Bajki o równości szans

Bajki o równości szans

Kapitalizm to maszyna do konstruowania nierówności

Dr hab. Michał Kozłowski – filozof, pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest autorem książki „Sprawa Spinozy”, współautorem badania „Fabryka Sztuki. Podział pracy oraz dystrybucja kapitałów społecznych w polu sztuk wizualnych we współczesnej Polsce”.

Książkę „Znaki równości. O społecznym konstruowaniu stosunków egalitarnych” rozpoczyna pan od przykładu demokracji ateńskiej. Powołujemy się na nią bardzo często we współczesnych debatach o demokracji, ale zapominamy o jednym: tak naprawdę demokracja ateńska nie miała z równością wiele wspólnego.
– W nowożytności zarówno dla przeciwników równości, jak i dla jej zwolenników głównym punktem odniesienia była demokracja ateńska. I rzeczywiście, w demokracji ateńskiej wynaleziono coś niezwykle cennego – to, że jeden człowiek to jeden głos. Właśnie w Atenach równość zaczyna wiązać się z indywidualizmem, bo przecież niezróżnicowana masa (choćby głosująca na wiecu) to nie jest wspólnota ludzi równych. A jednak nie znajdziemy w mojej książce dużo sympatii do demokracji ateńskiej, bo równolegle do ustanowienia równości między wolnymi Ateńczykami pozbawiano praw, wolności i zasobów pozostałych: cudzoziemców, kobiety, niewolników.
Mówiąc wprost, równość dla wybranych.
– W pewnym sensie jeszcze mniej. Płatne urzędy i państwowe subwencje miały umożliwić biednym udział w sprawowaniu władzy publicznej. Ich celem nie była jednak redystrybucja, likwidacja biedy czy ekonomiczna równość. Paradoksalnie i wcale nierzadko zdarza się, że władza polityczna oparta na hierarchii i przywileju prowadzi wymierne, choć ograniczone polityki równościowe. Na swój sposób celował w tym imperialny Rzym i to właśnie było jednym z głównych źródeł jego sukcesu. Rozrost imperium wymagał wzmocnienia i rozszerzania jego podstawy: dotyczyło to ludów podbitych, lecz także w pewnej mierze kobiet i niewolników. Choć niewolnictwo trwało, nie wiązało się z rasizmem, rząd promował także praktykę wyzwalania.
Czyli równość w służbie władzy.
– Właśnie tak. Wytwarzanie aury wokół równości i opowieści na temat nierówności są niezbędne, by rządzić. To sytuacja, w której grupa posiadająca władzę, kontrolująca wiele kluczowych zasobów musi się posługiwać równością, po to aby sprostać konkurencji lub ustabilizować własne struktury. Dobrym przykładem są armie europejskie w XVII-XVIII w. Nie chodzi tylko o to, że kiedy chłop zamieniał się w rekruta, zaczynał jeść trzy razy dziennie i traktowano go jak człowieka, bo dostawał ubranie, ktoś się nim opiekował. Zyskiwał także status „obywatela”.
Armia jako trampolina awansu społecznego?
– Jak najbardziej. Angielskie elity w XVIII w. zorientowały się, że marynarka jest zbyt ważna, aby zostawić ją tylko dla uprzywilejowanych i dobrze urodzonych. Wobec tego otworzyły stopnie oficerskie dla ambitnych ludzi z gminu. Konieczność wymusiła na rządzących wprowadzenie egalitarnych rozwiązań, ponieważ to oznaczało wzmocnienie władzy. Dawniej żołnierze dzielili się na dwie kategorie: pogardzanych najemników i szlachetnie urodzonych, którzy dysponowali monopolem honoru i chwały. Teraz trzeba było zdemokratyzować dostęp do chwały i upowszechnić prawo do szacunku. Mamy do czynienia z podniesieniem symbolicznej pozycji rekruta, dzięki czemu między nim a dowództwem, państwem, a także resztą społeczeństwa powstaje nowa forma więzi. Zawiera ona pewne elementy tego, co w przyszłości będziemy nazywać „społeczeństwem obywatelskim”.
W tym czasie na naszym poletku o równości rozprawia szlachta. Wiemy, że jej przedstawiciele odwoływali się do równości między sobą, ale co z równością innych obywateli?
– To jest dramatyczna historia. Panowie ogłosili się braćmi i wymyślili lud szlachecki, w gruncie rzeczy z dnia na dzień wypracowano praktykę rasistowską. Panowie bracia nie byli „arystokracją”, czyli najlepszymi z własnego ludu – ogłosili się innym, lepszym ludem, rasą zdobywców. Te wszystkie łacińskie słowa, które bawią dziś czytelnika Paska lub nawet Sienkiewicza, to była próba stworzenia języka, którego chłopi nie będą rozumieć. Segregacji leksykalnej. Natomiast ekonomicznie to był z grubsza system niewolniczy. Kiedy dzisiaj polscy politycy powołują się na nasze tradycje demokratyczne z tamtego okresu, brzmi to jak ponury żart. Demokracja w Polsce oznaczała demokrację właścicieli niewolników.

Lepsi i gorsi

Przenieśmy się do teraźniejszości. Czym tak naprawdę jest dzisiaj równość?
– Powinniśmy zacząć od tego, że w relacjach społecznych mamy do czynienia z podziałem na lepszych i gorszych, władzę i podporządkowanie czy bogactwo i niedostatek. Takie relacje oznaczają nierówność dystrybucji społecznych zasobów, a więc: prestiżu, który jest związany z uznaniem i szacunkiem, władzy rozumianej jako wpływ jednostek na swoje otoczenie (i co za tym idzie na bieg własnego życia) oraz bogactwa, czyli kontroli nad zasobami materialnymi.
Możemy łączyć te zasoby?
– One się ze sobą wiążą, posiadanie pewnego zasobu ułatwia pozyskanie innego. Czasami społeczeństwo próbuje kompensować prestiżem fakt, że pozbawiło jakąś grupę zasobów ekonomicznych. To się dzieje np. w nacjonalizmie: prestiż przynależności do narodu ma kompensować niską pozycję w innych hierarchiach. I choć to bywa skuteczne, sądzę, że chodzi tu o fałszywy prestiż. Prawdziwy zasób to taki, który można wymienić na inne zasoby. Takim fałszywym prestiżem obdarzane są jednak różne grupy. Przychodzi mi tu na myśl prestiż macierzyństwa. Gołym okiem widać, że szacunek, jakim społeczeństwo darzy matki, nie pociąga za sobą ani władzy, ani wzmocnienia ekonomicznego. Kobieta w ciąży nie zarabia tak jak mężczyzna, grozi jej natomiast utrata pracy. Jej pozycja nie jest szczególnie wysoka, a rządzący zapominają zupełnie o samotnych matkach i ich potrzebach.
Dzisiaj demokracja kojarzona jest bardzo często z ideą równych szans. Przekaz został strywializowany i właściwie można powiedzieć, że to puste hasło, ale nie sposób lekceważyć jego wpływu na nasze życie.
– Jest jeden Robinson na jednej wyspie, a drugi Robinson na drugiej wyspie, pierwszy Robinson jest pracowity, zaradny, ma kokosy i ostrygi, a drugi jest leniwy i cały czas żre korzonki. Liberałowie mówią, że właśnie stąd się bierze bogactwo, ale to tak nie działa w społeczeństwie. Gdyby świat składał się z Robinsonów, a nierówności ekonomiczne były tego rodzaju, nie byłyby polityczne. Coś takiego nie istnieje. Tak naprawdę zawsze obok Robinsona jest jakiś Piętaszek, który wykonuje pracę na jego rzecz. Wszystko, co się dzieje między ludźmi, to są konstrukcje społeczne. A co do równych szans: warto pamiętać, że mamy tu do czynienia z mechanizmem nie egalitarnym, lecz wprost tworzącym hierarchię. Równe szanse są na początku wyścigu właśnie po to, aby „wygrali najlepsi”.
Komu tak naprawdę równość jest na rękę?
– Z reguły jest na rękę tym, którzy stoją niżej w hierarchii. To jest zrozumiałe, ponieważ oznacza redystrybucję istotnych społecznie zasobów w ich kierunku. Czasami jednak zachodzi transakcja innego rodzaju. Podrzędni są skłonni pogodzić się z tym, że są gorsi (biedniejsi, mniej wolni), w zamian za to, że otrzymują status i zasoby obfitsze, niż dostaje jakaś inna grupa. W tym sensie jest pewna nieuczciwość w głośnym haśle amerykańskiej lewicy, że problemem jest 1% najbogatszych. My wszyscy jesteśmy tymi 99% i pozostaje 1% tych złych.
To jest fałszywa perspektywa?
– Oczywiście, że tak. Wedle wielu kryteriów drastyczniejsze są różnice w dostępie do wszystkich zasobów klasy średniej i klas najniższych. To widać bardzo wyraźnie w dostępie do zdrowia, edukacji i różnice, które zachodzą w obrębie tych 99%, są, by tak rzec, bardziej dojmujące, drastyczne i skandaliczne niż różnice między wyższą klasą średnią a owym 1%. Nie chcę bronić 1%, ale miejmy świadomość, że podział na złych najbogatszych i cnotliwych ciężko pracujących, którzy tworzą 99%, to nieprawdziwy obraz.

Równość nierówności

Jaką rolę odgrywa równość w kapitalizmie? Po co właściwie wszystkie te fantazje na temat równości w systemie opartym na nierówności?
– Kapitalizm to w istocie maszyna do konstruowania nierówności. System oparty na kapitale polega na tym, że w społecznym podziale pracy największa część zasobów trafia do kapitalisty. Społeczeństwo kapitalistyczne będzie nierówne i występuje w nim tendencja do zwiększania się nierówności. Dodatkowo działa konkurencja. Społeczeństwa kapitalistyczne są społeczeństwami konkurencji zarówno między kapitalistami, jak i pracownikami. Konkurencja ma to do siebie, że ktoś wygrywa, a ktoś przegrywa. Nawet jeśli wszyscy będą równie wybitni jak Bill Gates, i tak będą podzieleni na wygranych i przegranych.
W jakim celu kapitalizm posługuje się równością?
– Kapitalizm posługuje się równością na wiele sposobów i na wielu poziomach, niezależnie od tego, że pierwszy nowoczesny kapitalizm o wysokiej wartości dodanej powstał na niewolniczym Haiti i kilku innych wyspach. Zwykle jednak robotnika trzeba wyposażyć w określone dobra i obdarzyć pewnym zakresem wolności osobistej, a więc uczynić z niego do pewnego stopnia „obywatela”. Kapitalistyczny sposób produkcji potrzebuje infrastruktury nie tylko materialnej, lecz także społecznej, a to oznacza, że (najczęściej za pomocą państwa) redystrybuuje się pewne zasoby, które nie były dostępne dla niższych warstw społecznych – choćby elementarną edukację, z czasem także zabezpieczenie społeczne lub opiekę zdrowotną. Drugi aspekt jest związany z konkurencją, o której myśleliśmy, że dotyczyła głównie kapitalistycznych graczy. Sytuacja skomplikowała się, w momencie gdy zasada konkurencji zaczęła być stosowana do siły roboczej – dzisiaj nakaz konkurowania z innymi dotyczy już większości pracowników najemnych. Jednak z konkurencją jest tak, że aby ludzie w ogóle mogli i chcieli konkurować ze sobą – bo konkurowanie bynajmniej nie jest stanem naturalnym, jest raczej odwrotnie – wymagane jest minimum równości szans.
Wytwarza się wrażenie, że można wygrać.
– Zgadza się, równość szans jest podporządkowana zasadom konkurencji. Równość szans to tyle, co prawo do uczestnictwa w grze nierówności na pewnych zasadach uznanych za prawomocne i sprawiedliwe. Równość szans nie jest po to, aby wszyscy na metę przybiegli jednocześnie, ale po to, aby określić reguły walki o jak najlepsze miejsce w hierarchii. Żeby szanse jednostki były równe na początku rywalizacji ekonomicznej, musiałyby zostać spełnione określone warunki. To się kryje współcześnie za sloganem „spójności społecznej”.
Jakie to warunki?
– Gdyby obietnicę równych szans potraktować serio, musiałaby oznaczać zniesienie dziedziczenia kapitału ekonomicznego, a także – co jeszcze trudniejsze – kulturowego, innymi słowy zniesienie społeczeństwa klasowego. Gdyby postrzegać równość szans jako ideał, który możemy zrealizować, musielibyśmy się zmierzyć z logiką podziału klasowego i mechanizmem wyzysku jako fundamentem społeczeństwa kapitalistycznego. Jednak nie taki jest cel współczesnego społeczeństwa konkurencyjnego. Dzisiaj równość szans ma skłonić ludzi do udziału w konkurencyjnej walce na rzecz większej wydajności. Do tego wystarczy, aby każdy był zdolny do konkurowania w obrębie swojego własnego otoczenia społecznego.
Jaką rolę w budowaniu równości odegrać mogą grupy zdominowane i podporządkowane, co z nimi?
– Wyzwolenie, emancypacja, wypowiedzenie posłuszeństwa i żądanie równości muszą być dziełem zniewolonych, zdominowanych, podporządkowanych i gorszych. Dochodzimy tu  do kwestii sprawczości tych właśnie grup. To z jednej strony warunek realizacji jakiegokolwiek projektu równościowego, z drugiej – okazuje się on najtrudniejszy do spełnienia. Każdy system nierówności społecznych zbudowany jest w taki sposób, aby podporządkowani zostali pozbawieni środków do podważenia panowania.
Brak narzędzi do zakwestionowania panującego systemu to również, a może przede wszystkim, brak innej wyobraźni. Wobec tego istnieje realne zagrożenie uznania rzeczywistości i jej norm za jedynie słuszne.
– Powstaje pytanie, czy zdominowani akceptują swoją sytuację, czy też błędnie ją interpretują lub może istotnie podejmują walkę o wyższą pozycję, lecz istnieją innego rodzaju mechanizmy, które skazują ich na porażkę. Czy zdominowani uznają swoją sytuację za konieczną, a może nawet za sprawiedliwą? Tutaj pojawia się przemoc symboliczna i jej znaczenie dla postrzegania siebie w społecznym świecie.
W jaki sposób objawia się i jaka jest funkcja przemocy symbolicznej? Dużo na jej temat się mówi, ale wciąż mało o niej wiemy.
– Wiemy nie tak mało. To zjawisko występuje, gdy przemoc, której ofiarą pada jednostka, może być skuteczna tylko wtedy, gdy ofiara współpracuje ze sprawcą. Świetnym przykładem jest tutaj wstyd: zawstydzić może nas tylko ktoś, komu (nieświadomie, lecz skutecznie) nadajemy prawo do zawstydzania. Lecz oczywiście kategoria jest znacznie szersza.
Można się przed nią obronić?
– Szczerze powiedziawszy, to było w ostatnich dziesięcioleciach przedmiotem zażartych sporów w naukach społecznych. Sporo o tym piszę w książce. Ale odpowiadając krótko: systemy nierówności nigdy nie są doskonale stabilne, a odmowa podporządkowania się jest z pewnością jednym z głównych czynników, które je destabilizują. Problem w tym, że zakwestionowanie określonego systemu nierówności nie zwiastuje jeszcze egalitarnego edenu.

Pożywka dla nacjonalizmu

Co z pomocą ze strony tych, którzy są dominującymi? Możemy sobie wyobrazić taki scenariusz, że zmieniają front i od teraz chcą wspólnie z ludźmi z grup zdominowanych budować inny świat?
– Ta kwestia ściśle wiąże się z poprzednią. Zaryzykuję twierdzenie, że gdy mamy do czynienia z historycznym procesem kwestionowania nierówności, to zwykle jakaś część grupy dominującej (lub w każdym razie uprzywilejowanej) istotnie zmienia front. Było tak nawet w czasie wielkiej niewolniczej rewolucji haitańskiej. Zarówno motywy, jak i sposoby owej „zmiany frontu” bywają jednak niezwykle skomplikowane.
Jak wygląda dzisiaj kwestia równości w Polsce?
– W perspektywie globalnej można powiedzieć, że nie jesteśmy państwem bardzo antyegalitarnym. Jedną z przyczyn była PRL, która w latach 40. i 50. mocno spłaszczyła strukturę społeczną. Dokonano istotnej relokacji zasobów w kierunku niższych warstw społecznych oraz kobiet. Dostęp do edukacji, opieki zdrowotnej był bardzo szeroki, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę wątłe zasoby kraju. Z drugiej strony PRL pozostała społeczeństwem pod wieloma względami neofeudalnym – ta kwestia bez wątpienia domaga się dalszych badań. Dzisiaj jesteśmy społeczeństwem bardzo nieegalitarnym w sensie dążenia do wykluczenia lub marginalizacji grup mniejszościowych, od religijno-etnicznych po seksualne. Wyróżniamy się też wyjątkową brutalnością w stosunkach pracy. To swoista wojna pracodawców z pracownikami, szczególnie – choć nie tylko – na szczeblu średniego i małego polskiego kapitalisty, tego samego, który jest obiektem publicznego kultu. Mam zresztą wrażenie, że te dwa zjawiska są ze sobą jakoś powiązane.
Dominują gniew i nienawiść.
– To jest w pełni zrozumiałe. Poziom gniewu i frustracji oraz podatność na mity i nacjonalistyczne poglądy nie mogą być bez związku z brutalnymi stosunkami w miejscu pracy. Szczególnie mężczyźni kompensują je marzeniem o wielkiej wspólnocie równych i dumnych Polaków. Nie dość, że dostają 2,5 tys. zł, to jeszcze są gnojeni w miejscu pracy. To jest jądrem naszej nierówności. Na razie polscy pracownicy i pracownice nie są w stanie spójnie i solidarnie wyrazić sprzeciwu wobec tego typu kapitalizmu.
Dlaczego?
– Powodów jest wiele. Powiem nieco prowokacyjnie, że jednym z nich jest wielki powrót państwa. Mam wrażenie, że coraz powszechniejsze staje się marzenie o „polonizacji” przemysłu, zamknięciu granic, wysłaniu policji na ulice jako rozwiązaniu problemów trawiących społeczeństwo. To oczywiście nie zadziała, ale o tym polscy pracownicy przekonają się dopiero za jakiś czas.

Foto: Krzysztof Żuczkowski

 

Wydanie: 2016, 40/2016

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. czytelnik
    czytelnik 6 października, 2016, 13:39

    Po pierwsze – żadna lewica nie mówiła, że po roku 1989 będzie w Polsce równość szans, równość ludzi. Po drugie – nie po raz pierwszy wyłazi z ciebie (pewnie wyssana z mlekiem matki) mentalność chłopa pańszczyźnianego, który najlepiej czuł się pod szlacheckim butem. Największą zbrodnią komuny było to, że takich jak ty z obory wyprowadziła i nauczyła pisać.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 6 października, 2016, 21:37

      „żadna lewica nie mówiła, że po roku 1989 będzie w Polsce równość szans, równość ludzi” No i bardzo niedobrze, ze nie mowila – bo wlasnie to jest istota lewicowosci. Ale to nie o to chodzi. Niestety Polacy od 1980 roku odbijaja sie od sciany do sciany i sa w stanie uwierzyc coraz wiekszym klamcom i oszolomom. W 1980 roku domagali sie socjalizmu bez wypaczen i stawiali postulaty socjalne, ktorych najbardziej zagorzali komunisci mogli pozazdroscic: „Dawac nam wszystkim po rowno!” Po 1989 roku poparli brutalny, skrajny kapitalizm, ktory w dodatku zafundowali im ci sami dzialacze z 1980 roku. W 1980 roku zastrajkowala cala Polska z powodu wywalenia z pracy jednej Walentynowicz, po 1989 roku wywalono 3 miliony ludzi i nikt slowem nie pisnal. Dzis po raz kolejny odwraca sie kota ogonem twierdzac, ze „Solidarnosc” byla ruchem antykomunistycznym (a o wszystkich postulatach socjalnych jakby sie zapomnialo). Z drugiej strony wabi sie naiwnych ochlapami typu 500+. Jedna wielka ogolnonarodowa schizofrenia i nikt juz nawet nie dostrzega tych sprzecznosci. Najwazniesze jest pokazanie, kto byl i jest wiekszym „antykomunista” – to jest podstawowe kryterium „fachowosci” we wspolczesnej Polsce. No coz – skonczyly sie czasy racjonalizmu, wrocily puste hasla, slogany, mistyka, mesjanizm, symbole – wszystko w duchu milosciwie panujacego Kosciola katolickiego.
      Tylko ze na tym nie zbuduje sie nowoczesnego, zasobnego panstwa. Nigdy.

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. fly
    fly 25 października, 2016, 20:05

    @Radosław – te 21 postulatów zapisanych na sklejce jest ironicznym dowodem ( skrywanym ) jak „religia” solidarnościowa ma się do realiów .
    To tak , jakby Mojżesz zniósł te swoje tablice , a potem wszyscy raptem zaczęli kraść , mordować i cudzołożyć !

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. fly
    fly 25 października, 2016, 20:12

    Paranoją Solidarności było rzeczywiście połączenie skrajnie komunistycznych postulatów ze skrajnym … antykomunizmem , a wszytko podlane obficie sosem religianckim !

    A potem przyszedł Balcerowicz sprowadzony przez Korowców i dał kopa w d…

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy