Bestia

Wieczory z Patarafką

Mamy ojczyznę, jaką mamy: zarazem snobistyczną, ale mało podatną na wstrząsy intelektualne. Chciwą na cudzoziemszczyznę, ale ksenofobiczną. Wrażliwą na modę, ale w istocie konserwatywną, ludowo-katolicką, semper fidelis. W tym poczciwym kraju mało jest miejsca dla osobowości tak kontrowersyjnych jak Aleister Crowley, czy w ogóle okultyzm. Są wprawdzie rodzimi okultyści, jest nawet cała „okultura” i właściwy jej ruch wydawniczy, ale to wszystko cichutko, skromniutko, żeby nikogo nie obrazić. Polski okultysta ukrywa rogi, chowa ogon w spodnie, a kopyta w adidasy i rusza na pielgrzymkę do Częstochowy. Bo inaczej z ambony mu powiedzą, że jest wandalem dewastującym cmentarze i dręczącym zwierzęta.
W istocie rzeczy wszystko to wygląda całkiem inaczej. Jeśli za całą wiedzę ma nam wystarczyć „Encyklopedia wiedzy zakazanej” i prezentowane tam straszydła, to oczywiście zgoda. Piekło, szatan i tortury, ale nie bardzo wiadomo po co. Szczęściem mamy już sporo książek samego Crowleya, przełożonych przez Dariusza Misiunę, aby móc samemu poznać to zjawisko. A niedawno w tym samym przekładzie ukazała się monografia Geralda Sustera pod tytułem „Dziedzictwo bestii” zawierająca biografię Aleistera Crowleya i zarys jego kontrowersyjnej twórczości i działalności.
Aleister Crowley (1875-1947) rzeczywiście pokorną owieczką to nie był. Sam zresztą pielęgnował i podsycał krążące o nim piekielne opinie. Trochę tak jak prawie współczesny mu Przybyszewski, trochę do niego podobny, równie płodny, ale mniej wszechstronny. Dzieci czasów wiktoriańskich musiały chyba skandalizować, bo alternatywą byłby całkowity konformizm. Crowley, wychowany w rodzinie fanatycznych dewotów chyba, jeśli tak można powiedzieć, na prawo od Kościoła anglikańskiego, zrywa ze swoją wiarą i – naturalnie – buduje własną. Jest magiem, poetą, teologiem, niestrudzonym podróżnikiem, jednym z najwybitniejszych alpinistów swoich czasów, okultystą, erotomanem biseksualnym, członkiem tajnych zakonów magiczno-mistycznych, ich twórcą i prawodawcą, jednym słowem nieposkromionym i szalonym wulkanem energii. Prekursorem i twórcą New Age i jego problematyki. Zresztą to właśnie jeden z jego uczniów w rok po jego śmierci po raz pierwszy użył tego określenia. Sam Crowley używał raczej określenia „epoka Horusa”, która właśnie miała zastąpić mijający „eon Ozyrysa”.
Cóż. Suster jest jego wielbicielem, ale bardzo umiarkowanym w opiniach. Niemniej jednak widzi w Crowleyu wielkiego odnowiciela okultyzmu, który wedle niego stanowić będzie o duchowej przyszłości świat. Jestem za, a nawet przeciw. Bo z jednej strony, to tak, jakbyśmy twierdzili, że Paracelsus był twórcą renesansu, z drugiej, cała Nowa Era to na razie mieszanina sensu i nonsensu, z której można wybierać, co się komu zamarzy. Crowley podobno widywał duchy czy też bogów, którzy dyktowali mu wizje przyszłości. Na jego korzyść trzeba przyznać, że nie był pewien ich realnej egzystencji, mogły to być twory jego podświadomości. Cóż, takie same istoty nawiedzały także proroków i twórców religii, a dzisiaj media zajmujące się channelingiem. Jestem w tej sprawie bardzo sceptyczny, ale definitywnie tego odrzucić nie mogę. A co do opinii, że się odmienia wszystko, cóż, prawda, każdy przecież widzi.
Jednak centralna wciąż pozostaje sprawa magii. Wedle wszelkich niemal systemów magicznych, jej prawdziwym podmiotem jest świadomość samego maga, co także można zaakceptować. Nawet w ujęciu Crowleya, którego główne hasło „Czyń swoją wolę” niewiele odbiega od rad, których udzielał nam Zaratustra Fryderyka Nietzschego. Ale nie sam tylko człowiek, także cała materia czy tworzywo świata są, wedle fizyki współczesnej, „magiczne”. A czy rzeczywiście trzeba się obwieszać amuletami, opasywać pentagramem i wygłaszać inkantacje i inwokacje – to raczej rzecz gustu. Skoro jednak cała ludzkość używa jakichś rytuałów, to pewnie odczuwa ich potrzebę.
Crowley został ponownie odkryty przez pokolenie hipisów, wpisany na listę przeróżnych Beatlesów i Rolling Stonesów, a stąd trafił do kultury masowej. Zresztą i jego książki są coraz gorliwiej czytane – w samej Polsce Misiuna i Krzysztof Azarewicz przełożyli około dziecięciu pokaźnych pozycji. Wypadnie jeszcze nieraz do nich powrócić. Ha, „trzeba się uczyć, przeminął wiek złoty”.

 

Wydanie: 2002, 29/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy