Belka przeciw partiom

Belka przeciw partiom

Premier nie otrzymał wotum zaufania. Ale jest w grze

Marek Belka nie otrzymał w Sejmie wotum zaufania. Poparło go 188 posłów, 262 było przeciw. Ale tak naprawdę rezultaty tego głosowania nie były najważniejszym wydarzeniem minionego piątku. Każdy przecież wiedział, że pierwsze podejście musi dla premiera skończyć się porażką. I że szykuje się on do zwycięstwa w trzecim podejściu, za cztery tygodnie.
Ważniejsze było to, że 14 maja zobaczyliśmy w Sejmie polityczną Polskę w pigułce. Najpierw mieliśmy Marka Belkę, który w spokojnym, merytorycznym wystąpieniu zaproponował kontrakt na rok, na wykonanie konkretnej pracy. Premier nie zdążył dojść z mównicy do ław rządowych, gdy posłowie wszystkich partii, z wyjątkiem SLD i UP, zaczęli się prześcigać w zapewnieniach, że rządu nie poprą. A potem, podczas debaty nad exposé, mieliśmy zapowiedź tego, co może nas czekać po najbliższych wyborach, które – jeśli wierzyć sondażom – wygrają PO i Samoobrona: karczemną awanturę między Rokitą a Lepperem.
Tak wygląda Polska w pigułce na dziś i na jutro.

Exposé

W III RP exposé było formalnością, szefowie rządów wygłaszali je, mając większość w Sejmie, a także poparcie wyborców. Potem wysłuchiwali pochwał od partyjnych kolegów i uszczypliwości od opozycji. Po kilku dniach publiczność zapominała o całym wydarzeniu, exposé było więc rodzajem politycznego rytuału.
Tym razem było inaczej. Owszem, wiadomo było, że Marek Belka, choćby wygłosił nie wiem jak wspaniałą mowę, nie zmieni postaw partii politycznych. Bo one kierują się własnymi interesami. Z drugiej strony, wiadomo było, że to exposé nie zamyka dyskusji o rządzie, o premierze, ale ją otwiera. Bo po 14 maja inicjatywa przechodzi w ręce Sejmu, który ma dwa tygodnie na wyłonienie swojego kandydata i jego przegłosowanie. A potem, w wypadku fiaska tej operacji, inicjatywa wraca w ręce prezydenta. I żeby w trzecim obrocie otrzymać wotum zaufania, nie trzeba bezwzględnej większości, ale wystarczy większość zwykła.
Czeka nas więc w najbliższych tygodniach spora debata nad rządem Belki i nad osobą premiera. Nad sposobem uprawiania polityki i traktowania państwa. I wejściem w tę debatę było exposé.
Marek Belka był zresztą jak najbardziej tego świadom. „Panie prezydencie, panie marszałku, szanowni posłowie, szanowni państwo”, tymi słowami rozpoczął swoje wystąpienie. A po kilku minutach stało się jasne, że mówi przede wszystkich do tych ostatnich – ludzi przed telewizorami. Ponad głowami siedzących w sejmowych ławach polityków. W opozycji do nich, ich kłótni i stołkowej zapobiegliwości.
Jakby tego było mało, podział rysowany przez Belkę, on – technokrata, oni – partyjniacy, wzmocnili dodatkowo politycy, którzy w dyskusji nad exposé zaczęli nawzajem się obrażać i sobie wymyślać. Jakby zupełnie zapomnieli, że jest maj i Polska roku 2004, a nie Polska, którą znają z czytanych codziennie sondaży. „W Sejmie mamy cyrk”, komentowało wydarzenia z 14 maja Radio Zet.
Belka umiejętnie wszedł więc w toczącą się dziś grę polityczną. A raczej – umiejętnie ją ominął, stawiając się ponad życiem partyjnym III RP.

Kredo technokraty

Marek Belka w exposé przedstawił się jako zimny technokrata wynajęty do wykonania konkretnej pracy. „Na jej wykonanie potrzebuję roku i proszę o rok”, mówił, dodając, że proponuje i politykom, i wyborcom kontrakt – umowę na wykonanie konkretnych zadań. Te zadania, zawarte w pięciu punktach, to: zwalczanie biedy, wykluczenia społecznego i bezrobocia; pełna mobilizacja dla osiągnięcia maksimum korzyści z pierwszego roku członkostwa w UE; uporządkowanie zarządzania majątkiem państwa i polityki prywatyzacyjnej; rozwiązanie najbardziej palących problemów w ochronie zdrowia i kwestia naszej obecności wojskowej w Iraku.
Do tego przesłał posłom pakiet przedsięwzięć i ustaw, które zamierza przeprowadzić. Wszystkie, tu sporu nie było, są nieodzowne.
Marek Belka postawił więc partie polityczne pod ścianą – nikt nie może mu zarzucić braku kompetencji, jego rząd wygląda solidnie, program również.
Belka ma też rację, gdy mówi, że zafundowanie sobie dziś wielomiesięcznej kampanii wyborczej niewiele Polsce pomoże, a raczej zaszkodzi. I że całej klasie politycznej najlepiej przysłuży się rząd, który weźmie na swoje barki przeprowadzenie najtrudniejszych spraw. Tak żeby wyczyścić teren następcom.
Dlaczego więc go nie poprzeć? Z tego dylematu partyjni liderzy wybrnęli dosyć łatwo, nie rozmawiając o sprawach merytorycznych, natomiast rzucając się w wir sejmowych awantur, których świadkami byli wszyscy telewidzowie. Musieli tak zresztą uczynić, bo w ich interesie leży, by misja Marka Belki zakończyła się fiaskiem.

Gry partii

Rzut oka na sondaże wszystko wyjaśnia. Dają one wiele punktów i wiele mandatów Platformie Obywatelskiej i Samoobronie, więc te dwa ugrupowania prą do wcześniejszych wyborów najmocniej. Przy okazji nakręcając się wzajemnymi oskarżeniami i napaściami. Sondaże są też niezłe dla PiS i Ligi Polskich Rodzin, dlatego te dwa ugrupowania także mówią o wcześniejszych wyborach, ale bardziej powściągliwie, z ust ich liderów padają również postulaty rządu przejściowego, w którym nie byłoby SLD. Sondaże są takie sobie dla SdPl, ale ponieważ są gorsze dla SLD, partia ta liczy, że konkurent na lewicy padnie, a ona zajmie jego miejsce.
Z kolei SLD, UP oraz PSL mają w badaniach opinii publicznej słabe poparcie, więc prezentują się jako zwolennicy kontynuowania prac parlamentu. Licząc, że zła karta się odmieni. Jest jeszcze Roman Jagieliński i jego ugrupowanie politycznych rozbitków. Najpierw popierał SLD, a teraz przerzucił się na Samoobronę, z prostej kalkulacji – Lepper może mu dać dobre miejsca na listach wyborczych, a Janik już nie.
Tak wyglądają tajemnice polskiego życia partyjnego. Politycy czytają sondaże, wyciągają z nich proste wnioski, a cały sztafaż słów i argumentów, którymi nas raczą, jest jedynie opakowaniem partyjnych celów. Platforma zawsze mówi o niskich podatkach, Kaczyński, że państwo jest w kryzysie, PSL, że trzeba skończyć z kontynuacją, a Lepper, że Balcerowicz musi odejść.
Tak było i w przypadku piątkowego głosowania nad wotum dla rządu Marka Belki.
Wszystko potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami. Poza jednym – Belka naprawdę wypadł dobrze, postawił się ponad partyjnym piekiełkiem, na pewno zyskał w oczach wyborców. Dlatego trudniej będzie posłom przekonać opinię publiczną, że to zły kandydat na premiera. Dlatego trudniej będzie partiom skonstruować koalicję, która wyłoni „sejmowego” kandydata na premiera, a także trudniej będzie odrzucić Belkę w trzecim podejściu.

Drugi obrót

Czy drugi obrót jest możliwy? Czy teraz, po pierwszej porażce Marka Belki, Sejm jest w stanie powołać do życia „własny” gabinet?
Patrząc na to, co działo się w Sejmie 14 maja, na cyrk, który urządzili nam posłowie, człowiek pięć razy zastanowi się, zanim powie, że nasi posłowie w tym stanie emocji są zdolni do skonstruowania czegokolwiek.
Kontrast między spokojnym i wyważonym exposé Belki a poselską debatą był porażający. Zamiast debaty mieliśmy koncert partyjnych sloganów. Belkę atakowano, że stoi na czele rządu kontynuacji, i to – obok przypominanych złych dla SLD sondaży – był główny argument. Jednocześnie posłowie sami zaczęli walczyć ze sobą. Najpierw Andrzej Lepper zarzucił Janowi Rokicie, że prowadził interesy z byłym szefem PZU Życie, Grzegorzem Wieczerzakiem, w odpowiedzi Rokita oświadczył, że Lepper jest pod wpływem alkoholu. W Sejmie wrzało. I w tej atmosferze posłowie opozycji zaczęli się domagać jesiennych wyborów i powołania do tego czasu administrującego krajem rządu tymczasowego.
Czy taki rząd da się złożyć? Posłowie już zaczęli przymiarki do niego. Głównymi architektami takiego układu mianowali się Roman Jagieliński i Zbigniew Kuźmiuk z PSL. Obaj mówili o budowaniu sejmowej koalicji wokół Janusza Wojciechowskiego, prezesa PSL. Czy to realna propozycja?
Ludowcy, z którymi rozmawialiśmy, uśmiechali się, mówiąc, że jest to przede wszystkim realna próba wykreowania nowego szefa ich partii, przedstawienia go szerzej publiczności.
Bo, patrząc na sejmową arytmetykę, trudno przypuszczać, by Wojciechowski zdołał skupić wokół siebie wystarczająco dużo szabel. Na razie może liczyć na PSL, Samoobronę, klub Jagielińskiego, LPR, a także na poparcie PiS. Platforma Obywatelska już zapowiedziała, że takiej koalicji nie poprze, zwłaszcza z Samoobroną. Więc? W Sejmie musiałaby powstać koalicja wszystkich przeciwko SLD-UP, czyli koalicja Giertycha, Rokity, Leppera, Kaczyńskiego i Wojciechowskiego. Tych polityków nic nie łączy – poza tym, że chętnie zrobiliby na złość Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Ale trudno przypuszczać, by wystarczyło to do powołania nowego rządu…
Chyba że pękłby klub SLD. Na ten temat też spekulowano w Sejmie. Że w Sojuszu nastąpi kolejny rozłam i posłowie tego klubu ze strachu przed wcześniejszymi wyborami poprą lidera ludowców. Brano również pod uwagę wariant „przewrotu” w klubie SLD i odwołania lansującego Belkę Krzysztofa Janika. Po to, by Sojusz poparł Wojciechowskiego lub innego kandydata odnowionej koalicji SLD, PSL i partii Jagielińskiego, na przykład Józefa Oleksego. W tej grze rolę łącznika grał m.in. Mariusz Łapiński, były poseł SLD, dziś u Jagielińskiego, który w piątek twardo atakował Belkę i próbował dogadywać się z niektórymi posłami Sojuszu. Licząc na ich strach przed fiaskiem trzeciego podejścia i automatycznym rozwiązaniem Sejmu.
Na ile te spekulacje trzymały się ziemi, przekonamy się w ciągu najbliższych kilkunastu dni. W każdym razie wariant sejmowy wydaje się mało realny.

Trzeci obrót

Oznacza to zaś, że po dwóch tygodniach będzie trzecie podejście. Tu premierowi Belce wystarczy zwykła większość. A ona jest na wyciągniecie ręki, wystarczy, że Sojusz dogada się z Socjaldemokracją lub z PSL. No i z częścią posłów niezależnych i mniejszych kół, żeby na czas głosowania wyszli z sali, choćby po to, żeby ten Sejm przetrwał dłużej niż do pierwszych dni sierpnia.
Te rozmowy wciąż trwają, na razie nie przynoszą rezultatów, ale w końcu mogą zaowocować jakimś porozumieniem. Zresztą, jak wynika z nieoficjalnych wypowiedzi liderów SdPl, już się ono kroi.
Bardzo prawdopodobny jest wariant, że Socjaldemokracja poprze Belkę, pod warunkiem że jesienią podda się on głosowaniu nad wotum zaufania. A wtedy, w zależności od jego wyniku, albo Sejm zostanie rozwiązany, albo Marek Belka będzie rządził do wiosny. Takie rozwiązanie ratowałoby twarz SdPl, która do tej pory twardo obstawała przy rządzie do października, no i ratowałoby rząd Belki…
Podobnie jest z PSL – politycy stronnictwa w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że mogliby poprzeć rząd Marka Belki, ale przecież nie za nic…
Trzeci obrót może więc przynieść Markowi Belce sukces. Tylko co dalej?

O zużywaniu się elit…

W komentarzach po exposé Belki Marek Borowski celnie zauważył, że bez sensu jest popierać rząd, który zaraz po wygranym głosowaniu nad wotum zaufania zacznie przegrywać wszystkie następne głosowania. I nie będzie w stanie zrealizować żadnej ze swoich zapowiedzi.
Premier ubiegł ten zarzut, zapowiadając w exposé, że chciałby zawrzeć z Sejmem i wyborcami umowę na wykonanie konkretnej pracy, oraz przesyłając posłom pakiet ustaw, które chciałby przez parlament przeprowadzić. Tym samym zapraszając i SdPl, i PSL do koalicji programowych. To zresztą czuło się w jego sejmowym wystąpieniu, w którym co i rusz odwoływał się do programowych postulatów obu ugrupowań, m.in. deklarując wolę przywrócenia prokuratorii generalnej, która nadzorowałaby proces prywatyzacji.
Na razie te postulaty spotkały się z milczeniem. Ale czy tak będzie dalej?
Wszystko zależy od tego, czy Marek Belka (jeżeli Sejmowi nie uda się drugi obrót) będzie potrafił zbudować wokół swego rządu koalicję programową. Jest na to sporo szans. Belka ma dobre notowania, większość Polaków dobrze ocenia fakt, że prezydent desygnował go na premiera. Nikt nie odmawia mu kompetencji. Program, lewicowy w zamierzeniach, bardzo apartyjny, również może spodobać się Polakom. Belka, jeżeli nie zacznie ulegać partyjnym wpływom, ma szansę prowadzić spokojną, rozsądną politykę. I uspokoić polską scenę, ochłodzić rozgrzane do czerwoności głowy polityków. A uspokojenie jest tym, czego polskiej polityce dziś trzeba najbardziej. Bo w obecnej atmosferze wyzwisk, oskarżeń, jarmarcznej awantury nie sposób czegokolwiek dokonać.
Tej awanturze Belka próbował zresztą cały czas się przeciwstawiać. Podczas piątkowego maratonu w Sejmie cały czas zachował spokój, nie obrażał rozmówców. Tymczasem w tle wciąż widniały narysowane przez niego linie podziału – albo on, albo wybory, albo jego rząd, albo kampania wyborcza, albo realizowanie najważniejszych celów, albo chaos.
Albo obecny Sejm, co prawda marny, albo Sejm następny, zaludniony przez kolejną grupę świeżych polityków, głównie z PO i Samoobrony, którzy zaraz rzucą się sobie do gardeł.
Abstrahując od osoby Belki, to są linie jak najbardziej realne. Co zresztą jest zasługą przede wszystkim opozycji, która w ostatnich miesiącach, gdy rząd Leszka Millera zawalał się tydzień po tygodniu, zaniedbała sprawy programowe, koncentrując się na podkręcaniu politycznej atmosfery. Dziś ogień, który podkładała pod rząd Millera, dosięga ją samą.
Marek Belka i jego patron, Aleksander Kwaśniewski, rozpoczęli w piątek bardzo ciekawy polityczny projekt. Na pewno spóźniony, ale przecież niepozbawiony szans na sukces. A byłoby nim nie tyle zwycięstwo w trzecim podejściu, ile zmiana podejścia do polskiej polityki. Myślenia o niej. Odrzucenia prostego partyjniactwa.
W ciągu paru tygodni przekonamy się, na ile był to projekt realny. W ciągu paru miesięcy, na ile dobrze został zrealizowany.

 

Wydanie: 2004, 21/2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy