Błędy kardynalne

Błędy kardynalne

Kościół w Polsce po roku 1989 miał swój najlepszy (dla siebie!) czas. W Watykanie „polski papież”, w kraju, po upadku PRL, wdzięczność nowej elity władzy. Wdzięczność za pomoc w stanie wojennym, w Okrągłym Stole i w ogóle za pomoc i częste pośrednictwo w rozmowach z władzą. W gorących miesiącach stanu wojennego Kościół studził nastroje, wzywał do rozsądku, a równocześnie naciskał na władzę i powstrzymywał obie strony sporu od działań zbyt radykalnych. Zasługi polskiego Kościoła dla transformacji są niewątpliwe i są wielkie. W tym czasie Kościół wspierał opozycję demokratyczną w Polsce. Całą opozycję, także jej lewicowe, a zarazem laickie skrzydło. To wtedy Adam Michnik pisał ważną książkę „Kościół, lewica, dialog”. Ten dialog istotnie był. I chyba był po obu stronach szczery. Dla ścisłości dodać trzeba, że ustępująca władza, chcąc kupić sobie poparcie Kościoła, też łasiła się do niego. Obecnie obowiązująca ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego została przyjęta 17 maja 1989 r., a więc jeszcze przed wyborami do Sejmu, zwanego „kontraktowym”. To na jej podstawie powołano Komisję Majątkową przy ministrze spraw wewnętrznych, twór ewidentnie niekonstytucyjny, wyręczający sądy, obdzielający w niejasnej procedurze Kościół utraconymi dawniej, a czasem rzekomo utraconymi, nieruchomościami. Wokół działań tej nieszczęsnej komisji wybuchały raz po raz jakieś afery i skandale. Udało się ją, przy oporze Kościoła, zlikwidować dopiero w 2011 r.!

Do tego dołożyło się ogólne ówczesne nastawienie społeczeństwa, aby wrócić do stanu sprzed PRL. Do czasów, które tylko najstarsi jeszcze pamiętali, a młodsze pokolenie znało z opowiadań. Do czasów, kiedy religia była w szkole, a w urzędach, szkołach, szpitalach wisiały krzyże. Gdy wojsko miało kapelanów, a wszystkie uroczystości państwowe zaczynały się od mszy.

Nie zauważono, że minęło już kilkadziesiąt lat, że świat się zmienił, i to wcale nie na gorsze, jak twierdzą z uporem niektórzy, ale na lepsze! Jak przed II wojną światową wyglądała praworządność (nie tylko w Polsce), jaki był standard ochrony praw człowieka (to pojęcie nawet nie było znane), jaki był poziom życia, a w szczególności poziom nędzy i zacofania, krzywdy i wyzysku.

Ponieważ Kościół wspierał opozycję demokratyczną, całą opozycję demokratyczną, powstało powszechne przekonanie, że popiera on wolność, której opozycja się domaga. Tymczasem Kościół wspierał walczącą o wolność opozycję demokratyczną, bo widział w niej sojusznika w walce z autorytarnym, propagującym ateizm państwem realnego socjalizmu. Większość opozycji demokratycznej nie zorientowała się, że jej sojusznik w walce z „komuną” – jak wtedy mówiono – walczy nie o wolność, ale o swoją pozycję. Używając języka polityki, można powiedzieć, że sojusz Kościoła z opozycją demokratyczną miał tylko charakter taktyczny, a nie strategiczny.

Pozycja i autorytet Kościoła w społeczeństwie polskim były przed 30 laty ogromne. Kościół cieszył się prawdziwym poparciem społecznym. Dlatego nowe elity władzy szukały dla siebie poparcia w Kościele. Zaczął on zrazu obrastać w przywileje, których nawet się nie domagał. Powrót religii do szkół był z jednej strony mało przemyślanym gestem powrotu do tradycji II RP, z drugiej zaś Tadeusz Mazowiecki w dobie zaczynającej się „wojny na górze”, widząc, że hierarchia bardziej chyba sprzyja Lechowi Wałęsie niż jemu, i chcąc sobie zaskarbić jej sympatię, dał zielone światło ministrowi edukacji do wprowadzenia rozporządzeniem religii do szkół. Na razie miało być po godzinie tygodniowo i katecheci nie mieli brać od państwa wynagrodzenia. Do dobrego tonu należało zapraszać na wszystkie uroczystości miejscowych biskupów. Łamiąc protokół dyplomatyczny i wszelkie zasady precedencji, biskupów witano zawsze w pierwszej kolejności, przed ministrami, wojewodami czy prezydentami miast. Nie było otwarcia nowego budynku, drogi, mostu bez udziału duchowieństwa i stosownego „pokropku”. Nawet na wojskowych sztandarach dopisano przed honorem i ojczyzną Boga. Choć nie było go na sztandarach w II RP. Kto nie wierzy, niech się wybierze do Muzeum Wojska Polskiego i sprawdzi.

Kościół te wszystkie umizgi kolejnych rządów przyjmował, wszystkie dary i przywileje łykał, szybko nabrał przekonania, że to mu po prostu się należy. I zaczął żądać coraz więcej. I coraz więcej dostawać. Zaczął żądać, by prawo świeckie dostosowane było do jego nauk. Polska stawała się coraz bardziej państwem wyznaniowym.

Do tego doszedł konkordat. W porównaniu z tym poprzednim, z 1925 r., o wiele bardziej niekorzystny dla państwa, czyniący z Kościoła de facto państwo w państwie.

W demokratycznych krajach Europy Zachodniej Kościół katolicki znalazł swoje miejsce. Nie pcha się do polityki, prowadzi szkoły, szpitale, ochronki. Nie pcha się do władzy. Na ogół cieszy się szacunkiem. U nas chce rządzić! Skumał się z najbardziej reakcyjnymi, wstecznymi siłami prawicy. Wspólnie uczestniczy w budowie państwa narodowo-katolickiego. I jako część politycznej prawicy razem z tą prawicą przegra. Odrażająca jest też jego obłuda. Popierał lustrację, mimo że jego czołowi przedstawiciele byli uwikłani we współpracę z SB. Nie będę się znęcał. Nie będę wymieniał pseudonimów tajnych współpracowników wśród najwybitniejszych hierarchów. Sądzili, że rozbuchana lustracja ich ominie? Teraz ujawniane skandale pedofilskie w polskim Kościele pokazują jego moralne oblicze. Stolica Apostolska z papieżem Franciszkiem zaczyna reagować. Ostatnie decyzje dotyczące kard. Gulbinowicza, atmosfera wokół kard. Dziwisza pokazują prawdziwą twarz polskiego Kościoła. Na jaw wychodzą jego grzechy. I przy okazji grzechy polskiej elity ostatnich 30 lat. To one doprowadziły do sytuacji, którą teraz mamy w Polsce. Bezkarność, demoralizująca bezkarność, podsycająca pychę. Zguba polskiego Kościoła jest wspólnym dziełem postsolidarnościowych elit i niepohamowanych ambicji hierarchów.

j.widacki@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2020, 47/2020

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy