Tysiąc ofiar chciwości

Tysiąc ofiar chciwości

Ubrania ekskluzywnych marek szyją w Bangladeszu biedacy pracujący siedem dni w tygodniu, 16 godzin dziennie, w nieustannym zagrożeniu

Najpierw usłyszałam nagły, rozdzierający dźwięk, potem przyszła dusząca chmura pyłu i krzyki współpracowników. Później cisza – wspomina 19-letnia Reshma Begum, którą odnaleziono żywą po 17 dniach pod gruzami Rana Plaza. Dziewczyna cudem uratowała się z katastrofy fabryki tekstyliów, gdzie pracowała zaledwie od dwóch tygodni. Przez długie dni czekała na ratunek w piwnicy zawalonego budynku. Żywiła się resztkami potraw, które jej koledzy przynieśli sobie na drugie śniadanie, i piła deszczówkę. Dopływ powietrza zapewniała wychodząca poza budynek rura.
10 maja zarówno ratownicy, jak i rodziny pracowników Rana Plaza stracili już nadzieję na odnalezienie kogokolwiek żywego. Kiedy Abdur Razzaq, sierżant wydobywający ciała spod gruzów, usłyszał jej pukanie, nie wierzył własnym uszom. Akcja ratownicza trwała godzinę – obawiano się powtórki sytuacji sprzed kilku dni, kiedy przy ratowaniu innej pracownicy doszło do pożaru, który zabił nie tylko wzywającą pomocy kobietę, ale i ratownika.

Budynek poza normami

24 kwietnia był tragicznym dniem dla bangladeskich robotników. W Savarze, mieście oddalonym o 30 km od Dhaki, stolicy Bangladeszu, doszło do największej katastrofy w dziejach przemysłu tekstylnego. Zawalił się dziewięciopiętrowy budynek Rana Plaza, gdzie produkowano m.in. ubrania dla brytyjskiego detalisty Primarku i jego kanadyjskiego odpowiednika Loblawu. 2,5 tys. osób uratowało się z katastrofy, choć stan wielu z nich był bardzo poważny. Ponad 1,1 tys. zginęło.
Wiadomo już, że tragedii można było zapobiec. Robotnicy na kilka dni przed katastrofą zgłaszali przełożonym powiększanie się rys na ścianach fabryki. Obiekt nie spełniał żadnych norm technicznych. Trzy piętra zostały zbudowane bez zezwoleń, a ich obciążenie znacznie przekraczało możliwości nośne budynku. Do katastrofy prawdopodobnie przyczyniły się też drgania pracujących bez pozwolenia ogromnych generatorów. Dzień wcześ­niej właściciel zapewniał zaniepokojonych pracowników, że wszystko jest w porządku, a budynek „będzie tam stał przez kolejny wiek”.

Tekstylia rządzą krajem

Bangladesz to dziś drugi, po Chinach, producent odzieży na świecie. Blisko 5 tys. fabryk produkujących tekstylia, głównie na potrzeby Europy i Ameryki Północnej, zatrudnia 3,5 mln pracowników. Zarobki większości z nich nie przekraczają płacy minimalnej, czyli 38 dol. miesięcznie, a warunki pracy urągają przyzwoitości. Jak podaje organizacja War on Want, walcząca z globalnym ubóstwem, wielu bangladeskich robotników, z których ponad 80% stanowią kobiety, pracuje siedem dni w tygodniu po 14-16 godzin dziennie. I choć ustawa z 1972 r. pozwala pracownikom na tworzenie związków zawodowych, właściciele firm dotychczas z powodzeniem blokowali ich powstawanie. Dopiero po katastrofie rząd zgodził się, aby zrzeszanie się nie wymagało zgody właścicieli firmy.
O przestrzeganie praw pracowników w krajach rozwijających się organizacje humanitarne apelują od lat. Bez skutku.
– Za bezpieczeństwo odpowiedzialni są przede wszystkim lokalni właściciele fabryk. To oni ustalają normy pracy i odpowiadają, także sądownie, za bezpieczeństwo pracowników – tłumaczy Magdalena Płonka, autorka książki „Etyka w modzie, czyli CSR w przemyśle odzieżowym”. – Zwykle jednak w to bezpieczeństwo nie inwestują, bo musieliby podnieść ceny, a wtedy ryzykują, że firma przeniesie produkcję np. do Indii. Niestety, rządom krajów rozwijających się – bo przecież problem nie dotyczy wyłącznie Bangladeszu – zwykle nie zależy na ochronie pracowników.
Same władze mają zresztą konkretne profity z utrzymywania jak najniższych kosztów produkcji. W Bangladeszu 80% wpływów z eksportu pochodzi właśnie z tekstyliów. A najwięksi tekstylni potentaci nierzadko zasiadają w parlamencie.

Powiesić właścicieli

Czy to wydarzenie stanie się krokiem w stronę wyraźnej poprawy warunków życia bangladeskich robotników? Dziesięciokrotnie niższa liczba ofiar z listopada 2012 r. najwyraźniej nie wystarczyła. 112 osób zginęło wówczas w pożarze fabryki tekstyliów Tazreen Fashion na przedmieściach Dhaki, produkującej ubrania m.in. dla amerykańskiej sieci Wal-Mart. Płonął kilkupiętrowy budynek fabryczny, w którym przebywało wielu pracowników. Zmagania z ogniem trwały prawie cztery godziny. Uddin Khandaker, który prowadził śledztwo, przygotował 214-stronicowy raport o nieprawidłowościach w Tazreen Fashion. Wynikało z niego nie tylko to, że budynek nie spełniał żadnych norm przeciwpożarowych, ale także, że dziewięciu menedżerów średniego szczebla kazało robotnikom pozostać na miejscach pracy nawet po usłyszeniu alarmu przeciwpożarowego. Gdy dym dotarł na ich piętra, pracownicy byli uwięzieni, nie mogąc już dostać się do schodów. Wielu, szukając ratunku, skakało przez okna.
Mniejsze i większe katastrofy w Dhace i okolicach to codzienność. Łącznie przez ostatnie pół roku w Bangladeszu zginęło 1250 pracowników fabryk. Zbyt gęsta zabudowa, łatwopalne tekstylia składowane w pomieszczeniach niespełniających żadnych standardów, brak procedur i przeszkolenia personelu na wypadek pożaru – to wszystko sprawia, że szwaczki z bangladeskich fabryk nigdy nie mogą być pewne, czy bezpiecznie skończą pracę.
1 maja co roku robotnicy protestują tu przeciw wyzyskowi, którego doświadczają na co dzień. Po katastrofie w Rana Plaza na ulice Dhaki wyszło ponad 10 tys. osób, domagając się powieszenia właścicieli fabryki znajdującej się w zawalonym budynku. Chcą już nie tylko poprawy własnego losu, ale i pomszczenia bliskich.

Porozumienie dla bezpieczeństwa

– Duże pole manewru mają same firmy zlecające produkcję w krajach rozwijających się. Mogłyby np. naciskać na podnoszenie pensji pracowników czy przeznaczenie pewnego kapitału na poprawę bezpieczeństwa w budynkach – tłumaczy Magdalena Płonka. – Niestety, większość firm twierdzi, że nie ma wpływu na warunki, w jakich powstają ich ubrania, bo fabryka nie należy do koncernu, tylko jest podwykonawcą.
Powoli jednak same koncerny dochodzą do wniosku, że nie chcą być kojarzone ze śmiercią i wyzyskiem pracowników. Primark zapowiedział już, że zapewni ofiarom i ich rodzinom niezbędną pomoc medyczną i żywnościową. Obiecuje także wzmożone kontrole w fabrykach produkujących dla niego tekstylia. Firma podpisała także, podobnie jak m.in. H&M (największy producent odzieży w Bangladeszu), Tesco, Marks&Spencer i Inditex (Zara), porozumienie dotyczące ochrony przeciwpożarowej oraz bezpieczeństwa budynków w Bangladeszu. Wcześniej, jeszcze przed katastrofą w Savarze, przyjęły je już Tchibo i PVH (właściciel Calvina Kleina i Tommy’ego Hilfigera). Porozumienie ma zapewnić niezależne inspekcje bezpieczeństwa połączone z upublicznianiem raportów, obowiązkowe naprawy i remonty w fabrykach przeprowadzane na koszt firm odzieżowych i zobowiązanie do zrywania kontraktów z zakładami nieprzestrzegającymi zasad bezpieczeństwa.
Wiele firm wciąż broni się przed wprowadzeniem takiego rozwiązania. Jego zwolennicy zapewniają, że koszty wprowadzenia go w życie wyniosą ok. 10 centów od jednej sztuki ubrania. Przeciwnicy – że takich ubrań szyje się miliony. A to oznacza konkretne zmniejszenie realnego zysku firmy.
Amerykanie z podpisywaniem porozumienia się nie spieszą. Odmówiły już Wal-Mart i Gap, zapewniając, że w swoich fabrykach zapewnią bezpieczeństwo własnymi środkami. Na produkcję w tym rejonie decydują się też polskie firmy, takie jak LPP (właściciel m.in. marek Reserved, Cropp i House – łącznie ok. 5% polskiego rynku) i Redan (Top Secret, Troll, Drywash). Na razie żadna z nich nie zdecydowała się na podpisanie dokumentu.

Wydanie: 2013, 21/2013

Kategorie: Świat
Tagi: Agata Grabau

Komentarze

  1. reklama w necie
    reklama w necie 5 października, 2013, 22:08

    Bardzo interesująca strona internetowa. Polecam znajomym

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy