Bośniacki pat

Bośniacki pat

Nowy prezydent Republiki Serbskiej dzień po wyborach stwierdził, że Bośnia i Hercegowina to błąd powstały w procesie rozpadu Jugosławii

Co zrobić z państwem, które z powodu zagmatwanej sytuacji politycznej, gdzie każdy z trzech zamieszkujących je narodów ma odmienną wizję przyszłości, jest w położeniu bez wyjścia? Najnowsze wybory niewiele zmieniły, co więc będzie z Bośnią i Hercegowiną, która 15 lat po zakończeniu wojny nadal jest – a jeżeli nie jest, to powinna być – solą w oku instytucji międzynarodowych?
Jeżeli chce się pisać o sytuacji w Bośni i Hercegowinie (BiH), już na wstępie trzeba wyjaśnić, co to jest i jak funkcjonuje. Bośnia jest trochę mniejsza niż województwa mazowieckie i warmińsko-mazurskie razem wzięte. Jest jedną z sześciu republik byłej Jugosławii, gdzie od 1992 do 1995 r. trwała krwawa wojna, z której doniesienia wstrząsały światową opinią publiczną. W 1995 r. wojnę zakończono przy pomocy międzynarodowej podpisaniem w Paryżu porozumienia pokojowego z Dayton. W wyniku tego porozumienia, którego aneks do dziś stanowi konstytucję BiH, stworzono państwo złożone z dwóch tzw. entitetów, czyli Republiki Serbskiej zamieszkanej głównie przez Serbów oraz Federacji Bośni i Hercegowiny, w której żyją przede wszystkim bośniaccy Muzułmanie i Chorwaci. BiH ma około 4 mln mieszkańców (niektórzy uważają, że około 3 mln), z których 48% to bośniaccy muzułmanie, zwani też Boszniakami, 37% to Serbowie, a około 15% – Chorwaci. Dane te są przybliżone, ponieważ do tej pory w powojennej Bośni nie udało się dokonać spisu powszechnego ludności, gdyż i w tej kwestii politycy nie mogą się porozumieć.

Aby nikt nie czuł się pokrzywdzony

Cały system polityczny jest skonstruowany tak, by żaden z trzech narodów (zupełnie pomija się mniejszości narodowe) nie czuł się pokrzywdzony. Każdy entitet ma swój parlament, premiera, rząd i prezydenta. Bośnia i Hercegowina także ma parlament (dwuizbowy), premiera i rząd. W parlamencie zasiada po tyle samo bośniackich Muzułmanów, Chorwatów i Serbów. Zgodnie z konstytucją, aby wprowadzić w życie jakąkolwiek inicjatywę ustawodawczą, potrzebna jest zgoda wszystkich trzech narodowości, co zdarza się bardzo rzadko. Poza tym Bośnia i Hercegowina ma też prezydenta, a w zasadzie prezydium, które składa się oczywiście z trzech osób – Chorwata, Serba i Boszniaka. Żeby było jeszcze bardziej sprawiedliwie, co osiem miesięcy zmieniają się oni w sprawowaniu przewodnictwa. Nad wszystkimi czuwa zaś Wysoki Przedstawiciel ONZ, który to urząd sprawuje obecnie Austriak Valentin Inzko. Ma on bardzo duże uprawnienia, które pozwalają mu nawet odwoływać polityków, choćby byli wybrani w demokratyczny sposób. W BiH nadal przebywa też misja pokojowa EUFOR. W 2007 r. znacznie zmniejszono liczbę żołnierzy i obecnie jest ich około 2 tys. Wszystko to wymyślono tak, by nikt nie czuł się pokrzywdzony, ale w gruncie rzeczy nikt nie jest zadowolony – Serbowie nie chcą uznawać władzy w Sarajewie, Boszniacy chcą z kolei władzy bardziej scentralizowanej, a Chorwaci chcą mieć swój entitet. Jak powiedzieli „Przeglądowi” redaktorzy portalu internetowego bośniackich Chorwatów Hercegbosna.org, „Chorwaci są niezadowoleni ze statusu i organizacji państwa, w którym dominują Boszniacy. Formuła trzech narodów i dwóch entitetów po prostu nie funkcjonuje”. Większość analityków politycznych – lokalnych i zagranicznych – uważa, że aby coś się ruszyło, należy zmienić konstytucję. Oczywiście bez zgody wszystkich narodów nic się nie da zrobić i mamy pat.
3 października odbyły się w BiH wybory – prezydenckie oraz do parlamentu państwowego, parlamentów entitetów i kantonów (jednostek administracyjnych w Federacji BiH). Wybierano też prezydenta Republiki Serbskiej, którym został lider partii Sojusz Niezależnych Socjaldemokratów, Milorad Dodik (dotychczas był premierem tego entitetu) – człowiek, który nie ukrywa, że BiH nie ma racji bytu. Dzień po wyborach powiedział w wywiadzie dla belgradzkiej gazety „Danas”: „BiH to błąd powstały w procesie rozpadu Jugosławii. Obcokrajowcy próbują ją utrzymać, ale dla wszystkich jest jasne, że nic z tego, i to nie z powodu Milorada Dodika, ale z powodu historii i warunków, jakie od zawsze tutaj rządziły”.
W wyniku nowych wyborów w prezydium Bośni i Hercegowiny zmienił się jedynie przedstawiciel Boszniaków – funkcję tę obejmie syn ojca współczesnego narodu boszniackiego Alii Izetbegovicia, Bakir Izetbegović, który uważany jest za polityka bardziej umiarkowanego od swego poprzednika Harisa Silajdżicia. Z kolei przedstawiciel Serbów Nebojsza Radmanović, będący przedstawicielem tej samej partii, której przewodniczy Milorad Dodik, oraz Chorwatów – Żeljko Komszić pozostali na stanowiskach. Ten ostatni, przedstawiciel Partii Socjaldemokratycznej, został według części Chorwatów wybrany przez… Boszniaków. Uważają oni bowiem, że to właśnie Boszniacy, których jest w federacji ponad trzy razy więcej niż Chorwatów, mając większość głosów, głosowali na Komszicia jako członka prezydium, gdyż jest to człowiek uważany za dosyć ugodowego. „Komszić, który powinien reprezentować Chorwatów, wygrał wybory dzięki głosom Boszniaków z Sarajewa, Tuzli, Zenicy i Bihacia. Na terenach, gdzie w większości żyją Chorwaci, otrzymał jedynie 4-5% głosów”, wyjaśniają wspomniani wcześniej twórcy internetowego portalu bośniackich Chorwatów. Wybory przyniosły trochę zmian, ale wątpliwe jest, by w ich rezultacie kraj wyszedł z impasu. Przez kolejne cztery lata znów będzie trudno się dogadać i prawdopodobnie BiH nie dokona zbyt wiele. A powinna, jeżeli chce przystąpić do negocjacji euroatlantyckich.

Bolączki dnia codziennego

Bardziej niż problemy administracyjne czy polityczne mieszkańców tego górzystego kraju martwią bolączki dnia codziennego. Ostatnie badania przeprowadzone tego lata na zlecenie Niezależnego Instytutu Demokratycznego NDI pokazały, że największym problemem według mieszkańców Bośni są bezrobocie, przestępczość i korupcja. Na liście Transparency International Bośnia jest najbardziej skorumpowanym państwem w Europie.
Sytuacja ekonomiczna w Bośni jest alarmująca. Dragan Maksimović, korespondent serwisu Deutsche Welle z Republiki Serbskiej, na pytanie o atmosferę panującą w Bośni odpowiedział „Przeglądowi”: „Obywatele BiH ogólnie są w agonii od 15 lat. I to mogłaby być łagodna ocena tego stanu. Na scenie politycznej od czasów wojny są głównie ci sami ludzie, którzy z powodu interesów narodowych ignorują standard życia obywateli, których przeciętne wynagrodzenie sięga niewiele ponad 350 euro, podczas gdy na podstawowe potrzeby należy przeznaczyć 800 euro miesięcznie. Standard życia emerytów sprowadzony jest do minimum, armia ludzi jest bezrobotna. W takiej atmosferze trudno oczekiwać, by nastroje obywateli, bez względu na to, czy są z Republiki Serbskiej, czy z Federacji BiH, były pozytywne”. Poza tym na tak dużą machinę administracyjną, jaką posiada państwo bośniackie, idą spore sumy pieniędzy, co wywołuje niezadowolenie ludzi, którzy ledwie wiążą koniec z końcem. Jak mówi Maksimović: „Sama Federacja BiH składa się z 10 kantonów. Każdy kanton ma swój rząd, każdy rząd ma po 16 ministrów. Już na starcie, w najwęższej administracji mamy więc 160 ministrów. Plus pomocnicy i pozostali urzędnicy. Rzeczywistość jest taka, że BiH jest w stanie przeżyć dzięki kredytowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego”.
Połowa mieszkańców tego kraju żyje na granicy ubóstwa. W ciągu ostatnich dwóch lat doszło do wielkiego wzrostu bezrobocia, które wynosi obecnie 43%. Przerażające jest to, że prawie 60% młodych ludzi pozostaje bez pracy. Młodzi nie widzą swojej przyszłości w tym kraju, wielu myśli tylko o tym, jak stąd wyjechać. Według różnych badań opinii publicznej prawie 70% populacji między 20. a 30. rokiem życia wyjechałoby z Bośni i Hercegowiny za granicę, jeżeli znaleźliby tam pracę.

Skutki wojny

Poza bezrobociem, biedą, korupcją i przestępczością kraj ten wciąż musi się borykać ze skutkami wojny. W wyniku działań wojennych w Bośni zmarło około 100 tys. osób, tysiące kobiet zostało zgwałconych, niektóre na oczach własnych dzieci. Poza tym działo się tu wiele innych złych rzeczy, które pozostawiły ślady w psychice. Dobrą ilustracją tego stanu rzeczy może być zeznanie świadka oskarżenia podczas procesu Karadżicia w Hadze, Milana Mandilovicia, lekarza pracującego w latach 1992-1995 w szpitalu wojskowym w Sarajewie, które było okupowane przez prawie trzy i pół roku. W lipcu br. zeznał on, że „długotrwały stan oblężenia zostawił na obywatelach skutki, które są widoczne do dnia dzisiejszego. Widać to w codziennej nerwowości i pośpiechu, w ruchu drogowym, w ciągłych mniejszych konfliktach i widać, że to nie jest normalne zachowanie”. Warto też wspomnieć, że – jak zaalarmowały we wrześniu lokalne media – połowa gospodarstw domowych w tym kraju posiada nielegalną broń. Socjologowie w BiH uważają, że obywatele trzymają broń głównie z powodu „braku zaufania do drugiej strony”.
Kolejnym nadal odczuwalnym skutkiem wojny jest problem zaminowania terenów w Bośni. Taki stan rzeczy na pewno nie wpływa na poczucie bezpieczeństwa obywateli.
Innym, ale już bardziej złożonym problemem jest potencjalny terroryzm. Zachodnie media co jakiś czas donoszą o przyczółku Al-Kaidy w Bośni. Bośniaccy Muzułmanie przed wojną byli znani ze swojego luzackiego podejścia do religii. Sytuacja zmieniła się w czasie wojny, gdy pod sztandarem pomocy braciom w wierze pojawili się tutaj mudżahedini z państw arabskich. Po zakończeniu wojny niektórzy pozostali, pomagając w odbudowie zniszczonego wojną kraju – finansując głównie budowę obiektów i szkół religijnych. Wielu przyniosło radykalną wersję islamu – wahabizm. Na początku zwolennikami wahabizmu byli więc obcokrajowcy, ale w chwili obecnej zdecydowaną większość stanowią obywatele BiH – rodowici lub ci, którzy się tutaj wżenili. W tym miejscu należy oczywiście podkreślić, że nie każdy wahabita jest terrorystą, ale są oni problemem dla państwa, chociażby dlatego, iż często żyją w zamkniętych społecznościach, gdzie nawet dzieci uczy się według jordańskiego, a nie bośniackiego programu nauczania. Bośniacka policja co jakiś czas przeprowadza mniejszą lub większą akcję, w wyniku której zostaje aresztowanych po kilku przedstawicieli tego nurtu. W lipcu szef agencji bezpieczeństwa oświadczył, że w Bośni i Hercegowinie znajduje się około 3 tys. potencjalnych terrorystów, myśląc oczywiście w głównej mierze o wahabitach.

Rozczarowani Europą

Mieszkańcy Bośni są też rozczarowani Unią Europejską, która pod koniec ubiegłego roku zniosła obowiązek wizowy dla obywateli Serbii, Macedonii i Czarnogóry, pozostawiając go dla BiH. W praktyce najbardziej dotknięci nim zostali Boszniacy, ponieważ zarówno Serbowie, jak i Chorwaci z BiH mają w większości podwójne obywatelstwo.
Każdy z narodów zamieszkujących Bośnię żyje swoim życiem – każdy ma swoją telewizję, prasę, nawet produkty w sklepach w Republice Serbskiej są bardziej serbskie, a w częściach kraju zamieszkanych przez Chorwatów – chorwackie. W Bośni brakuje jednolitej świadomości narodowej – być może dlatego każdy ciągnie w swoją stronę. Weźmy taki przykład – redaktorzy wspomnianego portalu na pytanie, komu by kibicowali na mistrzostwach świata w piłce nożnej, gdyby grały Bośnia z Chorwacją, odpowiedzieli jednogłośnie, że „w starciu Bośni z Chorwacją ponad 90% Chorwatów z Bośni kibicowałoby Chorwacji”. Ale jednolitej świadomości narodowej trudno oczekiwać, jeżeli każdy naród uczy się innej historii według innego programu nauczania.
W tym roku po raz pierwszy w wyborach głosowali przedstawiciele pokolenia, które nie pamięta już wojny. Być może musi minąć jeszcze ładnych parę lat, zmienić się u władzy jeszcze jedna generacja, by zapomniano o traumach wojennych i wyrządzanych sobie nawzajem krzywdach i by Bośnia i Hercegowina zaczęła normalnie funkcjonować. Do tego potrzebne są jednak lata pracy instytucji międzynarodowych ze wszystkimi narodami, które żyją obok siebie, ale nie razem. Coś bowiem jest w mieszkańcach górzystej Bośni, co nie pozwala im żyć w zgodzie. Wzajemny brak zrozumienia i zaufania, który skończył się tragicznie 20 lat temu, i wciąż żywe wojenne rany nie pozwalają optymistycznie myśleć o przyszłości. Dragan Maksimović uważa sytuację w swoim kraju za patową, a zapytany o możliwe rozwiązanie problemu, odpowiada: „Istnieją tylko dwa rozwiązania sytuacji w BiH. Pierwsze to dogadanie się co do konstytucji i odblokowanie pracy instytucji państwowych. Jeżeli by do tego doszło, BiH mogłaby ruszyć z reformami, które są ważne w drodze do UE”. Jednak w obecnej sytuacji politycznej to chyba znów nie będzie możliwe. „Drugie rozwiązanie to zupełny rozpad wszystkiego. Utrzymywanie obecnego stanu, ogromnej administracji spowoduje krach finansowy całego kraju. Wszystko to doprowadziłoby do dalszych napięć politycznych, które mogłyby się przerodzić w żądania oddzielenia się Republiki Serbskiej, projekt wspólnoty międzynarodowej zwany Bośnią i Hercegowiną zakończyłby się niepowodzeniem”. Na Bałkanach nigdy nic nie wiadomo, nie od dziś ten rejon nazywa się kotłem bałkańskim. Jedyne, co jest pewne, to to, że Bośni nie wolno tak zostawić.

Wydanie: 2010, 41/2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy