Idziemy pod szpital, żeby im pokazać nasze żywe cuda. Bo tu ratuje się dzieciaki Ktoś nazwał je bielańskimi cudami i tak już zostało. A to w odpowiedzi na obrzydliwą akcję propagandową ludzi mieniących się obrońcami życia przed Szpitalem Bielańskim w Warszawie. Paradoks polega na tym, że zarzuty o zabijanie są kierowane pod adresem osób, które ratują ludzkie życie. Pikieta przed wejściem Codziennie pod szpital podjeżdża samochód z bannerem pokazującym zdjęcie martwego płodu i napisem: „Aborcyjna rzeźnia nr 2”. Ciężarówka parkuje na opłaconym miejscu, nie można jej stamtąd usunąć. Raz na miesiąc, może częściej, naprzeciwko wejścia do szpitala pojawiają się trzy-cztery osoby z plakatem, na którym oprócz martwego dziecka jest fotografia prof. Romualda Dębskiego, ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego, oraz hasło: „Lekarze bez sumienia zabijają bez skrupułów”. Uczestnicy pikiety przez megafon głoszą swoje wątpliwe racje, rozdają ulotki. Dziewczynka, która dostaje plakat z drastycznym wizerunkiem ludzkiego płodu, zaczyna płakać. Jakiś mężczyzna usiłuje ją pocieszyć, a potem podchodzi do aktywistów pro-life i coś im tłumaczy, ale oni go nie słuchają. Był tam nawet ksiądz ze szpitala, który na co dzień udziela wsparcia pacjentkom z Bielańskiego. Chciał porozmawiać, przekonać ich, że nie mają racji. Ale go zignorowali. Matki bielańskich cudów postanowiły działać. 1 czerwca o godz. 10 staną przed szpitalem z dużym bannerem, na którym będą zdjęcia ich dzieci, urodzonych właśnie w Szpitalu Bielańskim. Chcą się sprzeciwić szkalowaniu dobrego imienia lekarzy, zaprotestować przeciw fałszywym oskarżeniom i działaniom wobec osób, które pomogły przyjść na świat ich dzieciom, często po bardzo trudnych ciążach. Pomysł zrodził się spontanicznie. Zaczęło się od rozmowy dwóch koleżanek z sali, które zobaczyły, że ich lekarzom dzieje się krzywda. – Powiedziałam, że dobrze by było zasłonić ten paskudny banner aktywistów pro-life zdjęciami naszych dzieciaków, które zostały tu uratowane – mówi Mariola M. – Ania od razu to podchwyciła i wprowadziła w czyn, gromadząc w tym celu bielańskie mamy na Facebooku. Dziś kompozycja z przesłanych zdjęć, na których są ich cuda, jest już gotowa. Gotowe są też mamy, które przybędą pod Szpital Bielański na Dzień Dziecka bardzo licznie. Uratowany bliźniak – Kiedy zobaczyłam ten banner w internecie, okropnie się zdenerwowałam, bo przecież dzięki dr Marzenie Dębskiej urodziłam Jaśka, a nie było łatwo. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziecko nie przeżyje – opowiada Anna Karpisz. W wieku 38 lat zaszła w ciążę, okazało się, że będzie miała bliźniaki. Oboje z mężem bardzo się ucieszyli, bo o dziecko starali się od lat. Niestety, mniej więcej w 14. tygodniu ciąży dowiedziała się, że jeden płód obumarł. Przeżyła to bardzo, ale postanowiła walczyć o drugie dziecko. Tylko że nie mogła znaleźć lekarza, który zgodziłby się prowadzić taką ciążę. – Było duże prawdopodobieństwo, że i drugie dziecko nie przeżyje. W jednym ze szpitali usłyszała, że dziecko jest obciążone wadami genetycznymi i nie ma dla niego ratunku. W innym powiedziano jej, że tej ciąży nie donosi, konkretnie lekarz wyraził się: „Ta ciąża poleci”. Anna była załamana, ale postanowiła dalej szukać ratunku. W ten sposób trafili z mężem do dr Marzeny Dębskiej, którą polecili im znajomi, mówiąc, że „jest najlepszą specjalistką od diagnostyki prenatalnej”. Dr Dębska obiecała, że pomoże uratować drugie dziecko. I tak zaczęła się walka o Janka. Pani Anna trzykrotnie leżała na patologii ciąży. Po raz pierwszy w 25. tygodniu, gdy nagle dostała skurczy. Poczuła wtedy ogromny lęk, bała się, że urodzi martwe dziecko. Przez wiele tygodni musiała brać silne leki, by powstrzymać poród. – To nie było łatwe doświadczenie, ale miałam wsparcie dr Dębskiej, która nawet jak przebywałam poza szpitalem, była dla mnie dostępna dzień i noc. Anna Karpisz uważa, że na oddziale patologii ciąży pracują niezwykłe osoby. – Spotykała mnie z ich strony ogromna życzliwość i empatia. Dziś Jaś ma cztery i pół miesiąca, jest zdrowy i ma już dwa zęby. – To poważny obywatel – chwali się jego mama. Przyszedł na świat dwa dni przed Bożym Narodzeniem. – Dostałam go w prezencie gwiazdkowym. Co prawda, podczas porodu wystąpiły trudności i musiałam mieć cesarskie cięcie, ale pani doktor wykonała je tak dobrze, że dwa miesiące po nim już o tym zapomniałam – mówi Anna Karpisz. Dodaje,










