Z biedaszybu po doktorat

Z biedaszybu po doktorat

Może zapaleńcy znajdą metodę, by w Wałbrzychu nowocześnie wydobywać węgiel Na co dzień wałbrzyszanie nie pamiętają o swoim węglu – tym, od którego 20 lat temu odcięli ich rządzący. Niedawno o gwałtownym końcu miejscowego górnictwa przypomnieli młodzi realizatorzy premiery wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego, sztuki o 4 czerwca 1989 r. „W samo południe”. Tydzień wystarczył ówczesnym decydentom, by wałbrzyskie kopalnie skazać na zagładę. Kopalniane chodniki zamarły zalane milionami ton wody. Na miejscu szybu Kopernik rośnie trawa. A był to w latach 90. XX w. jeden z najnowocześniejszych tego rodzaju obiektów w kraju. Kilku miesięcy zabrakło do zakończenia prac nad połączeniem pod ziemią chodników wałbrzyskich kopalń, co miało znacznie podnieść ich rentowność. Ostatnia peerelowska inwestycja w wałbrzyskie górnictwo nie zdążyła dać nawet jednego wagonika węgla. Wkrótce po zamknięciu kopalń potężne nadszybie zostało rozebrane. Żeby nikomu nawet się nie przyśniło reaktywowanie tu wydobycia. Choć zgłaszano pomysły, jak z pożytkiem wykorzystać tę budowlę, np. przy produkcji masztów okrętowych. Jeszcze gdzieniegdzie pozostały kopalniane wieże szybowe – te, które wybronił konserwator zabytków. Najstarsza kopalnia, po ustrojowym przełomie przemianowana na Julię (nie wypadało, by nadal nosiła imię francuskiego komunisty Thoreza), stała się muzeum, a według nowej koncepcji stanie się wielofunkcyjnym obiektem kultury, w którym będzie się badać 500-letnią historię wałbrzyskiego górnictwa. O ile czasu i chęci wystarczy. Błyskawiczna likwidacja Po raz pierwszy publicznie o likwidacji kopalń w Wałbrzychu powiedziano na Rynku na przedwyborczym wiecu Komitetu Obywatelskiego. Wśród kandydatów, znanych jedynie ze wspólnego zdjęcia z solidarnościowym wodzem, był prof. Włodzimierz Bojarski. Snuł świetlane wizje m.in. przemiany zdegradowanych terenów przykopalnianych w warzywne ogrody. Górnicy niezbyt poważnie potraktowali propozycję zajęcia się uprawą marchewki zamiast fedrunkiem. Ale był to czas euforii i wydawało się, że niemal wszystko się uda. Ruszyły programy i misje, które miały pomóc Wałbrzychowi przejść przez czas transformacji. Wtedy nie chodziło już o kopalnie, bo ich los był prawie przesądzony, ale o inne zakłady. O przeżycie walczyły fabryki porcelany, zakłady przemysłu bawełnianego, lniarskiego i inne z Wałbrzycha i regionu. Większość i tak podzieliła los kopalń. – W ciągu tygodnia przyjezdni z Warszawy ocenili, że wydobycie w wałbrzyskich kopalniach jest nieopłacalne – podkreśla Jerzy Kosmaty, niegdyś dyrektor jednej z kopalń, dziś badacz dziejów dolnośląskiego górnictwa, i dodaje, że w tak krótkim czasie przygotowanie rzetelnej analizy jest po prostu niemożliwe. Komisja miałaby więc przyjechać już z gotową decyzją? Wiele na ten temat może powiedzieć Zdzisław Polak, w latach 1981-1990 dyrektor Zjednoczonego Dolnośląskiego Gwarectwa Węglowego. Po nim całym gospodarstwem zarządzali już likwidatorzy. Do tamtych dni wraca niechętnie. – Zawezwano nas, tj. sześciu dyrektorów generalnych, na Górny Śląsk, do Zarządu Wspólnoty Węgla Kamiennego. Mieliśmy się spotkać, dziś już nie pamiętam dokładnie z kim, z nowym szefem czy ekspertem, w każdym razie z kimś bardzo ważnym. Oświadczył nam krótko, że jest nieskażony dawnym sposobem patrzenia na węgiel – wspomina Polak. Odbył z nim jeszcze rozmowę telefoniczną i wtedy usłyszał, że bardzo szybko, nawet w drodze na narty, ten nowy człowiek będzie mógł ocenić jego kopalnie. Podstawowym argumentem za likwidacją wałbrzyskich kopalń była ich deficytowość. Ale jak mogły przynosić zysk, skoro utrzymywały całe miasto?! Obaj byli dyrektorzy mogliby długo wymieniać setki budynków mieszkalnych, domy kultury, placówki służby zdrowia i oświatowe, ośrodki wypoczynkowe, stadiony i kluby sportowe oraz wiele innych. Dyrektor Polak zachował na pamiątkę rysunki hoteli w projektowanym ośrodku wypoczynku świątecznego w malowniczej scenerii góry Dzikowiec, nieodległej od Wałbrzycha. Taki rozmach inwestycyjny niemal do końca panował w Dolnośląskim Gwarectwie. Gdyby zdjąć z kopalń te obciążenia, pokazałyby, co potrafią. Na dowód dyrektorzy przywołują Wałbrzyskie Zakłady Koksownicze Victoria, które choć ściśle związane z miejscowym węglem, nie upadły wraz z kopalniami. Wręcz odwrotnie, poradziły sobie świetnie. Obecnie współpracują z Jastrzębską Spółką Węglową. I tu jest pewien smaczek. Kilka lat temu, żeby sprostać wymogom specyficznej produkcji, sprowadzały pewien rodzaj węgla z Australii albo z USA. Tymczasem taki rzadko występujący węgiel wciąż zalega ileś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 32/2013

Kategorie: Kraj