Bezpieczne

Bezpieczne

Polska przyjęła kilkaset tysięcy dzieci uchodźców. Szkoda, że nie wszystkie traktujemy tak samo


Kto chce wesprzeć działania Alicji Baranek i Iriny Ovchar, znajdzie informacje na: zrzutka.pl/swietlica.

Informacje o pracy i możliwościach wsparcia Fundacji Ocalenie, działającej m.in. na granicy polsko-białoruskiej, znajdują się pod linkiem: ocalenie.org.pl oraz ocalenie.org.pl/wlacz-sie.


Już ok. 200 tys. dzieci z Ukrainy uczęszcza do polskich przedszkoli, podstawówek i szkół ponadpodstawowych. Dużo – a i tak to nie wszystkie, które wraz z matkami czy innymi krewnymi znalazły schronienie w Polsce. Bo pół miliona dzieci nie korzysta z polskich instytucji edukacyjnych – są albo za małe i jeszcze nie chodzą do przedszkola, albo uczą się zdalnie, pozostając w kontakcie ze szkołami w Ukrainie. W wielu polskich miastach władze lokalne lub inne organizacje udostępniają miejsca do prowadzenia zajęć edukacyjnych, ważnych szczególnie dla tych dzieci, które nie mają żywego kontaktu z rówieśnikami. Dodatkowo w licznych szkołach zatrudniane są Ukrainki, które wspierają uczniów jako asystentki polskich nauczycielek i nauczycieli. Wreszcie wsparcie oferują liczne osoby prywatne, podmioty i organizacje pozarządowe. A jest ono potrzebne, także w formie pomocy psychologicznej.

Przyjazne miejsce

W Gliwicach taką pomoc organizuje Alicja Baranek. Jako psychoterapeutka poznawczo-behawioralna od sześciu lat prowadzi w centrum miasta przychodnię, którą w weekendy udostępnia jako przestrzeń spotkań dla ukraińskich dzieci, młodzieży i dorosłych. Kilkadziesiąt młodych osób już od marca regularnie korzysta z tej placówki – a przy tym z pomocy Iriny Ovchar, doświadczonej psychoterapeutki z Ukrainy. Kobieta uciekła spod Kijowa i dotarła do Gliwic z dwójką dzieci. W Kijowie pracowała jako specjalistka psychoterapii dziecięcej i młodzieżowej, w prywatnej szkole prowadziła lekcje i udzielała konsultacji dla młodzieży i rodziców. Od kilku miesięcy mieszka w Gliwicach, ale nadal „tam” pracuje: zdalnie prowadzi zajęcia dla swoich uczniów w Ukrainie. W Gliwicach udziela się zaś jako wolontariuszka. „Nie potrafię pracować zbyt długo, bo jest to dla mnie duże obciążenie emocjonalne. Poza tym muszę i chcę się opiekować własnymi dziećmi”, przyznaje.

Kilka razy w tygodniu Irina Ovchar w pomieszczeniach poradni Alicji Baranek prowadzi spotkania grupowe, ale też indywidualne rozmowy z rodzicami i dziećmi. Spotkań grupowych jest kilka: dla młodszych do szóstego roku życia wspólnie z rodzicami, zazwyczaj matkami, oraz dla starszych dzieci i nastolatków. W swoim podejściu Irina Ovchar wykorzystuje techniki terapii przez sztukę – zwłaszcza malowanie, rysowanie i lepienie z masy solnej.

„Niektóre dzieci nie chcą opowiadać o swoich przeżyciach – wyjaśnia psychoterapeutka. – Jednak w pewnym momencie zaczynają malować lub rysować. Bo każde dziecko ma własny punkt czy moment, w którym jest gotowe, aby coś rozpocząć. Dlatego kładę mazaki na stół i mówię: możecie z nich korzystać, jeśli i kiedy tylko będziecie chcieli. Niektórzy w ogóle nie korzystają, inni – jak najbardziej. I przychodzą potem opowiedzieć, co namalowali”. Obrazy te niekoniecznie są związane z wojną.

Alicja Baranek dodaje: „Ta przestrzeń swobodnej zabawy artystycznej jest bardzo otwierająca. Nie trzeba pytać dzieci wprost: jak się czujesz po tym, co przeżyłeś, przeżyłaś? To wychodzi, choćby przez te rysunki, przez sztukę”. Polka podkreśla, jak ważne jest, że osoby wspierające dzieci potrafią mówić w ich języku – a jeszcze ważniejsze, że same pochodzą z Ukrainy, że lepiej rozumieją to, co się dzieje w ich kraju.

Dla doświadczonych psychologów jest oczywiste, że każde dziecko inaczej przeżywa wojnę i potrzebuje nieco innego podejścia. Szczególnie że ich doświadczenia bywają skrajnie różne: niektóre dzieci bezpośrednio doświadczały bombardowania czy śmierci w najbliższym otoczeniu, inne zaś przeżyły utratę domu i ucieczkę bez zagrożenia życia. Dzieci reagują bardzo odmiennie na oferowaną pomoc. Niektóre nie chcą nikogo spotykać, chcą być same, nie chcą podejmować żadnej aktywności. Przynajmniej na początku część z nich boi się poznać coś czy kogoś nowego w obawie, że znów mogą to stracić.

Irina Ovchar jako matka i jako terapeutka z doświadczenia wie, jak zazwyczaj zachowuje się większość sześcio- czy dziesięciolatków: skaczą, bawią się głośno, psocą. „Tutaj do nas na zajęcia przychodziły zaś dzieci początkowo maksymalnie wyciszone, chciały się bawić same“. Dopiero po kilku tygodniach czy miesiącach pobytu w Polsce ich zachowanie się zmienia, zaczynają się bawić intensywniej, ich poczucie bezpieczeństwa rośnie – tak bardzo, że czasem nie chcą wracać do Ukrainy. „Na moje zajęcia uczęszczał sześciolatek, który przyjechał tu z mamą. Kilka tygodni temu matka musiała wrócić do Ukrainy, bo straciłaby tam pracę. Jej syn wcale nie chciał wyjeżdżać”.

To, że dzieci z Ukrainy szybko zaczynają się czuć bezpiecznie w Polsce, a czasem wręcz nie chcą wracać do siebie, wynika w dużej mierze z zaakceptowania ich w pełni przez większość Polek i Polaków: jako uchodźców, jako młode osoby potrzebujące wsparcia i schronienia. Doświadczają zatem czegoś, o czym większość dzisiejszych uchodźców – według ONZ aktualnie ok. 50 mln osób na świecie szuka schronienia poza granicami swojego państwa – może tylko pomarzyć. Bo standard to odrzucenie, wrogość, nieufność krajów przyjmujących. Ukraińscy uchodźcy są zaś witani w Polsce z otwartymi ramionami i nie grozi im wydalenie. To doświadczenie ma kolosalny wpływ na ich samopoczucie.

Tak samo jak – tym razem negatywny – wpływ na psychiczny dobrostan dzieci ma doświadczanie przez nie, choćby na polsko-białoruskiej granicy, brutalnych pushbacków.

Dzieci gorszego sortu?

W obliczu wojny w Ukrainie bezlitosne działania wobec innych dzieci – niewpuszczanie i wypychanie ich poza granice naszego państwa – wydają się wręcz surrealne. A tymczasem kilkaset, kilkadziesiąt kilometrów dalej na północ, w Polsce, dzieci i dorośli dalej koczują na granicy polsko-białoruskiej. Budowa długiego na ponad 180 km muru, a raczej potężnego stalowego płotu, ma zostać sfinalizowana pod koniec czerwca. Rząd nie kryje zadowolenia. „Wszystko zgodnie z planem. Budowa zapory na naszej granicy jest realizowana w tempie naprawdę błyskawicznym”, mówił pod koniec maja wiceszef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Błażej Poboży. Bo tam do Polski wejść chcą uchodźcy domniemanie „gorszego sortu”, niebezpieczni – często z dziećmi.

Dorota Przygucka jest koordynatorką zespołu psychologicznego przy Fundacji Ocalenie, która od 2000 r. pomaga uchodźcom i uchodźczyniom, imigrantom i imigrantkom w Polsce. Od lata 2021 r. pracownicy i wolontariusze fundacji angażują się także na granicy polsko-białoruskiej. Przygucka może opowiadać tylko o uchodźcach, którym udaje się przejść przez granicę – nie o tych, którzy w trudnych warunkach koczują po białoruskiej stronie i do których osoby z fundacji nie mają dostępu.

„Ci ludzie odbierają polskie ośrodki dla uchodźców jako więzienia – mówi. – Jeśli dziecko z rodziną trafia do takiego ośrodka zamkniętego, możliwości pomocy prawnej, ale i lekarskiej czy psychologicznej są naprawdę bardzo ograniczone. Wśród dorosłych, a jeszcze bardziej u dzieci, po przeżyciach takich jak na granicy z Białorusią istnieje duże prawdopodobieństwo wystąpienia stresu pourazowego (PTSD). Dzieci są jeszcze bardziej na to podatne, zwłaszcza jeżeli trafiają w tak niesprzyjające warunki, gdy nie wiedzą, jak długo tam zostaną, gdzie ograniczona jest ich wolność i możliwość uczenia się. Na dodatek te dzieci przebywają w towarzystwie innych, które przeżyły podobne sytuacje, a związany z tym brak normalności może powodować retraumatyzację”.

Do tego dochodzi rażące poczucie niesprawiedliwości, co podkreśla Bogumiła Chodzyńska, która pracuje w zespole fundacji jako terapeutka i prowadzi zajęcia dla poszkodowanych: „Często słyszymy także z ust dzieci i młodzieży: jakie jest moje przestępstwo? Uciekam przecież przed przemocą, a zostaję zamknięty i nie wiem, co ze mną dalej”.

Los dzieci i dorosłych na tej granicy we wstrząsający sposób opisuje aktualny raport Fundacji Ocalenie pod znamiennym tytułem „Przemoc państwa i działania oddolne”. To obraz bezprawnego, nieraz dehumanizującego traktowania osób w potrzebie. Jedna z pierwszych interwencji aktywistów fundacji, próba pomocy dziesięciorgu Kurdom i Kurdyjkom wraz z dziećmi, przebiegła według sprawozdania następująco: „Na miejscu najpierw pojawiła się straż graniczna, dopiero później karetka. Strażnicy byli teatralnie życzliwi. Wręczyli wszystkim po butelce wody, martwili się, że w grupie są dzieci. (…) Równocześnie otaczali grupę z długą bronią w rękach. Nie reagowali na nasze prośby, aby tę broń odłożyć. Na miejscu były w końcu dzieci i wycieńczeni ludzie, przy których eksponowanie karabinów było zupełnie nieuzasadnione czy wręcz szkodliwe. (…) Vijan, wraz z ojcem, została odwieziona do szpitala, a jej matka i brat do jednostki straży granicznej. Pozostałe sześć osób, w tym czteroletnią dziewczynkę, zabrano innym samochodem. Jako że odjechał w głąb strefy, nie mogliśmy za nimi podążyć w celu upewnienia się, czy osoby te trafiły do odpowiedniej placówki. (…) Kiedy wróciliśmy do bazy, dostaliśmy wiadomość z pinezką: grupa była już po stronie białoruskiej. Najprawdopodobniej zostali wypchnięci natychmiast”.

Już mamy wielokulturowość

W przeciwieństwie do dzieci z Iraku, z Afganistanu czy z Ghany mali Ukraińcy znajdują schronienie w Polsce. Alicja Baranek: „Istotne jest, w którym momencie z perspektywy dzieci kończy się niebezpieczna sytuacja. Niebezpieczeństwo może ustać wraz z wyjazdem ze strefy bombardowań czy wraz z wyjazdem z samej Ukrainy. Jednak trauma może trwać, jeśli dzieci będą się czuć niepewnie, czy to z powodu braku przyjaciół, opresyjności szkoły, czy z powodu tęsknoty za rodzicami lub niejasnej sytuacji. Dlatego dla nas tu, w Polsce, to wielka odpowiedzialność, aby tworzyć odpowiednie środowisko, w którym dzieci mogą czuć się bezpiecznie”.

Czy dzieci z Ukrainy czują się dobrze w polskich szkołach? Z obserwacji Iriny Ovchar wynika, że dobrze jest, jeśli w klasie uczy się więcej dzieci z Ukrainy. Bo to bardzo istotne, aby móc rozmawiać z rówieśnikami w języku ojczystym. „Wiele dzieci lubi nową szkołę, jednak trudno im teraz koncentrować się i uczyć”. Nie można z kolei wykorzystywać za bardzo pomocy innych ukraińskich dzieci, które mieszkają u nas od dłuższego czasu i posługują się już polskim – to nie na ich barkach powinna spoczywać odpowiedzialność za integrację rówieśników.

Z perspektywy dyrekcji szkół i nauczycieli wskazane jest zatem, aby nie mierzyć dzieci jedną miarą. Poza tym to nie czas na nadmierne naciskanie na jak najlepsze wyniki. Przecież w szkołach i tak panuje prowizorka: brakuje nauczycieli języka polskiego jako obcego, nie ma też osób, które potrafią działać w środowisku wielokulturowym. Zresztą wielokulturowość dla obecnego rządu i dla ministra edukacji była przed wojną niczym diabeł wcielony. Ważniejsze zatem wydają się dobra wola, nastawienie i zaangażowanie personelu – choćby zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, przynależności do szkolnej wspólnoty, do klas i grupy.

„W zasadzie wszystkie szkoły stają się w tej chwili szkołami wielokulturowymi, nie ma już od tego odwrotu – pisze Zuzanna Rejmer, psychotraumatolożka, trenerka i doradczyni w zakresie umiejętności społecznych przy fundacji Polskie Forum Migracyjne. – Ale do tego, żebyśmy mieli szkoły międzykulturowe, jeszcze daleka droga. A o to powinniśmy zabiegać. Wielokulturowość jest z nadania. Już ją mamy. To sytuacja, w której duża grupa ludzi przemieszcza się z jednego kraju do drugiego i różne kultury zaczynają egzystować obok siebie. O międzykulturowość trzeba zadbać – jest wtedy, gdy się poznajemy, uczymy od siebie, dochodzi do wymiany”.

Dlatego potrzebna jest wyrozumiałość nauczycieli wobec różnych zachowań. Zwraca na to uwagę Alicja Baranek: „Dwie moje córki mają trójkę ukraińskich kolegów i koleżanek, jedna w szkole, druga w grupie przedszkolnej. Pytałam je, jak opisałyby zachowanie lub uczucia nowych znajomych. Powiedziały, że czasami dzieci są smutne, zezłoszczone, bywają niegrzeczne. Wszystkie te uczucia są wskazane, smutek jest sposobem na radzenie sobie i na okazywanie potrzeby pomocy, a złość pomaga w wyznaczaniu granic. To wszystko psychologiczne reakcje adaptacyjne. Nie widziałam u nas przypadków ukraińskich dzieci z ciężką traumą, choć niektóre mogą okazywać symptomy traumy”. Terapeutka dodaje, że to pierwsze tygodnie decydują, czy negatywne doświadczenia przerodzą się w traumę czy nie.

Jednym z czynników zapobiegających traumom jest otwarte przyjęcie tych dzieci. Alicja Baranek: „Jako ludzie mamy ogromny potencjał w dostosowywaniu się do zmian. A dzieci potrafią to często jeszcze lepiej niż dorośli”. Pod warunkiem że damy im szansę.

Fot. Jan Opielka

Wydanie: 2022, 25/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy