Baba z dotleniaczem

A to jest wasz prezydent, gen. de Gaulle, który ma tu swoje rondo – słodziłem oprowadzanej francuskiej publicystce, pokazując ukryty w cieniu gmachu byłego KC PZPR pomniczek maszerującego przywódcy Wolnych Francuzów. – A ta palma czemu tu? – usłyszałem zdumiony głos. – Przecież de Gaulle oddał Algierię.
– A ta palma czemu tu? – nieraz pytali miejscowi i przybysze zdumieni stojącym na środku skrzyżowania Alej Jerozolimskich i Nowego Światu drzewem.
Palmę postawiła własnymi siłami i za własne pieniądze artystka Joanna Rajkowska. Aby pobudzić ruch myśli miejscowych i przyjezdnych. Aby zwrócić uwagę egzotycznym drzewem na sens i korzenie nazwy osi Warszawy – Alej Jerozolimskich. Bo przecież w latach 1772-1774 była tu dzielnica żydowska założona przez Antoniego Sułkowskiego. Nie przetrwała, jak krakowski Kazimierz, bo konkurencyjni w biznesie Żydzi za bardzo kłuli w kieszenie pobożnych, „prawdziwych” Polaków. Żydów wypędzono. Ale aleje zostały.
Palmę Rajkowskiej też usiłowano ze stolicy przepędzić. Powstała w roku 2002, gdy w Warszawie prezydentował Lech Aleksander Kaczyński. Już wtedy ta prezydencja miała swe wzdęcia. Kto tam wpuścił palmę? – głowili się urzędnicy, ale wiele zrobić nie mogli, bo palma była i jest prywatną własnością artystki Rajkowskiej, a wcześniejsza umowa nie pozwoliła wyrugować jej z gruntu. Choć co roku prezydent wzdęcił, że na Boże Narodzenie powinna tam stać patriotyczna choinka, a nie jakaś kosmopalma.
W sukurs Lechowi Aleksandrowi przyszły warunki atmosferyczne. Pod wpływem atmosfery w stolicy liście z palmy opadły, a artystki nie było stać na powtykanie nowych. Zbiórka pieniężna, jak to w Polsce bywa, przyniosła marne rezultaty. I pewnie z palmy łysy pień samotnie jak starosłowiański choj stojący by pozostał, gdyby nie media i pielęgniarki. Media łysiejący czubek pod swą ochronę wzięły, raz jeszcze apelując o rewitalizację Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego. Bo takim w ciągu lat paru palma się stała. Bo pod tym drzewem, pod tym znakiem warszawiacy i przyjezdni fotki na wieczną pamięć sobie robili. Pary młode małżeńskie, że cię nie opuszczę aż do śmierci, ślubowały. Psy wąchały, koty pięły się, a gracze niedalekiej giełdy obstawiali. Bo jak palma stoi, to kurs też w górę pójdzie.
No i przyszły pielęgniarki. Szły pod Kancelarię Premiera, brata jego, który już wzdęcił w Dużym Pałacu średniej wielkości kraju Unii Europejskiej. Szły i palma widokiem swym je pokrzepiła. Bo skoro mogło coś takiego w stolicy powstać, to ich walka też może się udać. I prosiły, żeby na rusztowaniu otaczającym drzewo, bo właśnie liście nowe tam wieszano, ich protest, niczym wotum, powiesić. I wielki czepek pielęgniarski tam zawisł.
Na warszawskim placu Grzybowskim świat się styka. Z jednej strony, kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych osławiony niedawno mieszczącym się tam punktem kolportażu antysemickich wydawnictw. Z drugiej, zrewitalizowana synagoga Nożyków, Teatr Żydowski i Fundacja Shalom. Spojrzysz na kościół, tyłem zwrócisz się do synagogi. Pokłonisz się w kierunku synagogi ofiarom Holokaustu, ku parafii się wypniesz. Dodatkowo wokoło dzielnica niegdyś żydowska, za nazistów getto. Pożydowskie domy zamieszkują dziś radiomaryjne mohery, a na zbudowanym za późnego Gomułki osiedlu za Żelazną Bramą, „żyletkami” zwanym, młodzi Wietnamczycy wynajmują mieszkania i młodzi Żydzi, z patriotycznego obowiązku, bo kiedyś tu serce żydowskiego miasta biło. Wietnamczycy czterdziestoparometrowe apartamenty w „żyletkach” wynajmują i kupują tanio. Dla przywykłego do przeludnienia Azjaty te 40 m to życiowa przestrzeń.
Do tego niedaleki austriacki Instytut Kultury, pomieszczenia na gejowskie imprezy wynajmujący, bułgarska galeria i kamień ku czci rewolucjonistów z 1905 r. Niedawno przy tym kamieniu radykalna lewica kończyła swe pochody pierwszomajowe. Dziś starcza jej sił, by jedynie okrążyć palmę.
Na placu Grzybowskim, gdzie kultury się krzyżują, artystka Rajkowska wykopała staw. Nie byle jaki, bo z dotleniaczem. Jak w dużym akwarium. Też za własne pieniądze. Z determinacją, by przecisnąć się przez ucho biurokratycznych przepisów własnościowo-terenowych. Po miesiącach kopania staw od razu został zaakceptowany przez okolicznych, starszych przede wszystkim mieszkańców. Tak go pokochali, że już go nie oddadzą. Żywym murem staną w jego obronie. To niezwykle ważne, bo na tym placu miał stanąć pomnik ku czci Zamordowanych na Kresach. Brzydactwo potworne. Dwa wielkie skrzydła wyrastające z pnia drzewa. Drzewa Nienawiści. Otoczonego, niczym grillowana paróweczka bekonem, przywiązanymi drutem kolczastym ciałami pomordowanych dzieci. W zamyśle świadectwo bestialstwa ukraińskiego. Cóż z tego, że owe dzieci były skopiowaną zbrodnią. Nie ukraińską, tylko szalonej matki, która tak okrutnie zabiła swe dzieci i do drzewa przywiązała. Zwolennicy pomnika – PiS-owscy radni – uważali, że taka nieprawdziwa prawda może być. Bo chodzi o to, by wstrząsnąć sumieniami Polaków, przypominać stale męczeństwo Narodu. I już wykuty pomnik miał na Grzybowskim stanąć, lecz staw z dotleniaczem miejsce mu zajął. Przypadkowo, bo nie to było celem artystki. I tak przypadkowe ocalenie miasta przed kolejną brzydotą i szaleństwem umysłowym cudem jest. Bo żywy staw z dotleniaczem po stokroć lepszy jest od obsrywanego przez ptactwo pomnika ku czci martwiejącej historii.
Są w Warszawie pomniki, na które wystarczy spojrzeć. Na wiele lepiej nie patrzeć. Bo brzydkie i martwe są. Palma i staw Rajkowskiej to żywe, pobudzające miejsca w Warszawie. Świadectwa przeszłości, lecz jakież użyteczne dziś.
Tlen emitowany przez palmę, przez staw na Grzybowskim ma dla mieszkańców znaczenie. Pobudza nie tylko do myślenia. Bez tlenu nie ma w mieście życia.

Wydanie: 2007, 38/2007

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy