Wpisy od Jerzy Domański
Histeria wojenna
Jako naród znaleźliśmy się między zanikającym, wręcz szczątkowym pacyfizmem a galopującą histerią militarną. Tak widzę stan nastrojów Polaków po obróbce propagandowej, którą nam zaaplikowali politycy.
Od prawej do lewej. Z wyjątkami, które można bez wysiłku policzyć. Widać, że jako zbiorowość lubimy chodzić tam, gdzie nas prowadzą. Choć powszechnie wiadomo, że histeria niewiele ma wspólnego z mądrością. A jeszcze mniej z rozwagą. Może jednak patrzę na te wojenne nastroje zbyt surowo. Bo trudno im nie ulec, jeśli od wielu tygodni całą dobę słyszymy o bezpieczeństwie. I o zagrożeniu wojną, która jest tuż za progiem. Słowa bezpieczeństwo i zagrożenie padają na przemian. By mobilizować ludzi wokół flagi biało-czerwonej.
Czyli wokół władzy.
Coraz częściej jestem pytany nie tylko o zagrożenie wojną, ale wręcz o to, kiedy Rosja nas zaatakuje. Gdy przypominam, że od trzech lat Rosjanie nie mogą zdobyć Charkowa, strach opada. Oczywiście nic, a zwłaszcza pokój nie jest nam dany na zawsze. Można więc i należy przyszykować kraj i ludzi, by byli gotowi na każdy scenariusz.
Nie trzeba było rozwalać wszystkiego, co w sprawie obronności robiono w PRL, teraz bylibyśmy w lepszym położeniu. A skoro z głupoty wyzerowano wszystko, łącznie z sensownymi rozwiązaniami, to teraz do nich będziemy wracali. Kto ma jednak wystarczające kompetencje
Amerykański koń trojański w Unii
Co rusz słyszę, że świat musi się nauczyć rozmawiać z Trumpem. Bo taka jest potrzeba i racja stanu. A Trump taki jest, że trzeba mu grzecznie potakiwać. I nieustannie schlebiać, bo to lubi. Orszak pochlebców ma alibi dla swojej służalczości. Bo Trump jest najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Bo przecież może wszystko. Choć nic z tego nie jest prawdą, w te mity bardzo chętnie uwierzyła część polskich polityków. Głównie z PiS, ale podobnej klasy myśliciele są też w innych partiach i w mediach.
Na czele stawki bezkrytycznych apologetów Trumpa plasuje się prezydent Duda. Śmiać mi się chce, jak widzę te maślane oczęta i gotowość stania się choćby na moment podnóżkiem Amerykanina. Bo a nuż rzuci jakąś kosteczkę, poklepie po plecach i nazwie największym przyjacielem. Oczywiście poklepie, bo dlaczego miałby tego gestu żałować komuś tak przymilnemu. Dla Trumpa zachowanie Dudy i jego gotowość służenia jest świetnym interesem. Ma wreszcie kogoś, kto w Unii Europejskiej ochoczo wystąpi w roli amerykańskiego konia trojańskiego.
Nikt inny mu tego za bezdurno nie zrobi.
Służalcze postawy polityków PiS nie mogą zaskakiwać. Jeśli ktoś tak bezczelnie i na ogromną skalę okradał własny kraj i rodaków, to zrobi kolejny krok i chętnie wlezie pod parasol gwarantujący mu bezkarność. Nawet chwilową. Podtapianie u Trumpa obecnego rządu i samego Tuska jest dla nich czymś normalnym. Chwalą się tym. Są zdesperowani, a Trump to dla nich jedyna szansa na szybszy powrót do władzy. Ich zachowanie jest tak obrzydliwe, że musi odepchnąć nawet część żelaznego elektoratu. Proamerykańskie nastroje Polaków z powodu polityki Trumpa mogą tylko słabnąć. Za rok czy dwa bycie największym przyjacielem Trumpa może mieć urok gwoździa w bucie.
Fanom budowania bezpieczeństwa Polski na niewzruszonym sojuszu z USA, które mają nas obronić przed Rosją, sprawiony został bardzo zimny prysznic. Jeden amerykański prezydent zapewniał Ukraińców, że ich nie opuści i że mogą liczyć na taką pomoc, która pozwoli im się obronić przed Rosją. A drugi potraktował prezydenta Zełenskiego w sposób obraźliwy i urągający cywilizowanym normom. Dla Trumpa Ukraina tyle znaczy, ile może zapłacić. A nawet jak zapłaci, niczego nie może być pewna.
Czy przekonawszy się, jak USA traktują naszego sąsiada, polscy politycy ciągle wierzą, że w razie czego przyjdą chłopcy z Dakoty czy Alabamy? Jeśli tak, to można powiedzieć, że w Polsce naiwność nigdy nie umrze. Podobnie jak wiara w nadchodzący pokój w Ukrainie.
Ta wojna szybko się nie skończy. Przejdzie tylko w kolejne fazy i etapy.
Trump, największy przyjaciel Trumpa
Taki mamy sezon, że wielu ludzi choruje na grypę czy covid. A najwięcej na stosunkowo nową, bardzo zaraźliwą chorobę, która przyszła z USA i wędruje po świecie. Trumpizm podbija kolejne terytoria i na razie skutecznie infekuje coraz większe grupy ludzi.
Jakie są jego objawy? Przede wszystkim niczym nieuzasadniona wiara, że pojawił się ktoś mający recepty na wszelkie bolączki. Cudotwórca albo nawet mesjasz, który ma moc rozwiązania kłopotów ludzi biednych, nieradzących sobie z egzystencją, nawet na najniższym poziomie. Ale i wsparcia bogatych, którzy dzięki niemu staną się jeszcze bogatsi. Bo skoro Trump potrafił w ubiegłym roku podwoić swój wielomiliardowy majątek, to oni też skorzystają z tych jego ekstrapomysłów. Biedni Amerykanie szybko zderzą się z rzeczywistością. Niczego od nowego prezydenta nie dostaną, bo nie ma on czarodziejskiej różdżki. Ma za to dar takiego opowiadania bajek, że sporo ludzi zaczyna mu wierzyć.
To zauroczenie potrwa jakiś czas. Do momentu, gdy ci sami ludzie zobaczą, że król jest nagi. A oni po raz kolejny zostali oszukani przez polityków. Wszyscy, którzy przed Trumpem tak nadmuchiwali balon z obietnicami, skończyli w niesławie. Historia pełna jest takich przykładów.
Trzeba jednak przyznać Trumpowi, że ma spore umiejętności kreowania siebie na postać pozaziemskiego formatu. Lecz jeśli dobrze się rozejrzeć, to wśród jego fanów ludzi żyjących z myślenia za wielu nie znajdziemy.
Brutalnie, za to skutecznie podporządkował sobie czołowych polityków Partii Republikańskiej. Jeszcze dwa lata temu nie brali pod uwagę tego, że możliwy jest triumfalny comeback Trumpa. Zabrakło im wyobraźni i zdolności trafnego określenia oczekiwań wyborców. A Trump konsekwentnie robił to, na co wielu Amerykanów czekało. Powiedział im to, co chcieli usłyszeć. Tak ich zaczarował, że nie trafiły do nich informacje o jego przestępstwach gospodarczych i kryminalnych, występkach, za które zwykli Amerykanie są skazywani na wieloletnie wyroki. Zobaczymy, jak ten prezydent skończy. Jeśli spodziewamy się po nim najgorszego, radzę to jeszcze pomnożyć. Ci zaś, którzy widzą w Trumpie wielkiego męża stanu, powinni się rozejrzeć za torebką z lodem.
A polska prawica? Zobaczy wiele takich decyzji Trumpa, że wstyd będzie się do niego przyznawać. Przekona się, że jej idol nie jest największym przyjacielem Polski, że jest wyłącznie największym przyjacielem USA. I oczywiście samego Donalda Trumpa.
Ziobro już nie ponad prawem
To nie jest spektakl polityczny, choć tak mówią ci, którzy mylą teatr z cyrkiem. To, co od lat robi z Polską Zbigniew Ziobro, to prowincjonalny cyrk. Pozwalamy mu na to, więc stroi minki i udaje męża stanu. Przylepił się do polityki, bo we wszystkim jest tak mierny, że nigdzie by tyle nie zarobił na domy i luksusy. Gęba pełna frazesów. A w realu cwaniaczek, który pewno niczego sam nie podpisywał i nie zostawił śladów po przestępczych decyzjach. Robili to ludzie z jego najbliższego otoczenia. Łatwo ich teraz rozpoznać, bo nikt tak gorliwie nie broni pryncypała jak oni. I nie sądzę, że jest w tym coś innego niż rozpaczliwa samoobrona przed więzieniem. To przecież oni będą siedzieć za te wszystkie defraudacje, lewe przetargi i przestępcze piramidy pompujące pieniądze do układów partyjnych i koleżeńskich. Ziobro stał na czele tego układu. Na czele grupy ludzi, którzy zaczynali od zwyczajnej i często biednej egzystencji, a po ośmiu latach stali się multimilionerami.
Łączyło ich to, że mieli podobną motywację. Poszli do polityki, bo według nich władza jest najkrótszą drogą do kasy. Uwierzyli Ziobrze, że ich do niej doprowadzi. Doprowadził. Ale nie tylko do kasy. Czekają na nich miejsca, gdzie słońce ogląda się przez kraty.
Gdzie w tym, co robili, jest służba państwowa? Dobro publiczne? Interes społeczny? Wolne żarty. Dla Ziobry to były zawsze tylko słowa. Bo kto jak nie on doprowadził do totalnej zapaści sądownictwa? Kto łamał kręgosłupy sędziów i prokuratorów? Kto Pegasusem chciał dobijać opozycję? A czyje łapy mieszały przy śmierci Blidy i polowaniu na Leppera? W tych i setkach innych spraw pojawia się nazwisko Ziobry. Tak niewiele brakowało, by zmontowany przez niego system prawny ustawił PiS i przede wszystkim Ziobrę ponad prawem.
Pogrywając z komisją śledczą do spraw Pegasusa, Ziobro pokazał nie tylko jej, ale większości Polaków, że ciągle uważa siebie za człowieka, który stoi ponad prawem. Takiego właśnie ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego narzucił Polsce Kaczyński.
Celem tych polityków jest wywrócenie władzy, która chce ich rozliczyć. Drogą do tego ma być doprowadzenie do takiego chaosu i kryzysu zaufania, by mogli wrócić. Dobrze się stało, że komisja śledcza przerwała tę cyrkową farsę. I postawiła wniosek o areszt dla Ziobry. Chciałoby się powiedzieć: nareszcie.
Świat pachnie prochem
Zaskoczę czytelników. Bliski jest mi pogląd amerykańskiego generała Marka Milleya, który stwierdził, że „Trump jest faszystą do szpiku kości”. Ten ważny i wpływowy generał nie jest już przewodniczącym Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Zadbał o to Trump, konsekwentny w eliminowaniu takich ludzi. I tu akurat bardzo przewidywalny.
Wspominam o tym, bo widać, że amerykańscy wojskowi, a przynajmniej wielu z nich, nie będą na każdy gwizdek Trumpa. Nie ruszą na Grenlandię czy Kanadę. I nie sądzę, by byli zadowoleni z obsadzania ich w roli policjantów wyrzucających imigrantów.
Mija 80 lat od najstraszniejszej wojny w historii, zaciera się pamięć o milionach ofiar i ogromnych zniszczeniach. Do głosu zaczynają dochodzić ludzie, którzy chcą rozwalić powojenne porozumienia. Świat znowu zaczyna pachnieć prochem. A to przybliża koniec globalnego pokoju. Lokalnych wojen i konfliktów w tym czasie nie brakowało, ale to, co mamy teraz, może prowadzić do konfliktów na wielką skalę. Wojna w Ukrainie jest już przecież, biorąc pod uwagę liczbę państw w nią zaangażowanych, konfliktem o wymiarze światowym. A jedyne, czego brakuje tam do pełnego kataklizmu, to użycie broni atomowej.
Jest więc czego się bać. Tym bardziej że format liderów politycznych we wszystkich krajach biorących bezpośrednio lub pośrednio udział w tej wojnie jest mierny. Słabo radzą sobie nawet w czasie pokoju. Gdy oceniamy ich po czynach, trudno o optymizm. I o wiarę w kolejne szczęśliwe lata pokoju.
Historia uczy nas, że ilekroć państwa zbroiły się na potęgę, tylekroć wybuchały wojny. Trzeba było przecież opróżniać magazyny na nowe rodzaje broni. Większość ludzi na świecie nie wierzy, że może paść ofiarą kolejnej wielkiej wojny. Mamy więc ogromny problem. Bo ci, którzy machają szabelkami i zbroją się intensywnie, rosną w siłę. Swój punkt widzenia narzucają przez globalne media, które w komplecie zameldowały się u Trumpa. I bez żenady zjadają własny ogon. Wygrał interes, czyli zysk.
Choć tort do podziału jest ogromny, Musk chciałby go tylko dla siebie. I trudno go będzie zatrzymać. Idzie jak burza. Bo może. A może, bo rywale nie dorastają. Może nie mają genu walki z kimś takim jak Musk? A może wolą jechać w jego karawanie? Nawet jeśli wiedzą, że ten złowieszczy imperator prowadzi świat do katastrofy.
Zełenski nie zrobił nawet pół kroku
Pomagamy Ukrainie mocno. I to ponad nasze realne możliwości. Efekty tej skali pomocy widać zwłaszcza tam, gdzie dodatkowe kilkaset tysięcy osób robi różnicę. Myślę tu przede wszystkim o systemie ochrony zdrowia, który już przed wybuchem wojny był piętą achillesową każdej władzy. A teraz jest jeszcze gorzej. I trudno za wszystko, co spadło na lecznictwo, obwiniać ministerstwo. Staramy się, i jako państwo, i jako zwykli obywatele, pomagać uchodźcom i rozwiązywać ich problemy. Nawet kosztem własnych potrzeb. Na krótką metę można było się zmobilizować w nadzwyczajny sposób. I na skalę zaskakującą nawet nas samych.
Ale gdy zbliżają się trzy lata tej wojny i naszej pomocy, nastroje po obu stronach są coraz bardziej minorowe. Mimo gigantycznego wsparcia państw NATO, a głównie USA, Ukraina traci kolejne miejscowości. I wykrwawia się. Podobnie jak Rosja. Choć ta pierwsza bardziej. Widzą to też kraje, które z nią nie sąsiadują. Państwa Unii mają swoje problemy i zaczynają oglądać każde euro, które ma pójść na pomoc dla Kijowa, a jest potrzebne, by podpierać własne gospodarki. Z miesiąca na miesiąc w sprawie pomocy więcej jest deklaracji niż czynów. Nie brakuje wzniosłych słów o otwieraniu Ukrainie drzwi do Unii Europejskiej, a nawet do NATO. Słowa nic polityków nie kosztują, bo hipokryzja jest wpisana w ten zawód.
Wizyta prezydenta Zełenskiego w Warszawie tylko to potwierdziła. W nagłówki o uchylaniu Ukrainie drzwi do Unii czy o gwarancjach całego NATO dla Kijowa nie wierzą pewnie nawet ich autorzy. Może to jest już ten moment, kiedy trzeba otworzyć oczy i zobaczyć, jakie są fakty. Gdybym przeczytał u kogoś, że chciałby widzieć Ukrainę w Unii czy w NATO, to zgoda. Ma prawo. Marzenia to piękna rzecz. Ale nie w polityce. Tu za złudzenia można słono zapłacić. I czy nam się to podoba, czy nie, jest realna polityka. A ta Ukrainy w tych organizacjach na razie nie widzi. A to „na razie” znaczy długie lata. Prezydent Ukrainy spotkał się w Polsce z czwórką dziennikarzy. Zabrakło miejsca dla kogoś z mediów publicznych.
Uważam to za skandal i prostacką manipulację.
Zełenski w sprawie Wołynia nie zrobił w Polsce nawet pół kroku. Powiedział, że zajmie się tym ministerstwo kultury, że są plany, „które będziemy wspierali, pomagali, obserwowali wyniki”. W podejściu Ukrainy do ludobójstwa na Wołyniu nic więc się nie zmieniło. Coś jednak się zmienia. Cierpliwość Polaków.
Obywatelski jak Kaczyński
Pisałem już, że bez uruchomienia społecznej energii przeciwników powrotu do władzy grup zorganizowanej przestępczości i złodziei mogą oni wrócić szybciej, niż myślimy.
Jaką mamy sytuację na początku roku? Prezesowi Kaczyńskiemu udało się spacyfikować w partii te grupy, które chciały wykorzystać powyborczy szok związany z utratą władzy i zastąpić go na fotelu prezesa. Dla prezesa partia od zawsze była i jest najważniejszym wehikułem, który pozwala mu na uprawianie polityki. Na rozgrywki i rozmaite kombinacje w walce o władzę. Przez lata mocno doświadczony rozłamami i dezercjami bliskich współpracowników stworzył pod siebie unikatowy model zarządzania partią. Zgodnie ze statutem PiS i innymi bezpiecznikami, przede wszystkim finansowymi, nikt mu tam władzy odebrać nie może. Prezes może wszystko. I o tę prywatną w dosłownym znaczeniu firmę dba najbardziej. Pilnuje jej z taką samą troską jak własnych kotów. Rywale w partii mogą liczyć wyłącznie na problemy zdrowotne Kaczyńskiego. O tym, że prezes potrafi dobrze zabezpieczać swoje interesy na dalszą przyszłość, świadczy wybór kandydata w wyborach prezydenckich. Takiego, który nie ma przełożenia na struktury partyjne. Choć przecież jest kandydatem w pełni partyjnym. Na początku kampanii Nawrockiemu udało się odwrócić znaczenie kolejnego ważnego słowa. Po tym, jak PiS zdewaluowało i ośmieszyło takie słowa jak prawo i sprawiedliwość, doszło kolejne. Kandydat obywatelski. Nawrocki pasuje do tego modelu tak jak jego kumpel sutener do roli opiekuna dziewczynek ze szkoły. Mimo wszystko ma on szanse na sukces w majowych wyborach.
Coraz wyraźniej widać, jak bardzo niedoszacowana jest skala deprawacji, która dotknęła Polskę przez ośmioletnie rządy PiS. Z systemu rozkradania państwa korzystało znacznie więcej osób, niż myśleliśmy. Ta szara strefa nie została jeszcze opisana. A powinna. Bo są to przecież główni przeciwnicy rozliczeń. Na mniejszą czy większą skalę korzystali przecież z tych tysięcy przestępstw. I teraz boją się, że prokurator może zaprosić ich do siebie. Nie na herbatę. By tego uniknąć, wszelkimi metodami wpływają na nastroje społeczne, by sparaliżować potrzebę rozliczeń. Masowa presja i dobrze zorganizowany ruch obrony zaczynają przynosić efekty. Wyraźnie ubywa tych, którzy pryncypialnie domagają się faktycznej, a nie tylko deklarowanej praworządności. Takiego prawa jak w kodeksach, a nie jak w nazwie PiS. Co więc robić? Tych polityków i wszystkich, którzy otwarcie i publicznie optują za rozliczeniami, trzeba wspierać. Słowem, ale też czynem.
Ruch poparcia dla rozliczeń
Bezcelowe jest szukanie kogoś, kto rozumie uchwałę Państwowej Komisji Wyborczej. Wszystko dało się tak zagmatwać, że co prawnik, to inna opinia na temat jej realnych skutków. Uchwała przeszła, bo dwóch członków PKW wstrzymało się od głosu. Po prostu nie wiedzieli, co jest białe, a co czarne. Woleli więc się nie określać. Ile w tym zachowaniu jest presji środowisk związanych z Kaczyńskim? Chwalą się tym politycy PiS, powtarzający jak mantrę, że presja ma sens. Tyle że to, co robili w sprawie złamania woli PKW, mieści się bardziej w obyczajach gangsterskich niż nawet w marnej demokracji. Groźby wypowiadane publicznie przez polityków PiS sprowadzają się do tego, kto będzie siedział, jak tylko dojna zmiana wróci do władzy. A za co? Za wszystkie działania próbujące rozliczać złodziejstwo wielu grup przestępczych. Odebranie im ukradzionego wymaga ogromnej determinacji: władzy, sądów, prokuratur, służb specjalnych i NIK. W większości tych instytucji bardzo sowite pensje pobierają ludzie, którzy zajmują się głównie utrącaniem rządu. I powrotem do władzy.
Serdecznie dziękuję Czytelnikom
Za nami kolejny rok. Nie tylko ja mam wrażenie, że czas coraz bardziej przyśpiesza. Nie ma w tym logiki, bo przecież miara czasu jest ta sama. Otoczenie zmienia się jednak w tak kosmicznym tempie, że nasze zmysły z trudem za tym nadążają. Bombardowani milionami informacji, które coraz częściej są tylko fake newsami, coraz łatwiej ulegamy kłamstwom i krzykom łobuzów oszukujących nas przez całą dobę. Głupsi i niedouczeni bez zahamowań realizują swoje interesy. Głośno i bezczelnie zakrzykują mądrzejszych. Na wszystko mają swoje prostackie recepty. Większość widowni też nie chce sobie zaprzątać głowy i łatwiej od merytorycznych wywodów zaakceptuje to, co szybciej rozumie. Ludzie, którzy w porywach znają 200 słów, wygrywają z tymi, którzy operują tysiącami skojarzeń, znajomością innych języków i wiedzą z wielu dziedzin.
Znaczący wpływ na to, co się dzieje w obiegu publicznym, mają niby-informacyjne programy w stacjach telewizyjnych. Konkurując o coraz mniejszą liczbę widzów, dopuszczają do głosu postacie, których nikt by nie zaprosił do domu. To samobójcza metoda – skończy się katastrofą. Nie znam nikogo w okolicach trzydziestki, kto spędzałby czas przed telewizorem. Ale znam wielu z grupy 60+, którzy odpuścili sobie te nic niewnoszące, za to głęboko stresujące programy. Telewizje w Polsce weszły na drogę schodzącą. I mocno pracują na to, by stawało się to coraz szybciej.
Pora spuścić szlaban na brednie, które głosi najbardziej złodziejska ekipa w historii. Trzeba ją rozliczyć z każdej ukradzionej złotówki. Mimo że będzie w tym przeszkadzać przebiegle zmontowane pole minowe. Nawet sobie nie wyobrażacie, ilu swoich zatrudniła ekipa Ziobry. W większości utrzymali się na posadach. I z pewnością nie próżnują.
Co więc w takiej sytuacji robić? Przyglądanie się i komentowanie błędów koalicji rządowej prowadzi do tego, o co walczy ekipa PiS. Do powtórki. Jeszcze jest co ukraść.
Minął rok, za który bardzo serdecznie dziękuję wszystkim Czytelnikom. Dziękuję za darowizny, dobre słowo i propozycje. Idziemy drogą, którą nam wskazaliście. Zrobimy wszystko, by w Nowym Roku na naszych łamach było dużo ważnych tekstów.
Do Siego Roku.
W kolejce do wariografu
Nie można im odmówić rozmachu – nigdy w Polsce nie okradziono państwa, czyli nas, na tak ogromną skalę. I bezczelności, z jaką zmieniają znaczenie słów. U nich złodziej jest męczennikiem, aferzysta ofiarą zbrodniczej nowej władzy, a Ziobro obrońcą praworządności. Tak wielkiego zbiorowiska kłamców i cyników pod partyjnym logo nikomu, poza Kaczyńskim, nie udało się zgromadzić.
Doprowadzili do tego, że rozsypały się powszechnie używane przez ludzi definicje słów. Za politykami PiS powinien stać tłumacz, który by przekazywał, co ci ludzie naprawdę mówią. Mogę się założyć, że nikt z partyjnej czołówki nie zaliczyłby wariografu. A reszta? Dostaje rano parozdaniowe przekazy dnia, czyli instrukcję, co mówić o najnowszych wydarzeniach. I mówi. Dokładnie to samo, słowo w słowo. Większą swobodę mieli chyba członkowie włoskiej mafii. Na pytanie o przyczynę takiego zdyscyplinowania znajduję tylko jedną odpowiedź. Przez osiem lat ich rządów prawie wszyscy uwikłali się w mniejsze czy większe machlojki. A jak nie oni, to ich krewni albo znajomi. Gdzie są te haki? Gromadzili je ludzie Kaczyńskiego na ekipę Ziobry i odwrotnie. Ogromną wiedzę o tym, jak realnie działał mechanizm korupcji w gabinetach na Nowogrodzkiej, ma Marcin Romanowski. Dlatego też był przez PiS szczególnie chroniony. W operację Budapeszt zainwestowano wszystko, czym PiS dysponuje. Wybrano kompromitującą ucieczkę, bo zamknięcie Romanowskiego w areszcie groziło wsypaniem jego mocodawców.
Ucieczka Romanowskiego właśnie na Węgry nie jest przypadkiem. W ostatnich latach Węgrzy zarobili krocie na kontraktach z Orlenem. Najbardziej opłacało się to Obajtkowi. Siedział na Węgrzech w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego. A na Podkarpacie wpadał niezapowiadany tylko na kilka godzin. I znikał. U Orbána jest już spora grupa uciekinierów z Polski. Mieliśmy kiedyś rząd emigracyjny w Londynie, a teraz mamy rządową grupę przestępczą w Budapeszcie. Żeby rozbić ten gang, trzeba wygrać wybory prezydenckie z kandydatem PiS, który by ich taśmowo ułaskawiał.
Drodzy Czytelnicy, życzę spokojnych świąt.









