Nadal nie wiem, za co jako dyrektor odpowiadam, który moment powinnam uznać za niebezpieczny i zamknąć szkołę
Ewa Radanowicz – dyrektorka innowacyjnej Szkoły Podstawowej w Radowie Małym w województwie zachodniopomorskim, członkini społeczności The Global Change Leaders Ashoka. Edukatorka, trenerka, autorka książki „W szkole wcale nie chodzi o szkołę”.
Czego pani się boi najbardziej przed rozpoczęciem roku szkolnego?
– Absurdów. Już widać, że będą nam towarzyszyć w codziennej pracy. Będziemy musieli stosować procedury nieadekwatne do naszego środowiska. Do szkoły w Radowie Małym dzieci dowożone są z 19 miejscowości czterema autobusami. Spędzają w autobusie od 20 do 40 minut. W autobusach trudno zachować dystans społeczny. Dzieci potem wejdą do szkoły, gdzie będzie panował zaostrzony rygor sanitarny: oddzielna pracownia, zakaz większego mieszania się, przemieszczania. Rygor powinien być, ale w naszej szkole część zajęć, np. z matematyki, odbywa się na zasadzie projektu w kuchni szkolnej. Nieunikniona, a wręcz wskazana jest praca w grupach mieszanych wiekowo. Sanepid pewnie nam tego zabroni. Przypominam, że dzieci są wymieszane w autobusie. Tak samo wracają do domu.
Pracujecie w sposób nieszablonowy.
– Według planu lekcji nasze dzieci pracują minimum sześć godzin w tygodniu w różnych pracowniach tematycznych, np. humanistycznej, matematyczno-przyrodniczej. Tam eksperymentują, poszukują wiedzy i w ten sposób są realizowane podstawy programowe kształcenia ogólnego. Robimy też dużo działań teatralnych, przygotowujemy plakaty, produkujemy papier czerpany, mamy lekcje na hamakach. Wczoraj od sanepidu dostałam tabelkę do wypełnienia. Jedno z kluczowych pytań: czy uczniowie byli odizolowani od siebie? Nadal nie wiem, za co jako dyrektor odpowiadam, czy mogę zostać ukarana w przypadku pojawienia się zachorowań lub niespełniania pewnych procedur przez społeczność szkolną. Nie wiem, który moment powinnam uznać za niebezpieczny i zamknąć szkołę. Który przypadek zachorowania powinnam uznać za kluczowy do podjęcia działań profilaktycznych, by nie dopuścić do większego zakażenia. Nakłada się na nas odpowiedzialność za coś, na co nie mamy wpływu. O pandemii nie mamy wiedzy i nie musimy jej mieć, bo dziś nikt jej nie ma.
Wspominała pani nawet o zwolnieniu się z pracy, jeśli nadal będą takie niewiadome.
– No tak, mogę różne rzeczy robić, mogę eksperymentować w tej nowej sytuacji, ale nie mogę brać odpowiedzialności za zdrowie i życie drugiego człowieka. W pandemii nie da się stworzyć do końca bezpiecznych warunków, bo wiele zależy od rodziców. Czy będą posyłali do szkoły tylko zdrowe dzieci? Pierwsza z wytycznych sanepidu odnośnie do organizacji zajęć w szkole brzmi: do szkoły może uczęszczać uczeń bez objawów chorobowych wskazujących na infekcję dróg oddechowych oraz gdy domownicy nie przebywają na kwarantannie. Możemy tak założyć, ale czy tak będzie? Jedni uznają podwyższenie temperatury za niegroźne, drudzy za groźne.
Na pomiar temperatury musi być zgoda rodziców. Jeżeli w danej szkole wielu rodziców nie wyrazi zgody, może interweniować inspektor sanitarny. Ale nie możecie gromadzić danych o gorączce.
– Mieliśmy kilka przypadków, że gdy dzieci przyjeżdżały na konsultacjeę, sam fakt mierzenia temperatury przy wejściu do szkoły był dla nich na tyle stresujący, że łapały stan podgorączkowy utrzymujący się dość długo. Termometry bezdotykowe zresztą mierzą temperaturę na powierzchni skóry. Ale też zastanawiam się, kto ma to robić.
Wezwijcie na pomoc Wojska Obrony Terytorialnej, w szpitalach to żołnierze mierzą temperaturę.
– Zabezpieczenie wszystkich działań wynikających z procedur wymaga dodatkowych etatów, a na te nie ma środków. Panie odpowiadające za porządek i higienę w szkole i tak na bieżąco mają dużo pracy. Którego nauczyciela mam wcześniej zrywać do pracy, by mierzył temperaturę? Ja mam stać od rana? Na jakiej podstawie miałabym wpuścić do szkoły terytorialsa? Łatwo się wydaje rozporządzenia z poziomu centrali. Rozumiem, jest sytuacja kryzysowa, ale dobrze by było, żeby każdy, kto przygotowuje procedury, zarządzenia, rozporządzenia, wskazał nam różne warianty postępowania. Ministerstwo nie dorzuci pieniędzy na działania kryzysowe, a samorządy już cienko przędą. Na nauczycielach i pracownikach nie mogę wieszać kolejnych obowiązków jak bombki na choince i udawać, że jest pięknie. Nie mam takiego prawa. Jeśli rozszerza się zakres obowiązków, powinno się wskazać, w jakim czasie należy je wykonać i za jakie pieniądze.
Wróćmy do „domowników nieprzebywających na kwarantannie”. Jeżeli rodzic skłamie, nic nie możecie zrobić.
– No właśnie, mam podejmować decyzje, działania, a tak naprawdę nie znam swojej odpowiedzialności, nie mam narzędzi. Owszem, jeśli mi się udowodni, że coś zaniedbałam, mogę ponieść przykre konsekwencje.
Kogo wyśle pani na kwarantannę w razie zakażenia: klasę, szkołę? Rozporządzenie nic nie podpowiada.
– To będzie zależało, jak zostanie zorganizowana praca w danej placówce. Bo jeśli szkoła będzie miała warunki, żeby wyodrębnić oddzielne strefy dla poszczególnych grup dzieci i nauczycieli, oddzielne wejście, oddzielną szatnię, żeby nie było mieszania się, wtedy daną strefę można wykluczyć, posłać na kwarantannę. A pozostała część pracuje. Ale w większości szkół nie da się tak zrobić. Będzie zmianowość: jedna zmiana pracuje, druga jest w domu – wtedy cała zmiana, bez względu na to, z której klasy jest chore dziecko, trafi na kwarantannę. W części szkół dzieci będą przechodziły z pomieszczenia do pomieszczenia. To indywidualne decyzje. Przymierzamy się, by zapewnić uczniom jedną klasę, w której będą przebywać cały dzień. To zburzy pracę całej szkoły, a i tak nauczyciele będą się przemieszczać.
Wyobrażam sobie, jak wąskim korytarzem ciągnie 300 osób, by umyć ręce.
– Od wielu lat robimy przerwy dla różnych grup wiekowych. Wszyscy wychodzą u nas obowiązkowo na dwór o określonych porach dnia. Jest to trudne i nie w każdych warunkach da się zrobić. Znów idziemy w kierunku absurdów – trzeba będzie to organizować i pewne sprawy ukryć, by nie zostać ukaranym przez sanepid. A ten ostro szykuje się do roboty. Wspomniana ankieta zawiera mnóstwo pytań: jakie jest rozlokowanie uczniów w salach, czy są w jednym pomieszczeniu, jak będzie działać zmianowość. Zadzwoniłam, by zapytać, w jakim celu są te pytania. No po to, by przygotować arkusze kontrolne. Wszystko rozumiem, tylko nie można nakazać jednego słusznego dla całego kraju postępowania, bo to się nie uda. Podstawowym planem działania powinien być… brak jednego, sztywnego planu. To my powinniśmy działać, reagować na to, co dzieje się w danym momencie. Wtedy wdrażać nowe elementy lub rezygnować z niepotrzebnych. Ale oni, tam na górze, potrzebują uwspólnienia tego, potrzebują procedur do swoich ram. Nie oceniam tego, co robią. Zwracam tylko uwagę, że będziemy stosować często absurdy, które nie przystają do rzeczywistości, a moglibyśmy w tym czasie robić rzeczy, które się sprawdzą.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 35/2020, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. Robert Kielak
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy