawdę niewiele się zmienił. W lipcu usiłował odesłać z Karyntii azylantów, „domniemanych kryminalistów” (którzy przeważnie okazali się Bogu ducha winnymi ludźmi). Pragnął, aby znaleźli się oni na utrzymaniu rządu federalnego. Na polecenie ministra spraw wewnętrznych autobus z azylantami zatrzymano jednak na granicy między Karyntią a Styrią. Konstytucjonalista Bernd-Christian Funk stwierdził na łamach dziennika „Die Presse”: „Landeshauptmann przekroczył swoje uprawnienia”. Rozsierdzony Haider postanowił rozwiązać problem w inny sposób. Na trudno dostępnej górskiej hali Saualm w dawnym schronisku młodzieżowym urządził „specjalny ośrodek” ze strażnikami, w którym umieszczono z dala od spokojnych obywateli azylantów z Kazachstanu, Gruzji i Gabonu. Wielu mieszkańcom Karyntii pomysł ten bardzo się spodobał, tylko nieliczni mówili z irytacją

o „Guantanamo Haidera”.

Młodszy konkurent „kapitana” Karyntii, 38-letni HC Strache z FPÖ podczas kampanii wyborczej nawet nie zachowywał pozorów. Na wiecach grzmiał przeciwko „dyktatowi Unii Europejskiej”, podgrzewał ksenofobiczne nastroje: „Jeśli chcesz dostać mieszkanie, musisz w tym kraju nosić czador”. Wysłał też pozdrowienia do Antyislamskiego Kongresu w Kolonii, ostrzegając przed „hordami imigrantów, których chciwe spojrzenia i ręce kierują się w stronę naszych córek”. Podczas kampanii wyborczej opublikowano zdjęcia z czasów młodości HC. Austriacy zobaczyli, jak przyszły przywódca „wolnościowców” hasa po lesie w mundurze podczas „ćwiczeń” skrajnie prawicowych organizacji paramilitarnych. Jeszcze kilka lat temu byłby to dla działacza partyjnego wyrok politycznej śmierci. Strache nie utracił jednak społecznego poparcia, wręcz przeciwnie.
Populistyczne hasła przyniosły wyborczy sukces. Haiderowcy zdobyli ponad 11% poparcia, „wolnościowcy” zaś niespełna 18. „Kapitan krajowy” Karyntii niespodziewanie powrócił na federalną scenę polityczną. Wielkie partie – socjaldemokraci i konserwatyści – straciły łącznie 14 punktów procentowych. Oliver Rathkolb, czołowy specjalista od historii najnowszej Austrii, przewiduje: „W czasach Brunona Kreisky’ego wielkie partie miały 90% poparcia. Teraz tylko 55%. Tym ugrupowaniom grozi upadek. Jeśli nie zajmą się kluczowymi dla obywateli tematami, w następnych wyborach nie przekroczą 20%”.
Na skrajną prawicę głosowała młodzież, ale także dotychczasowi zwolennicy socjaldemokracji – emeryci, robotnicy wykwalifikowani, a nawet dzieci imigrantów, które nie chcą dzielić się z „nowymi” cudzoziemcami dobrobytem. FPÖ zdobyła tradycyjne bastiony socjaldemokracji, stała się najsilniejszą partią w czterech dzielnicach Wiednia.
Komentatorzy są zgodni, że do triumfu brunatnych przyczyniła się nie tylko nieudolność tradycyjnych partii, lecz także

mentalność mieszkańców

Austrii, często nieprzychylnie usposobionych wobec obcokrajowców i Unii Europejskiej. Austria w swoim kształcie terytorialnym jest krajem młodym i ma kłopoty z tożsamością. Liczy zaledwie 9 mln mieszkańców, którzy przeważnie (nie bez racji) uważają swą ojczyznę za najpiękniejszy kraj na świecie. Tę zamożną krainę pieczonych gołąbków i wspaniałych krajobrazów mogą jednak doprowadzić do upadku hordy „obcych”. Mała alpejska republika nie ma przecież możliwości zintegrowania rzesz cudzoziemców.
Należy więc uszczelniać granice i trzymać się na uboczu światowej, czy też europejskiej polityki, a wtedy wszystko będzie dobrze. Takie jest rozumowanie wielu obywateli, zgodne z programem skrajnie prawicowych ugrupowań.
Haiderowcy i „wolnościowcy” na razie pozostają skłóceni. Strache nazywa swego dawnego mentora „politycznym karłem, który sprzedałby rodzoną babkę, gdyby miał w tym interes”. Haider zapewnia, że to on jest oryginałem, Strache zaś żałosną kopią. Niewykluczone jednak, że prędzej czy później dojdą do porozumienia. Oznaczać to będzie zagrożenie dla austriackiej demokracji.
Nie jest pewne, kto utworzy nowy rząd w Wiedniu. Haider, który ma już swoje lata, chce się przenieść z Karyntii do stolicy, odsunąć od władzy socjaldemokratów, utworzyć koalicję BZÖ z konserwatystami. Ci na razie odrzucają jego awanse. Młodszy HC zamierza czekać, aż tradycyjne partie jeszcze bardziej skompromitują się podczas rządzenia. Być może ta strategia przyniesie owoce. Najbardziej prawdopodobne jest, że socjaldemokraci i konserwatyści sklecą kolejną wielką koalicję. Taka konstelacja jest niepopularna wśród obywateli. Jeśli także tym razem przywódcy obu wielkich partii będą tylko zwalczać się nawzajem, w następnej elekcji skrajna prawica odniesie jeszcze większy triumf. Komentatorzy nie wykluczają, że bezpardonowy demagog Strache w końcu zostanie kanclerzem.

 

Wydanie: 2008, 42/2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy