„Borówki” wytraciły impet

„Borówki” wytraciły impet

W SLD trwa rozprowadzanie mało zrozumiałe dla szerszej publiczności, żądającej szybkich rozstrzygnięć

Dziesiątka polityków SLD, którzy podpisali się pod apelem „Dość złudzeń” – tym samym, który zaprezentował podczas konwencji SLD Marek Borowski – nazywana jest w Sojuszu „borówkami”. Na nich skupia się uwaga. „Borówki”, ich apel, ustawiły konwencję SLD. To wokół tez przez nich przedstawionych toczyła się debata. To oni przejęli polityczną inicjatywę. Jedni okrzyknęli ich wewnątrzeseldowską opozycją, drudzy sumieniem Sojuszu, jeszcze inni zaczynem nowej lewicowej partii. I jedni, i drudzy czekali na ciąg dalszy. I czekają do tej pory.
„Borówki” wytraciły impet. Zaraz po konwencji Marek Borowski opowiadał, że przychodzą do niego działacze Sojuszu z pretensjami, dlaczego nie poproszono ich o złożenie podpisu pod apelem. Przemawiający zaraz po marszałku Grzegorz Kurczuk otwarcie mówił, że podpisuje się niemal pod wszystkimi jego tezami. A dlaczego się nie podpisał? To już tłumaczyły kuluary – bo Izabella Sierakowska, jego rywalka z Lublina, pilnowała, by Kurczuk od tej inicjatywy był jak najdalej. Tymczasem od konwencji minęło kilkanaście dni i już nikt nie powtarza, że Marek Borowski przeżywa oblężenie sympatyków, ale – przeciwnie – zaczęto mówić, że dziesiątka się wykrusza.
Gdy w ubiegłym tygodniu Sejm huczał od informacji, że przewodniczący klubu SLD, Krzysztof Janik, pojechał do Leszka Millera, by namawiać go do złożenia dymisji, nikt z dziesiątki nie zabrał w tej sprawie głosu. Marek Borowski, nieformalny lider grupy, mitygował dziennikarzy, że najpierw trzeba zrobić, a dopiero potem mówić. Andrzej Celiński mówił w Radiu Zet, że dziś nie jest pora na wymianę premiera.

Kalendarz Millera

Faktycznie, kalendarz polityczny nie zachęca do zawirowań na szczytach władzy. W tym tygodniu Leszek Miller spotyka się z Gerhardem Schröderem i jedzie na szczyt Unii Europejskiej, ostatni przed 1 maja. Więc nie może tam występować jako były premier lub aktualnie zwalniany.
Kolejną datą jest 4 kwietnia, wtedy ma się odbyć posiedzenie Rady Krajowej SLD. Jeżeli więc jakiekolwiek zmiany w SLD i w rządzie miałyby nastąpić, to właśnie tego dnia.
Ale i w tym przypadku tzw. timing jest niezwykle krótki, bo 1 maja Polska wchodzi do UE. Następną datą jest 13 czerwca, dzień wyborów do Parlamentu Europejskiego. Ale zaraz potem są wakacje.
Na to wszystko nakładają się przepisy konstytucji, które bardzo utrudniają zmianę premiera. W przypadku zastosowania tzw. konstruktywnego wotum nieufności zwolennicy nowego premiera musieliby uzyskać poparcie 231 posłów. Tymczasem koalicja SLD-UP-klub Romana Jagielińskiego może liczyć tylko na 222 szable. Inny wariant zakłada dymisję premiera, wówczas jego następcę mogłaby wyłonić mniejsza większość. Ale w przypadku niepowodzenia tej operacji Sejm mógłby wpaść w spiralę prowadząca do samorozwiązania.
Tak czy inaczej, sytuacja w Sejmie i w Sojuszu jest taka, że bez zgody Leszka Millera nie sposób Leszka Millera odwołać. To on wciąż trzyma karty w ręku. I to jest bariera, o którą rozbija się impet „borówek”.

Lewica czy prawica?

Ale nie tylko dlatego grupa Borowskiego jest jakby cichsza. Znacznie ważniejszą sprawą jest chyba to, że niewiele ją spaja. I nie wiadomo, czym miałaby być. Czy miałaby być to liberalna twarz polskiej lewicy, utożsamiana z Wiesławem Kaczmarkiem i królem polskich balów, Borowskim? Czy też socjalna, Jolanty Banach? Toż to dwie zupełnie różne drogi. Czy byłaby to partia skrzętnie pilnująca rozdziału polityki i biznesu, tak jak chciałby Włodzimierz Cimoszewicz, czy też przyjaznych stosunków obu grup, czego symbolem jest Marek Borowski, który na konwencję SLD przyjechał niemal wprost z balu Jana Kulczyka? Czy dziesiątka miałaby być zaczynem nowej partii, o czym chętnie mówi Izabella Sierakowska i czego nie wyklucza Andrzej Celiński, czy też pomysłem na zbudowanie silnej grupy nacisku wewnątrz SLD, co – zdaje się – najbardziej odpowiadałoby Kaczmarkowi?
„Borówki” łączą na razie dwa elementy: krytyczny stosunek do rządów Millera i do eseldowskiego aparatu. I inteligencki sznyt. Każdy z członków grupy ma z aparatem na pieńku, wojował z nim, przeważnie bez skutku. I Borowski, i Cimoszewicz, i Celiński nie są ulubieńcami działaczy z województwa czy powiatu. Aczkolwiek nie sposób nie zauważyć, chociażby patrząc na wyniki głosowań podczas konwencji, że politycy ci cieszą się wśród działaczy Sojuszu może nie sympatią, ale sporym szacunkiem.
Ale obcość jest wyraźna. I Borowski, i Cimoszewicz, i Celiński mają opinię polityków oschłych i zasadniczych. Zupełnie innych niż Krzysztof Janik – brat łata.
Z drugiej strony, nic do nich nie przylgnęło, nie wplątali się w żadne afery, cieszą się w SLD autorytetem, a to dziś jest spory kapitał.
Ale jak zostanie on wykorzystany?

Warianty Borowskiego

Jeżeli „borówki” nie chcą być kolejną grupą nacisku, czym prędzej muszą określić, kim chcą być naprawdę, zarysować wizję dla siebie, dla polskiej lewicy i przede wszystkim dla wyborców. W dokumencie „Dość złudzeń” Marek Borowski zaprezentował przyczyny dramatycznego spadku poparcia dla SLD i rządu, ale nie ma tam zbyt wielu propozycji na przyszłość. Czy taki dokument powstanie?
SLD trwa dziś w chaosie, jego sprawcą są w wielkiej mierze sondaże, które zapowiadają klęskę wyborczą tej formacji. I liderzy, i lokalni szefowie prezentują własne scenariusze uratowania siebie i partii, jedne mądre, inne głupie, sęk w tym, że nie widać tu wodza, który wskoczyłby na beczkę i krzyknął, jak ma być. Gdyby dziesiątka taki plan główny rewitalizacji zaprezentowała, mogłaby ściągnąć pod swoje sztandary rzesze zagubionych działaczy. Podobnie jest z lewicowym elektoratem – miliony ludzi zostało w Polsce wystawionych do wiatru, bo zawierzyło wyborczym hasłom SLD, które Sojusz szybko schował do szuflady. Znaczna ich część wciąż z tymi hasłami i zasadami się utożsamia, nic w tym zresztą dziwnego, idee socjaldemokratycznej lewicy są w Europie najżywsze. Ta grupa, która przedstawiłaby wyborcom co z lewicowego katalogu jest możliwe do zrealizowania i co da się zrealizować, na pewno zyskałaby wiele punktów.
Politycy SLD zdają sobie z tego sprawę. Politycy z grupy dziesięciu zapewniają, że nad takim wielkim planem pracują. I że jeszcze w marcu (wymieniana jest tu data 28 marca) zaprezentują go szerokiej publiczności. Wówczas będzie wiadomo, z kim naprawdę mamy do czynienia. Zapowiedź podobnego dokumentu czytamy również w ubiegłotygodniowym stanowisku Zarządu Krajowego SLD. Która grupa będzie szybsza?
Bo na razie mamy rozprowadzanie i trenowanie na sucho różnych wariantów.
Pierwszy zakłada wyjście dziesiątki z SLD i prace nad nową lewicową partią nieskażoną aferami. Orędownikami takiego rozwiązania są Andrzej Celiński, zniechęcony próbami czyszczenia eseldowskich struktur, i Jolanta Banach. Celiński swoje stanowisko przedstawiał w Radiu Zet: „Nie ma mowy o dwóch partiach SLD. Jest tylko mowa o tym, że niektórzy politycy, w tym także ja, zastanawiają się nad tym, czy SLD jest w stanie opanować te wszystkie patologie życia politycznego, które się wiążą z niektórymi politykami Sojuszu bądź z Sojuszem”. Z drugiej strony, lubi też opowiadać o swojej niedawnej wizycie na Śląsku, kiedy jedna z rozmówczyń zapytała go: „Czy nie sądzi pan, że wszystkie nasze kłopoty mają swoje źródło w roku 1948, kiedy doszło do zjednoczenia PPR i PPS?”.
Tylko że wyjście może zakończyć się dla wychodźców klęską. Mogą oni podzielić los Tadeusza Fiszbacha i jego Polskiej Unii Socjaldemokratycznej. Sami zginąć i osłabić i tak osłabiony SLD.
„Borówki” mają tego świadomość – jeżeli ich grupa miałaby samodzielnie przetrwać, to Borowski powinien wyprowadzić z Sojuszu 30-50 posłów. I na bazie programu „czystej, nieaferalnej, lewicowej partii”, korzystając z infrastruktury biur poselskich, budować coś nowego.

Wariant wewnętrzny

Ale, jak na razie, jego grupa nie wyklucza realizowania innego programu – działania wewnątrz SLD. Jest to tym łatwiejsze, że nowy przewodniczący Sojuszu, Krzysztof Janik, nie zamierza nikogo z partii wyrzucać, raczej stara się łagodzić napięcia. Według naszych informacji, Janik rzeczywiście rozmawiał w ubiegłym tygodniu z Leszkiem Millerem o jego dymisji, rozpatrywał rozmaite scenariusze. A jeżeli tak, to w każdym z nich musiał uwzględniać liderów dziesiątki.
W sejmowych kuluarach o tych scenariuszach było wręcz głośno. Pierwszy, lansowany przez dziesiątkę, zakładał powołanie na premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Drugi – Marka Borowskiego. I jeden, i drugi przewidywały możliwość współpracy z PSL. Albo w ramach odnowionej koalicji rządowej, albo też nieformalnego układu. Ceną za współpracę miałby być fotel marszałka Sejmu dla Janusza Wojciechowskiego. W sztabie ludowców panuje bowiem przekonanie, że Wojciechowski, by zacząć odbudowywać PSL, musi zbudować własną pozycję. A tę najłatwiej osiągnie – jak dowodzą przykłady Romana Malinowskiego i Józefa Zycha – poprzez fotel marszałka Sejmu.
„Rząd, kierowany przez Cimoszewicza, byłby kompetentny i dałby lewicy nową twarz. A przez rok można zrobić naprawdę wiele, tym bardziej że czeka nas okres gospodarczego bumu”, zapewniają politycy dziesiątki.
Tylko że na razie jest to papierowa gra. O tym samym wiedzą inni. I Leszek Miller, który wierzy, że uda mu się przetrwać najgorsze i odbić się od dna. I Józef Oleksy, który czeka, aż stanowisko premiera zostanie mu przyniesione na tacy. Więc buduje swoją pozycję jako człowiek eseldowskiego środka, jak najdalszy od krytykujących Sojusz „borówek”.
Tak Oleksy czuje SLD. W którym są działacze zachęcający Millera do trwania, są zwolennicy powolnych, systematycznych zmian, których symbolizuje Janik, są „borówki”, czyli zwolennicy mocnych zmian, łącznie z rozejściem się z eseldowskim aparatem, są wreszcie radykałowie domagający się absolutnego przewietrzenia na lewicy, łącznie z rozwiązaniem partii.
W SLD trwa zatem rozprowadzanie, trwają gry. One są mało zrozumiałe dla szerszej publiczności żądającej szybkich rozstrzygnięć. Ale z drugiej strony, wiadomo, że nie mogą trwać wiecznie, że w ciągu najbliższych kilkunastu dni w Sojuszu muszą nastąpić rozstrzygnięcia. Dotyczące rewitalizacji rządu i lewicy. W przeciwnym razie skończy się to tak jak w dowcipie o partyzantach i Niemcach w czeskim lesie. I gajowym.

 

Wydanie: 13/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy