Bester proroczy

Bester proroczy

Wiele, wiele lat temu Stanisław Lem w “Fantastyce i futurologii” streszczał książkę Alfreda Bestera “Gwiazdy moim przeznaczeniem”. Już wtedy nie była to ostatnia nowość, bo rzecz ukazała się w 1955 roku. Ale wreszcie ukazał się przekład polski. Wreszcie? Czyste kpiny, ukazał się równo osiem lat temu, w okresie, gdy istniało ogromnie wiele, chyba jakieś sześćset wydawnictw, które kipiały, plajtowały, łączyły się i rozdzielały. Rynek był dosłownie zasypany wszystkim, naturalnie biblioteki nie dostawały egzemplarzy obowiązkowych, pism literackich nie było, żadnej informacji także nie. Ten stan rzeczy po części utrzymał się do dzisiaj, ale albo się nieco złagodził, albo myśmy przywykli.
Nie miałem pojęcia, że Bester został wydany już tak dawno temu, przypadkiem trafiłem na niego w kiosku z tanią książką na dworcu. W tym wypadku książki nie były aż tak tanie jak na Koszykowej, ale oczywiście chwyciłem bez namysłu dzieło, łzy roniąc ze szczęścia. Lem opisywał, o ile sobie przypominam, Bestera jako książkę na swój sposób typową, ale jednak wybitną. To właśnie w niej Bester wynalazł “dżuntowanie”, czyli swobodne przenoszenie się z miejsca na miejsce za pomocą ćwiczonej w specyficzny sposób siły woli. Termin przyjął się w fantastyce, która zresztą swój złoty wiek ma chyba za sobą. Mówię o fantastyce naukowej, czyli SF, bo fantasy, czyli baśń czarnoksięska ma się całkiem dobrze. Ale typowa SF, czyli na przykład kolejne zbiory wyróżnione “Nebulą” są doprawdy żałosne.
Jednak sam Bester tak zupełnie typowy nie jest i właściwie można by go zaliczyć do wczesnego New Age. Sama akcja szalona i w typie “space opera”, czyli kosmiczne trele-morele. Wojna między Ziemią a jej koloniami, bohater oszalały na punkcie zemsty, nieprawdopodobne przygody, pod względem seksu świat kompletnie wiktoriański. Ale w tym wszystkim najistotniejsze jest owo dżuntowanie, bo zakłada, że w samym człowieku, w jego żywej tkance, w jego mózgu tkwią niewyobrażalne możliwości i bez technicznej oprawy. Pewnie, że z dżuntowania wynikają przeogromne konsekwencje, cała struktura społeczna, przemysł, architektura nawet wyglądają zupełnie inaczej. Że się wszystko przekształca, to sami wiemy, ale głównie za sprawą przemian społecznych i technologii. Telefonia komórkowa zdaje się odmieniać nasze życie w stopniu nie mniejszym niż nieco wcześniej samochód. Ale New Age próbuje obudzić w człowieku zupełnie inne i nowe, organiczno-duchowe możliwości. Na przykład w zakresie medycyny holistycznej, która, czemu nie da się zaprzeczyć, ma rzeczywiście osiągnięcia, niekiedy wręcz wstrząsające. Ale to przecież nie koniec na tym. Wypadki dalekowidzenia, telepatii, wydzielanie się ektoplazmy, bilokacja, telekineza – to przecież nie są wymysły, to jest rzeczywistość, prawda, że rzadka – ale możliwa.
Satya Sai Baba zapytany, czy jest Bogiem, odpowiedział: “Tak, ale ty też nim jesteś. Różnimy się tym, że ty tego nie wiesz”. Uruchomienie takich boskich potencji w człowieku jest właśnie jednym z najważniejszych celów postmodernizmu. Czy celem realnym – nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Co się zresztą nie tylko do człowieka odnosi – świętej pamięci ksiądz Tischner uważał, że wszystkie zwierzęta mają swoją duchowość i że, jak napisał, “zbawione będą nawet kwiaty na łące”. (Co prawda dodał: “może”). Bo to się nawet nie bardzo kłóci ze stanowiskiem chrześcijańskim, ale tego tu rozwijać nie będę, bo to istna otchłań wyjaśnień.
Dość, że dżuntowanie jest jedną z czynności przewidywanych przez środowiska “Wodnikowe” (którego to określenia zdecydowanie nie lubię, bo spycha sprawy w stronę astrologii, co uważam za bardzo wątpliwe). Człowiek mógłby nie tylko przemieszczać się, ale także widzieć rzeczy odległe, przenosić, a nawet tworzyć przedmioty i tak dalej. Fantastyka całkiem współczesna nie widzi w tym niczego niemożliwego – pytanie tylko, po co, bo społeczeństwo złożone z takich ludzi musiałoby niechybnie upaść, przynajmniej w dotychczasowym kształcie i strukturze. Ograniczenia to przecież fundament, grunt, po którym chodzimy. Ale zarazem coś w rodzaju więzienia…

Wydanie: 2000, 37/2000

Kategorie: Publicystyka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy