Brawo Hamburg, czyli kto ma prawo do przemocy

Brawo Hamburg, czyli kto ma prawo do przemocy

Smędzenie, lamentacje, żałosne utyskiwania nad jakąś niby niezwykłą skalą zniszczeń i przemocy podczas protestów przeciw szczytowi G20 w Hamburgu rozlewają się szeroką i niepowstrzymaną falą. Ogrom tego ponadpartyjnego i pozornie ponadideologicznego zniesmaczenia to przede wszystkim jednak świadectwo braku podstawowych kwalifikacji intelektualnych do oceny tego co, jak i dlaczego na świecie się dzieje. Katastrofalna ignorancja co do tego, czym jest przemoc, jak ją oceniać, jak i przez kogo jest zalegalizowana oraz jakie są rzeczywiste konsekwencje przemocy, jest właściwie powszechna. Dzięki mediom przemoc ma wizerunek płonących kilkudziesięciu średniej jakości samochodów na ulicach Hamburga. Powstaje wówczas klisza: uderzają w zwykłych, ubogich Niemców (o zamierzonym podpaleniu salonu Porsche jakoś ciszej), a całkowicie niewidoczne i przeźroczyste pozostają prawdziwe, realne, dojmujące obrazy przemocy po tysiąckroć potężniejszej. Mówię tu o przemocy wojennej (kiedyż to w kwestii Syrii, Allepo, Damaszku media tak dramatycznie rozdzierały szaty jak nad zdemolowanymi sklepami w Hamburgu?), mówię tu o przemocy gospodarczej (tajnym procedowaniu umów TTIP i CETA) i globalnym kapitalizmie, mówię o przemocy mediów współpracujących z władzą, na koniec o kulturze przemocy wobec kobiet i fetyszu męskiej przemocy militarnej, także przemocy policyjnej. Tamta „wielka przemoc” jest oswojona, zrozumiała (wszak wojny prowadzą państwa, negocjacje gospodarcze – demokratycznie wybrane rządy lub ich reprezentacje itd.). I dzięki temu niezauważaniu codziennej radykalnej przemocy średnie zamieszki uliczne wyrastają na lidera zjawiska. Zamieszki nie są programem politycznym protestujących, jednak programami i książkami, tekstami i projektami media nie interesują się tak jak butelką z benzyną rzuconą w starciach sprowokowanych przez policję.

Wydarzenia w Hamburgu rozpoczęły się dzień po tym, jak polskie władze ugościły przywódcę najagresywniejszego na świecie mocarstwa, którego pierwsze imię to nie żadna wolność i demokracja, tylko przemoc wojenna i handel bronią. Umieszczono go na tle pomnika bohaterów powstania warszawskiego, tych, którzy przed 73 laty walczyli z faszystami (bo że powstańcy warszawscy byli antyfaszystami, to – mam nadzieję – wciąż jeszcze nie ulega wątpliwości). Tamten zryw oznaczał śmierć 20 tys. powstańców, 200 tys. mieszkańców cywilnych i całkowitą zagładę miasta, które rok wcześniej przeżyło już zagładę jego żydowskiej społeczności. Powstańcy walczyli o różne sprawy: wolność, godność, koniec okupacji i terroru, nową Polskę – taką czy inną. Dzisiaj są bohaterami. Ich walka została uświęcona.

Ci w Hamburgu walczą o przetrwanie świata w epoce globalnych zmian klimatycznych, sprawiedliwe i jawne reguły życia politycznego, o to, żeby żaden człowiek nie był „nielegalny”, żeby zysk finansowy nie był ostatecznym kryterium naszego życia, walczą o prawa niesłyszanych 99% mieszkańców globu, których pozostały 1% trzyma w kieszeni. Walczą o wiele, żeby nie powiedzieć – o wszystko. W imieniu każdego z nas, także tych, którzy gdzieś mają tysiące uchodźców ginących w wodach Morza Śródziemnego, ale nagle przejmują się kilkudziesięcioma spalonymi samochodami w Hamburgu. A dziesiątkami tysięcy niemieckich samochodów skradzionych przez polskich złodziei też tak się przejmowali? Media nie stoją w opisie tego konfliktu ponad stronami, są jego stroną, ponieważ są biznesem i przemysłem „informacyjnym”; stąd ich wybiórcza ślepota i kreowanie fałszywego obrazu oraz organiczna niezdolność zrozumienia tego, co się wydarza, dlaczego i po co.

Ale żeby zrozumieć oczywistość żądań protestujących w Hamburgu, należy zdobyć się na wysiłek intelektualny, poczytać, przemyśleć i umieć wyciągnąć samodzielnie wnioski, zamiast uprawiać zapasy w kisielu pod hasłem: wszystkie te ekstremizmy są takie same i tak samo durne. Zdanie: „każda przemoc jest zła” należy do najpowszechniejszych i najgłupszych polskich zabobonów. Kraj, który jest mentalnie umundurowany, który od poczęcia jest rycerzem, żołnierzem, generałem, który od pokoleń tylko walczył i ginął, i znowu walczył – nagle krzywi się, że ktoś stanął naprzeciw silniejszych w obronie słabszych i nas wszystkich. Ta przemoc nie jest ślepa. Ta przemoc ma wymiar spektaklu politycznej walki. Ta przemoc nie jest tylko zaklęta w słowa, bo słów nie słuchacie. Ta przemoc wywołuje też wściekłość w Polsce, bo w Polsce monopol na przemoc chce mieć prawica i dlatego fałszuje historię, żeby ją stworzyć na nowo. Dlatego ruguje z historii tych ludzi lewicy, którzy mieli odwagę walczyć w słusznej sprawie, „za wolność naszą i waszą”: dąbrowszczaków, kościuszkowców, tych z AL i GL, czwartaków, chociaż byli warszawskimi powstańcami. Lewicy chętnie przypisze wyłącznie przemoc stalinowskich służb, nie pamiętając o własnych grzechach: zamachu majowym, Berezie, pacyfikacjach ukraińskich wsi. Prawica mistyfikuje i sakralizuje przemoc, zawłaszczając wszystkie formy walki radykalnej, w tym zbrojnej, chociaż wielka część tych walk odbywała się w imię wartości całkowicie jej obcych: sprawiedliwości społecznej, niepodległości, emancypacji, równości, antyfaszyzmu. Lewica polska nigdy nie była w całości gołąbkiem pokoju i choć hasło „Nigdy więcej wojny” (jeden z fundamentów prawicowej krytyki pod adresem zlikwidowanego Muzeum II Wojny Światowej) jest dla nas formacyjne, to nie ma złudzeń, że trzeba o to walczyć. Nawet największy polski ruch społeczny, czyli Solidarność, ma w swojej historii determinację walki ulicznej: w strajkujących kopalniach w grudniu 1981 r. czy w podczas gdańskich manifestacji 1-majowych 1985 r., kiedy w obronie pałowanych manifestantów walkę z ZOMO podjęli anarchiści. W Hamburgu na ulicach byli też polscy przeciwnicy polityki G20 i Donalda Trumpa. Nie pojechali tam na harce ogniowe i gonitwy z policją. Byli tam, żeby wykrzyczeć „Nie” globalnej politycznej elicie. Która zresztą zgodnie z wieloma postulatami odcięła się od Trumpa i uznała ważność klimatycznej agendy. Dziękuję ci, Hamburgu.

Wydanie: 2017, 29/2017

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy