Bundeswehra boi się taliba

Bundeswehra boi się taliba

Czy niemieccy żołnierze tchórzą w Afganistanie?

Sytuacja w południowym Afganistanie wymyka się spod kontroli. W Kraju Hindukuszu toczą się najbardziej zacięte walki od czasu obalenia reżimu talibów w końcu 2001 r. Niemieccy żołnierze najwidoczniej usiłują trzymać się od niebezpiecznych bitew z daleka.
Afganistan powoli zmienia się w upadłe państwo. Rebelia talibów i fundamentalistów islamskich w prowincjach Helmand i Kandahar staje się prawdziwym powstaniem. Armia Stanów Zjednoczonych oraz utworzone przez NATO międzynarodowe siły stabilizacyjne ISAF organizują kolejne kontrofensywy, w których giną rebelianci, ale, jak się zdaje, jeszcze więcej cywilów. W bieżącym roku w walkach i zamachach w Afganistanie śmierć poniosło 2 tys. osób, w tym ponad 100 zagranicznych żołnierzy. Dowódca wojsk ISAF, brytyjski generał David Richards, mówi o „najbardziej zaciekłych i najdłuższych bojach od czasu wojny koreańskiej”.
Talibowie

atakują z fanatyzmem.

Ich dewiza brzmi: „Jeśli polegniemy, będziemy męczennikami, jeśli przeżyjemy – zwycięzcami”.
W ostatniej ofensywie przeciwko rebeliantom, mającej kryptonim Meduza, zlikwidowanych zostało około 200 bojowników. Tak przynajmniej podał oficjalny komunikat koalicji. Według ministerstwa obrony w Kabulu, poległo jednak tylko 89 rebeliantów, poszkodowana została natomiast ludność cywilna. Dowódca wojskowy talibów, ukrywający się w górach mułła Dadullah, oświadczył drwiąco: „Mówią, że zabili 200 talibów. Tak naprawdę nie uśmiercili nawet dziesięciu. Niszczą tylko domy i zasiewy”. Dadullah, którego Amerykanie ścigają z równą zaciekłością jak bin Ladena, ostrzegł, że dziennikarze szerzący „propagandę NATO”, będą zgodnie z prawem islamskim karani śmiercią. Zapowiedział też, że ma już 50 zamachowców samobójców, których wyśle do afgańskich miast. Talibowie dysponują najwidoczniej nieprzebranymi rezerwami ludzkimi. Młodzież z pakistańskich medres, czyli szkół koranicznych, na wezwanie nauczycieli chętnie spieszy do Afganistanu, aby szukać męczeńskiej śmierci w „świętej wojnie”.
Wojska koalicji w tym kraju, uznanym za jeden z frontów wojny z terroryzmem, liczą około 40 tys. ludzi, z których mniej więcej połowa to oddziały ISAF. Napór talibów powstrzymują przede wszystkim Brytyjczycy i Kanadyjczycy, stacjonujący na południu Afganistanu. W sierpniu Wielka Brytania przejęła dowództwo ISAF w tym regionie. Właśnie żołnierze z tych dwóch państw ponoszą najdotkliwsze straty. Tylko we wrześniu 20 wojskowych z Kanady i Wielkiej Brytanii wróciło do ojczyzny w trumnach. Czarnym dniem dla Zjednoczonego Królestwa był 1 września, gdy odbywający misję rozpoznawczą samolot Nimrod MR-2 runął na ziemię w pobliżu Kandaharu. Talibowie chełpią się, że to oni zestrzelili maszynę, według władz w Londynie, w samolocie doszło do awarii. W każdym razie prasa nad Tamizą opublikowała zdjęcia 14 poległych – młode, uśmiechnięte twarze. Brytyjczycy zaczęli zadawać sobie pytania na temat sensu tej wojny. Wojskowy komentator korporacji BBC napisał: „Wielu miało nadzieję, że będzie to misja mająca na celu utrzymanie pokoju i odbudowę państwowości. Zmieniła się ona jednak w aktywną kampanię militarną przeciwko powstańcom. Pytanie, czy Brytyjczycy i żołnierze z innych krajów wykonują zadanie możliwe jeszcze do realizacji”. Do tej pory w Afganistanie zginęło 37 obywateli Zjednoczonego Królestwa, a wielu odniosło rany. A oddziały z Anglii, Szkocji i Walii pełnią ryzykowną służbę i ponoszą straty także w Iraku. Dziennik „The Telegraph” napisał, że armia jest na skraju wyczerpania. Brakuje sprzętu dostosowanego do warunków pustynnych. Samolot Nimrod, utracony pod Kandaharem, według założeń konstruktorów miał uczestniczyć przede wszystkim w operacjach morskich.
Brytyjczycy i Kanadyjczycy na południu Afganistanu coraz niecierpliwiej oczekują więc pomocy od Niemców. Bundeswehra ma w ISAF 2,8 tys. żołnierzy, którzy stacjonują w Kabulu oraz w miastach Mazar-i-Szarif oraz Kunduz, a więc na północy, stosunkowo bezpiecznej. Te rejony kontrolowane są przez wrogi talibom Sojusz Północny. Anglicy chcą, aby niemieccy towarzysze przyszli im z odsieczą. Stanowisko Berlina jest jednak jednoznaczne, Bundeswehra ma w ramach ISAF ważną misję na północy. Przeniesienie niemieckich żołnierzy na południe nie jest możliwe.
Takie podejście budzi coraz większą irytację w Wielkiej Brytanii i w Kanadzie. Gen. David Richards oświadczył wprost, że to on jest dowódcą ISAF i ma prawo samodzielnie decydować, gdzie zostaną użyte poszczególne oddziały. Londyński „Financial Times” napisał, że jeżeli Brytyjczycy w prowincjach Helmand i Kandahar nie otrzymają wsparcia od sojuszników, będą musieli wzmocnić swój liczący 3,6 tys. żołnierzy kontyngent o kolejnych 900 ludzi. Dodajmy, że za bardzo nie ma skąd tych żołnierzy wziąć. Naciski wobec Niemiec, aby wysłały jednostki na groźne południe, stają się coraz silniejsze. Rzecznik rządu federalnego, Thomas Raabe, musiał w publicznym wystąpieniu bronić swych sił zbrojnych. „Nikt nie może oskarżać Bundeswehry o tchórzostwo. Armia federalna od początku misji w Afganistanie straciła przecież 18 żołnierzy, z których sześciu zginęło w zamachach, a 12 w wypadkach. Wielu zostało rannych”, podkreślał rzecznik. Prasa nad Łabą i Renem zwraca uwagę, że coraz więcej wojskowych Bundeswehry powraca z niebezpiecznej operacji afgańskiej z posttraumatycznymi zaburzeniami osobowości. Nawet po misji na Bałkanach syndrom ten nie występował w takim stopniu. W 2003 r. 30 wojskowych Bundeswehry, którzy wrócili z Afganistanu, cierpiało na posttraumatyczne zaburzenia, dwa lata później – 86.
Nawet na północy, uważanej do tej pory za bezpieczną, sytuacja staje się napięta. Bojówkarze talibów i sprzymierzonego z nimi Gulbuddina Hekmatiara przenikają także na tereny Sojuszu Północnego. Federalny minister obrony, Franz Josef Jung, najwyraźniej robi wszystko, aby ukryć zagrożenie.

Dziennikarze mają zakaz

wstępu do baz armii niemieckiej. Informacje o wrogich atakach przemilcza się albo tylko umieszcza na stronach internetowych. Z komunikatu dowiedzieć się można np. o zatrzymaniu siedmiu talibów, ale już nie tego, że ujęci usiłowali dokonać zamachu bombowego na niemiecką bazę. Ministerstwo obrony usiłuje również zatuszować informacje o sporach z dowództwem ISAF na temat ewentualnej niemieckiej misji w niebezpiecznych prowincjach południowych. Tak przynajmniej uważa opozycja w Bundestagu. W październiku parlament Republiki Federalnej ma podjąć decyzję, czy przedłużyć mandat Bundeswehry w Afganistanie o kolejny rok. Resort obrony przed tym ważnym głosowaniem najwyraźniej nie chce irytować deputowanych niepomyślnymi wieściami.
Niemieccy wojskowi w Kabulu prawdopodobnie rozpoczęli już poufne rozmowy z dowództwem ISAF na temat ewentualnej misji Bundeswehry na południu. Zwierzchnicy armii federalnej uważają jednak, że nie jest ona do tego typu operacji gotowa. Według dziennika „Die Welt”, V Sztab Dowodzenia w ministerstwie obrony uważa, że oddziały Bundeswehry tak czy inaczej muszą zostać wzmocnione z uwagi na coraz większą liczbę zamachów, rosnące niezadowolenie ludności, wciąż przemożny wpływ dawnych panów wojny oraz szalejącą przestępczość zorganizowaną. Sztab domaga się przysłania „pancernej rezerwy”, która wejdzie do akcji na wypadek eskalacji konfliktu. Rezerwa ta składać się ma z wozów bojowych typu Fuchs oraz z mniejszych pojazdów typu Wolf. Specjaliści wojskowi zwracają wszakże uwagę, że te maszyny mają zbyt lekką konstrukcję, aby ochronić przed wybuchami bomb. Tylko 18% pojazdów, używanych przez armię niemiecką w Afganistanie, można uznać za naprawdę opancerzone.
Publicyści wskazują, że Bundeswehra stanęła przed wielkim wyzwaniem. Musi nie tylko dowieść, że nie boi się talibów, lecz także wypełnić misje pokojowe w Kongu i Libanie. Trudno jednak sprostać tym zadaniom bez odpowiedniej liczby ludzi, a zwłaszcza sprzętu, bez restrukturyzacji sił zbrojnych. Konieczne jest podwyższenie budżetu resortu obrony. Wydaje się także, że prędzej czy później żołnierze niemieccy nie unikną morderczych bojów na południu Afganistanu.


Kraj opium płynący
Dowódcy wojsk NATO w Afganistanie są sfrustrowani – dosłownie na ich oczach kraj zalewa świat heroiną. Tegoroczne zbiory opiumowego maku będą rekordowe, o prawie 50%wyższe niż w 2005 r. Tereny upraw zwiększyły się zaś o 59%. Afganistan dostarcza 92% światowego surowca używanego do produkcji heroiny. Wytworzony z tego narkotyk powoduje śmierć 100 tys. ludzi rocznie. Uprawę maku wspierają talibowie, czerpiący ze sprzedaży opium znaczne zyski. Rolnicy, którzy zasieją mak opiumowy, mogą liczyć na ochronę i pomoc ze strony tych fundamentalistów islamskich. Talibowie eskortują także narkotykowe konwoje. Stany Zjednoczone coraz wyraźniej winią prezydenta Afganistanu, Hamida Karzaja, za tak fatalną sytuację. Władze w Kabulu odpowiadają, że koalicja poświęca zbyt dużo sił i środków na militarne zwalczanie terroryzmu, a za mało na odbudowę kraju.

Wydanie: 2006, 37/2006

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy