Bojkotować, ale myśleć

Bojkotować, ale myśleć

Kolega, komentując zapowiedziane „wybory po trupach”, wykrzyknął: „Żyjemy w stanie wyjątkowym! To zamach stanu!”. „Naprawdę? – odkrzyknąłem – niemożliwe!”.

Taki żarcik sobie zrobiłem. Bo że żyjemy w faktycznym stanie wyjątkowym – to wiem od prawie ćwierćwiecza. Wszak Trzecia Rzeczpospolita, niewątpliwie najlepsze państwo w polskich dziejach, naruszała jednak zasady demokracji. Działo się tak w związku z ustawą lustracyjną z roku 1997, dzielącą obywateli na tych, którzy bierne prawo wyborcze mają bezwarunkowo (roczniki młodsze), oraz tych, dla których jest ono uwarunkowane złożeniem oświadczenia o współpracy z SB (roczniki starsze). Ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej z roku 1998 dzieliła zaś obywateli na „pokrzywdzonych” i „niepokrzywdzonych”, a w konsekwencji nadawała szersze prawa tylko tym pierwszym. Ustawa dezubekizacyjna z roku 2009 łamała z kolei zasady lex retro non agit (prawo nie działa wstecz) i pacta sunt servanda (układy zawarte obowiązują). Po wejściu w życie ustawy lustracyjnej obiecałem sobie nawet, że gdybym znów otrzymał propozycję kandydowania do Sejmu, nie przyjąłbym jej. Bo nie będę składał upokarzających oświadczeń. Postanowiłem, choćby tylko intencjonalnie, być obywatelem drugiej kategorii.

Oczywiście w działaniach niedemokratycznych PiS stworzyło nową jakość. Andrzej Duda dokonał zamachu stanu już w nocy z 2 na 3 grudnia 2015 r., gdy zaprzysiągł sędziów dublerów Trybunału Konstytucyjnego (przy okazji delegitymizując swoją prezydenturę). Gdy w marcu 2016 r. François d’Alançon z dziennika „La Croix” robił ze mną wywiad, termin coup d’état wracał w naszej rozmowie wielokrotnie. I bynajmniej nie świadczy to o mojej przenikliwości, bo w wolne wybory jeszcze wtedy wierzyłem. Dopiero gdy parę dni później jeden z przyjaciół roześmiał się: „To będą jeszcze jakieś wybory?”, ujrzałem grozę sytuacji.

Od tamtego czasu przeżyliśmy szereg zamachów stanu. I nawet do nich trochę się przyzwyczailiśmy. I trochę się uodporniliśmy. Przecież wybory jakoś się odbywały. Lecz dziś? Mamy zaaprobować kolejny zamach stanu? Odpowiedź jest dla mnie oczywista. Skoro bojkotowałem wybory w PRL, nie mogę przyjąć „usługi pocztowej” PiS. Opowiadał mi swego czasu gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz, jak kiedyś, na oczach gen. Karola Świerczewskiego, głosował w sposób tajny, za kotarą. Wprawdzie został za to wyrzucony z wojska, lecz dziś nie mamy już nawet kotary.

W takich więc warunkach kandydaci na prezydenta mieliby „walczyć do końca”?! Rozumiem Dudę, ale pozostali? Wyobraźmy sobie, że jednak wygrywa ktoś z opozycji. I wyobraźmy sobie, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego wybór taki nawet zatwierdza. Gdyby ten scenariusz – czysto przecież teoretyczny – się ziścił, to co wtedy? Czy jeśli dziś ubolewamy, że mandat Dudy będzie słaby – to czy mandat innego zwycięzcy będzie silny? Czy skoro wygrał „nasz” – to wybory, urągające wszelkiej przyzwoitości, będą już automatycznie w porządku? Zostawmy teorie, „przy zasadach stójmy”. Ale za bojkotem przemawiają nie same zasady, lecz i pragmatyka.

Tylko co dalej? Czy trzeba się upierać przy pomysłach nierealnych, na które dzisiejszy władca Polski i tak się nie zgodzi? Wszak zgodzi się on na to jedynie, co będzie zgodne z jego interesem. To prawda, odwleczenie wyborów o dwa lata, o czym mówią Jarosław Gowin i Łukasz Szumowski, stanie się dla prezesa prezentem. Przez ten czas władzę sądowniczą można będzie do końca spacyfikować, z samorządami się rozprawić, system władzy ostatecznie domknąć. Można też będzie – kto wie? – wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. A potem i tak rozpocząć kolejną siedmioletnią prezydenturę Dudy – wszak zasada pacta sunt servanda PiS nie obowiązuje.

Tyle że wszystko to można zrobić w każdym wariancie. A w sytuacji stanu wyjątkowego nawet szybciej. I na dłużej. Oba scenariusze – wybory za dwa lata oraz stan wyjątkowy dziś – są dla Kaczyńskiego korzystne, a to on, i tylko on, rozdaje karty. I wątpię, by się cofnął. Tymczasem jednak pootwierał sobie wszystkie możliwe fronty, wewnętrzne i zewnętrzne, wierne mu są (obok podległych ogniw władzy) właściwie wyłącznie rzesze żelaznego elektoratu, zawodzi nawet Trump (konkretnie pani ambasador Mosbacher). Nie ma wątpliwości, że fronty te prędzej czy później PiS zaduszą. A w systemie, wziętym w kleszcze kryzysu ekonomicznego, rozpocznie się proces gnicia. Tym bardziej że na monolicie Zjednoczonej Prawicy pojawiły się rysy, może nawet szczeliny, i z wolna się poszerzają. I jeszcze mamy przyczółek wolności – Senat. Owszem, gmeranie dla doraźnych celów przy konstytucji stanowi groźny precedens, rodzi ryzyko zarówno trwałej „orbanizacji” Polski, jak i późniejszego wystawienia kontrahentów do wiatru. Ale właśnie: późniejszego. To znaczy za dwa lata. Czyli kupujemy sobie czas. „Kraj, w którym każdy czyn za wcześnie wschodzi”, pisał o swojej ojczyźnie Norwid.

Polityka jest sztuką możliwości. Za dwa lata Kaczyński być może znów nas ogra. Rzecz w tym, że – przyparty do ściany – ogra nas teraz prawie na pewno.

Wydanie: 19/2020, 2020

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 5 maja, 2020, 17:24

    W latach 90-tych zaczęło się w Polsce masowe kształcenie niby-magistrów, co niektórzy uważają za jedno z wybitnych osiągnięć III RP. Tylko, że jakoś nie chcą zauważyć, że znaczna ich część nie zdałaby nawet PRL-owskiej matury. Ta edukacja „na wagony” szczególnie rozkwitła na wydziałach humanistycznych ponieważ tam właśnie da się ten proceder uprawiać najniższym kosztem, a wskaźnik „skolaryzacji” bije rekordy i pięknie wygląda w statystykach. W szczególności na wydziały prawa zawitali ludzie, z których połowa uczelnię powinna poznać co najwyżej na szkolnej wycieczce, a 70% nie miało prawa dostać dyplomu. Dostawali i dostają wszyscy. Nawet tacy, którzy swoimi manierami sprawiali wrażenie, jakby zostali oddelegowani na studia przez mafię pruszkowską.Oto właśnie mamy efekt tego masowego „kształcenia” – kraj dostał się w ręce mafii pseudo-prawniczej, masowo wypuszczanej z uczelni od ponad 20 lat. (Może należałoby wręcz powiedzieć – spuszczanej.) Każdy kolejny rocznik coraz gorzej wykształcony, za to coraz bardziej agresywny i pazerny na pieniądze i władzę. A jednocześnie zaczyna dramatycznie brakować przedstawicieli zawodów niezbędnych dla funkcjonowania kraju –  np. medycznych. Efekt będzie taki, że będą mnożyć się przypadki medycznych błędów, śmierci z powodu spóźnionego przyjęcia do szpitala itd. Czyli wszystkiego tego, czemu zaradzić mogłoby zwiększenie ilości personelu medycznego. Na tym nieszczęściu będzie żerować coraz liczniejsza mafia prawnicza, oferując swoje usługi w procesach przeciwko lekarzom czy szpitalom, drenując w ten sposób chudy budżet służby zdrowia do swoich kieszeni. PKB będzie rosło, ale średnia długość i jakość życia systematycznie spadać. 
    W 1989 roku zapóźnienie technologiczne Polski wobec światowych liderów wynosiło ok. 10-20 lat (z grubsza połowę mniej, niż w 1945 roku). Obecnie, mimo dostępu do ogromnych środków z UE, udało się doprowadzić to zapóźnienie do 40-60 lat. Ten wybitny wynik to skutek stworzenia rozmaitych „parków technologicznych” czy „komórek transferu technologii” przy uczelniach, które zajmują się głównie tworzeniem prezentacji o tym, jak wdrażałyby nowoczesne technologie. Tylko nie ma kto tych technologii tworzyć ponieważ państwo polskie zmarnowało potencjał umysłowy milionów Polaków, wysyłając ich na bezwartościowe (czy wręcz szkodliwe) studia niby-wyższe.

    Czy na tym ma polegać rozwój kraju? Czy demokracja głupców to jest szczytowe osiągnięcia polskiej państwowości?

    Nie wiem też,  skąd bierze się zdziwienie, że destrukcja polskiej demokracji zupełnie nie przeszkadza amerykańskiej ambasadzie. Ona ma za zadanie dbać o amerykańskie interesy, w szczególności o monstrualne kontrakty zbrojeniowe dla swoich firm. PiS ten cel realizuje i realizować będzie – to czym się pani Mosbacher ma niepokoić? Ostatni szach Iranu, Reza Pahlavi, rządził krajem przy pomocy tajnej policji SAVAK, która okrucieństwem przebijała UB i tzw. żołnierzy wyklętych razem wziętych. Nie przeszkadzało to Amerykanom w sprzedawaniu mu ogromnych ilości broni i uznaniu za swojego kluczowego sojusznika na Bliskim Wschodzie. Polska, ze swoją konstytucją napisaną ołówkiem, nie budzi żadnego niepokoju wśród tzw. zachodnich demokracji tak długo, jak umożliwia im dostęp do swojego rynku zbytu i zasobów taniej siły roboczej. 

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy