Bandyci z pobocza

Bandyci z pobocza

Czterokrotnie zmniejszyła się liczba napadów na tiry. Za kratkami znalazło się ponad 500 przestępców

Na widok policyjnego lizaka kierowca ciężarówki zjechał na pobocze. Potężny pojazd zatrzymał się kilka metrów przed radiowozem – osobowym oplem vectrą. Kierowcę tira zdziwił widok aż czterech funkcjonariuszy. Lekko zaniepokojony przyjrzał się uważniej migającemu kogutem samochodowi. Auto miało biały pas na boku i napis „Policja”, zaś stojący przy nim mężczyźni byli kompletnie umundurowani. Wszystko zdawało się być w porządku – ot, rutynowa kontrola. Tylko dlaczego stoją koło wsi Patoki, niemal w samym lesie?
Rozmyślania kierowcy przerwało pukanie do drzwi ciężarówki. Otworzył je i zobaczył lufę czegoś, co przypominało pistolet. „Wysiadaj”, wycedził ubrany w mundur mężczyzna. Kierowca wygramolił się na zewnątrz, lecz zaraz zaalarmowany hasłem padł na ziemię. Nagle bowiem, z tyłu kabiny, wyskoczył uzbrojony konwojent. Stojący najbliżej tira mężczyzna rzucił się w stronę opla. Jego kompani również wskoczyli do auta i „radiowóz” popędził w stronę pobliskiego Łowicza. Tylko jeden z wystrzelonych przez konwojenta pocisków trafił w auto. Był 11 grudnia 2003 r. – tym razem przebranym za policjantów bandytom udało się uciec.

Linia najmniejszego oporu

Zdaniem przestępców napadających na tiry, skoki na banki robią idioci – mówi Jurek, oficer operacyjny z Komendy Głównej Policji, zajmujący się zwalczaniem bandytyzmu drogowego. – Bo ile przy tym zachodu i jakie ryzyko. Że kasjerka włączy alarm, że ochroniarz okaże się facetem z jajami i wyciągnie spluwę, że jakiś klient rozpozna twarz i nada policji. A efekty – mizeria. Żadna grupa nie odważy się napaść na duży bank, a z małych filii i oddziałów nie da się za jednym razem wyciągnąć więcej niż 100-200 tys. zł. Tymczasem na napadniętym tirze można zarobić średnio trzy stówy. A bywa, że więcej – rekordziści przed dwoma laty „zrobili” tira z towarem wartym 3 mln zł! Idąc przy tym po linii najmniejszego oporu. Bo jaką przeszkodą jest dla kilku drabów kierowca ciężarówki? Często nawet nie trzeba go straszyć.
Bandyci najczęściej stosują fortel „na policjantów”. Wystarczyło tylko ukraść lub podrobić policyjne uniformy, przerobić auto na radiowóz i stanąć na poboczu jako rutynowa kontrola. Rzadziej stosowana metoda polegała na atakowaniu kierowców śpiących na odludnych postojach. Jeszcze inna wymagała własnej ciężarówki, którą zajeżdżano tirowi drogę, zmuszając go do zjechania z trasy. Mniejsze nakłady wiązały się z metodą „na kolec” – rozsypywaniem na drodze metalowych prętów lub rozstawianiem kolczatki, po przejechaniu których pozbawiony opon samochód po prostu musiał się zatrzymać. Z czasem zresztą „kolec” stał się najpopularniejszym sposobem wykorzystywanym przez bandytów do napadów na tiry.
Możliwość zgarnięcia łatwego łupu długo docierała do świadomości przestępców. Przez większą część lat 90. notowano po kilkanaście napadów na tiry rocznie. O ile jednak w 1997 r. było ich 57, o tyle w roku następnym już 189. Wtedy to w KGP zdecydowano o powołaniu grupy, której zadaniem stało się ściganie napadających na tiry. Lecz jak wynika z informacji przekazanych nam przez byłego pracownika cywilnych służb specjalnych, na jej powstanie miały wpływ również żądania ze strony najwyższych władz państwowych. Te bowiem znalazły się pod dyplomatycznym naciskiem Rosji, Ukrainy i Białorusi, których obywatele – jadący tranzytem kierowcy – często padali ofiarą napadów. Argumentem koronnym, zmuszającym naszych decydentów do działania, miała być postawa Rosjan, którzy uznając, że Polacy nie kwapią się do rozwiązania problemu, zaczęli sadzać za kierownicami ciężarówek uzbrojonych funkcjonariuszy federalnych służb specjalnych.

Mazowiecki trójkąt bermudzki

W oficjalnych statystykach nie znalazłem śladów działalności rosyjskich agentów. Żadnych informacji o przestrzelonych ciałach, porzuconych przy drogach w niewyjaśnionych okolicznościach, żadnych danych o zatrzymanych na granicy, uzbrojonych w broń palną kierowcach. Faktem jest natomiast, że w 1999 r. – kiedy w KGP powołano wspomnianą grupę – liczba napadów na tiry wzrosła do 208, a w roku następnym do 238. Jednak już w 2001 r. zanotowano 138 napadów, w 2002 r. – 113, a w 2003 r. – zaledwie 61. W tym czasie za kratkami wylądowało ponad 500 bandytów i paserów oraz rozbito kilkanaście grup przestępczych, trudniących się m.in. „robieniem w tirach”. Zaś odsetek napadanych kierowców obcokrajowców (czyżby jednak jakiś ślad w statystyce?) zmalał do niemal symbolicznego poziomu.
– Zaczęliśmy od analizy dotychczasowych napadów – wspomina Jurek, jeden z twórców grupy. – I okazało się, że do ponad 60% przestępstw dochodzi w okolicach Warszawy. A ściślej, na jej wylotówkach – gdańskiej, poznańskiej i katowickiej – w obrębie 100 km od miasta. Gdy z tych danych zrobiliśmy rysunek, wyszedł nam mazowiecki trójkąt bermudzki. Kolejnymi zagrożonymi regionami okazały się Łódzkie i Wielkopolska. Reszta Polski była niemal nietknięta drogowym bandytyzmem. Tak było pięć lat temu i tak jest do dziś. Dlatego tylko w tych trzech województwach powstały specjalne zespoły zajmujące się napadami na tiry, koordynowane przez naszą grupę z KGP.

Drobnica na końcu łańcucha

– Największym wzięciem wśród bandytów do dziś cieszą się ciężarówki ze sprzętem RTV-AGD, z komórkami, częściami do komputerów i papierosami – ocenia mój policyjny rozmówca. – Kiedyś w cenie były tiry z alkoholem, ale obecnie, po obniżeniu akcyzy, ich „krojenie” przestało być tak opłacalne. Mniejszym zainteresowaniem cieszą się słodycze, kawa i herbata. Rzadko kiedy „robi się” tira dla odzieży.
– Co się dzieje z towarem? – policjant powtarza zadane mu pytanie. – Napadający to tylko część całej struktury – ich rola kończy się po odstawieniu wozu do bezpiecznej dziupli. Stamtąd zrabowany towar trafia do zaprzyjaźnionych hurtowni, a później do komisów, niewielkich sklepów, na bazarowe stoiska. Weźmy taki przykład – facet na rynku w małym miasteczku sprzedaje z żuka nowiutkie pralki za 1,4 tys. zł, gdy w sklepie obok stoją identyczne, droższe o trzy stówy. Promocja? W żadnym razie – z dużym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć, że „biznesmen” z żuka to paser na końcu łańcucha pośredników sprzedających towar z tirów.
Początek łańcucha to wtyki – pracownicy, najczęściej pionów logistycznych, firm transportowych. To oni mają najlepsze informacje o tym, jaki tir z jakim towarem i dokąd będzie jechał. Wystarczy tylko telefoniczne powiadomienie, by odpowiednia ekipa znalazła się na trasie przejazdu. Takie działania wymagają koordynacji, dlatego w drogowy bandytyzm zaangażowały się dobrze zorganizowane grupy przestępcze. Ale wbrew utartym opiniom, nie były to struktury wyspecjalizowane wyłącznie w napadach. Takie bowiem w Polsce nigdy nie istniały. Funkcjonowały za to – i nadal starają się działać – kręgi osób trudniących się napadami, wynajmowanych do konkretnych akcji przez mazowieckich bossów podziemia z „Pruszkowa”, „Wołomina”, „Mokotowa” czy „Żoliborza”, i korzystające z ich zaplecza logistycznego.

Chłopcy silni w grupie

– To specyficzne środowisko byłych złodziei samochodów – mówi Mirek. – I z tego powodu wyjątkowo hermetyczne i trudne do spenetrowania przez policjantów przykrywkowców. Mówiąc szczerze, nie mielibyśmy takich sukcesów, gdyby nie wprowadzono instytucji świadka koronnego i incognito oraz nadzwyczajnego złagodzenia kary. Chłopcy bowiem, silni w grupie i na wolności, w pojedynkę i za kratkami bardzo szybko pękali. I sypali pozostałych. Zresztą fakt, iż byli to eks-złodzieje, okazał się szczęściem w nieszczęściu. Chodzi o sposób, w jaki traktowano kierowców. Najczęściej gościa pętano, wywożono do lasu albo w inne odludne miejsce i zostawiano w spokoju. Nim facet się uwolnił, skradziony tir był już w dziupli. Rzadko którego kierowcę bito, a w ciągu tych wszystkich lat tylko trzech zostało zabitych, choć trudno uznać te zabójstwa za zaplanowane. Aż strach pomyśleć, ile mielibyśmy trupów, gdyby za napady wzięli się typowi żołnierze mafii…
Do połowy lutego br. zanotowano osiem napadów na tiry. Ta liczba byłaby wyższa, gdyby nie policjanci z Łowicza, którzy 5 lutego udaremnili kolejny napad. Patrolując okolice wsi Małszyce, dostrzegli w lesie kilku mężczyzn kręcących się wokół granatowego opla vectry. Ci na widok policjantów pieszo rzucili się do ucieczki. W porzuconym aucie funkcjonariusze znaleźli policyjne mundury, lizaki i atrapę pistoletu. Zaś na boku samochodu niedoklejony biały pas i nalepkę z napisem „Policja”. Po oględzinach okazało się, że opel miał ślady po przestrzeleniu. Jedynej zatrzymanej osobie postawiono zarzut udziału w napadzie z 11 grudnia zeszłego roku. 12 dni później policyjni antyterroryści zapukali do kilku mieszkań w Warszawie i Pruszkowie. Tak w ręce wymiaru sprawiedliwości wpadła pozostała trójka uczestników grudniowego napadu oraz współpracujący z nimi paser.

Zbierając materiały do artykułu, próbowałem rozmawiać z przedstawicielami firm transportowych, których pracownicy padli ofiarą bandytów. Ku swojemu zaskoczeniu spotkałem się z niemal wrogą reakcją. I dopiero potem zrozumiałem, jakie są powody niechęci spedytorów. Dla dużych firm transportowych publiczne skojarzenie ich nazw z napadem może oznaczać dotkliwy cios w prestiż. Co prawda, taki spedytor udobrucha zaniepokojonego kontrahenta – zademonstruje mu elektroniczne cacka chroniące pojazdy bądź zapewni go o możliwości konwojowania transportów. Po co jednak budzić wątpliwości i narażać się na większe koszty? Zaś dla małych przewoźników nierozpamiętywanie przykrych incydentów to być albo nie być na spedycyjnym rynku. Małego bowiem na wszystkie te zabezpieczenia zwyczajnie nie stać. Lepiej zatem przemilczeć problem, by nie prowokować dodatkowych żądań klientów. To zrozumiałe reakcje, choć nie do końca uczciwe…


Jak nie pomylić policjantów z przebierańcami

Radiowozy drogówki mają nie tylko biały pas na boku, ale również białe drzwi. Wszystkie auta muszą mieć numery taktyczne – składające się z jednej, dwóch liter i trzech cyfr – umieszczone na tylnych błotnikach, z tyłu nadwozia po prawej stronie oraz na dachu.
Kierowcy powinni także wiedzieć, że sygnał do zatrzymania podawany jest lizakiem, a po zmierzchu – latarką z czerwonym światłem. Policyjna kontrola nie powinna się odbywać poza obszarem zabudowanym. Nie mogą też dokonywać jej osoby poruszające się samochodem cywilnym, wyposażonym jedynie w lampę błyskową. Jeśli taka sytuacja ma miejsce, należy kontynuować jazdę do najbliższego oznakowanego patrolu lub posterunku policji, bądź też od razu zadzwonić pod numer 112 lub 997.

 

Wydanie: 18/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy