Bunt kobiet

Bunt kobiet

Czarny protest w małych miastach

Pierwsza taka manifestacja

Lidzbark Welski to malowniczo położone, małe miasto w województwie warmińsko-mazurskim. Według Wikipedii w 2012 r. było tam 8217 mieszkańców. W ostatnich latach wiele osób wyjechało. – To spokojne miasteczko, mało się tu dzieje, a już szczególnie w sprawach politycznych – mówi pan Jan, 60-letni mieszkaniec Lidzbarka. Niektórzy jak przez mgłę pamiętają blokadę rolniczą z czasów Samoobrony. To był jedyny raz, kiedy coś się działo.
25 września w największych miastach odbywają się czarne protesty, uczestnicy wyrażają sprzeciw wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego. Następnie rusza akcja Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. – Nie chciałem tylko się przyglądać. Wkurzało mnie, że protesty są tak daleko, że nie sposób się na nich pojawić, szczególnie jak człowiek mieszka o 100 km od najbliższego dużego miasta – opowiada Kuba Gierej ze wsi Jeleń położonej w pobliżu Lidzbarka. Barbara Józefowicz, mieszkanka Rynku, innej pobliskiej wsi, dodaje: – Klikanie lajków to było trochę za mało. Należę do grupy „Dziewuchy dziewuchom” na Facebooku. Pod którymś z postów zostawiłam komentarz: chciałabym zrobić „coś”, ale na wsi nie bardzo to sobie wyobrażam. Jak miałabym strajkować? Oboje z mężem jesteśmy rolnikami, czy miałabym tego dnia nie wyrywać buraków? Kto zauważyłby ten strajk? Kuba przeczytał mój komentarz i zadzwonił: „Zróbmy coś, zróbmy protest – wchodzisz w to?”. „Jasne!”.
W środę 28 września Kuba przyjeżdża do Barbary po ziarno do siewu (on również wspólnie z żoną Olą prowadzi gospodarstwo), wtedy ustalają wstępny plan działania. Pomaga partia Razem, przekazuje ulotki i niewielką kwotę na plakaty oraz symboliczne czarne wstążki. W przygotowaniu transparentów pomagają rodziny i znajomi. Robią jeden główny baner z napisem: „Nie jesteśmy za aborcją, jesteśmy za wolnym wyborem” oraz kilkanaście transparentów na kiju. Następnego dnia Kuba składa w urzędzie zawiadomienie o planowanym zgromadzeniu. Barbara szuka kogoś, kto w trakcie protestu mógłby mówić do mikrofonu. Niestety, nikt nie odpowiada na jej apel. Na Facebooku wszyscy piszą z aprobatą: „Ojej, jak fajnie, że takie małe miasteczko się mobilizuje”. I na tym koniec. Barbara i Kuba przez portal zaprosili na protest ok. 300 osób. Zainteresowanych wydarzeniem było 24, „wezmę udział” kliknęło 14.
– Zależało nam na wsparciu merytorycznym, zadzwoniłam do mojej przychodni, żeby pogadać z ginekolożką, ale położna była zaporą nie do przejścia. Po słowach o proteście w ogóle nie chciała mnie słuchać. Poszperałam w necie, znalazłam prywatny telefon ginekolożki. Wspaniale ze mną rozmawiała, bardzo poparła protest, nawet by przyjechała, ale nie było jej na miejscu – opowiada Barbara. W akcie desperacji z prośbą o wsparcie inicjatywy pisze do aktorki Julii Kamińskiej, która sama poparła strajk kobiet. Wiadomo, znana twarz. Kamińska nie zawodzi. Wrzuca na profil facebookowego wydarzenia swoje zdjęcie i tekst zachęcający ludzi do przyjścia na protest. W kilkanaście minut post polubiło 100 osób, to był rekord.
W sobotę wieczorem Barbara zawozi plakat do sklepu spożywczego w najbliższej wsi. Sklepowa słucha, o co im chodzi, niby coś tam wie, ale niedokładnie. Po rozmowie wieszają plakat w oknie sklepu, a sprzedawczyni idzie oglądać „Wiadomości”. Chce się dowiedzieć więcej o sprawie. „Wiadomości” puszczają zmanipulowany materiał o „zwolennikach aborcji na życzenie”. W poniedziałek rano plakat znika ze sklepu. Zostaje zerwany, sklepowa nie kryje złości. Nie chce rozmawiać z Barbarą.
W przeddzień i w dzień protestu robią transparenty. Dwa drukują na drukarce, jeden – główny – Barbara robi ze starej pościeli teściowej. Mąż dorabia kijki do trzymania. – Do tej pory w piwnicy został ślad po spreju. Chyba hasło „Nie jestem za aborcją, jestem za wolnym wyborem” zostanie już z nami na zawsze – mówi Barbara.
Poniedziałek, 3 października. Jedynym miejscem na zorganizowanie protestu jest plac przy kościele. Przed godz. 16 są na miejscu. W dzień protestu pozytywny nastrój organizatorów słabnie. Kolejne osoby rezygnują z uczestnictwa, a to ząb, a to dziecko czy wyjazd itd. – Wtedy pomyślałam: pieprzę! Pójdę, choćbyśmy mieli tam stać sami jak słupy – wspomina Barbara. Prąd dostają za darmo i bez żadnego problemu od pobliskiego fotografa. Przychodzą pierwsi uczestnicy. Dziewczyna z facetem, starsza pani, potem jeszcze dwie. Nauczycielka ze szkoły, w której uczy się dziecko Barbary, przychodzi razem ze swoją mamą. Kiedy już uzbierało się 20 osób, przyjeżdża wóz Polsat News. Rozdają wstążeczki, ludzie biorą do rąk transparenty. Kuba mówi do mikrofonu. Barbara czyta list koleżanki, której grozi utrata wzroku w związku z ciążą. Dostaje głośne oklaski. Na protest przychodzą jej dwie sąsiadki ze wsi. Jedna ma bardzo chore dziecko. – Byłam z nich bardzo dumna – podkreśla Barbara. W proteście uczestniczą głównie kobiety koło trzydziestki, ale przedział wiekowy jest dużo szerszy – są i nastolatki, i starsze panie. Na koniec wszyscy robią wspólne zdjęcie. Gratulują sobie odwagi cywilnej i rozchodzą się do domów. – Uczciwie powiem, że przed protestem, w jego trakcie i po zakończeniu czuliśmy się trochę jak pierwsi chrześcijanie, na swój sposób walczący z zakłamaniem i obłudą współczesnego świata. Gdy protest się skończył, czuliśmy wielką radość, nadzieję i wiarę w to, że przyszłość należy do nas – wyznaje z dumą Kuba.

Najgłośniejsze milczenie w mieście

29 września w południe do Joanny Butyńskiej pisze znajoma z Gryfic, z którą od kilku lat wspólnie organizują akcje ratowania zwierząt. Pyta, czy robią coś w sprawie strajku kobiet. „Sprawdzam Facebooka – dzieje się, ale w Gryficach cisza”, odpowiada Joanna. Czyta posty na Facebooku z historiami kobiet. Jedna jest historią żony jej szefa sprzed 13 lat: poród, śpiączka, niemalże śmierć. Joanna chce coś zrobić. Prosi szefa o wolne, bo to będzie wymagać czasu i poświęcenia. Zaraz potem zgłasza się do administratorki profilu Ogólnopolski Strajk Kobiet. Dołącza do wirtualnej grupy organizatorów lokalnych. Na stronie wydarzenia dodaje opis i kolejne administratorki: znajome z pracy, koleżanki czy osoby, które jej zdaniem mogą pomóc. Myli się. Połowa każe się wykreślić, mają pretensje. Za przykładem kobiet w całej Polsce włącza się w organizowanie czarnego protestu. Obawia się, że może być zadyma, ma złe doświadczenia. Miasto jest podzielone, wszystko zderza się z niezrozumieniem i spotyka z hejtem. Każda akcja obywatelska jest wyśmiewana i szkalowana. Tak było ostatnio, gdy broniły zwierząt.
Jest pozytywnie zaskoczona, kiedy z każdą minutą ludzie dołączają do utworzonego przez nią na Facebooku wydarzenia. Ma kilkadziesiąt udostępnień, pozytywne komentarze. Dostaje wiadomości prywatne z zapytaniami o strajk, ale i pochwały za odwagę oraz podziękowania. Jest moc! Do późnej nocy Joanna działa. Czyta, komentuje posty, studiuje projekt ustawy „Stop aborcji”, czyta o Ordo Iuris, ustawę z 1993 r.
Z piątku na sobotę śpi tylko godzinę. Rano informuje szefa, że bierze wolne. Media lokalne piszą o akcji w internecie. Na Facebooku zaczyna się hejt. Pierwsze wyzwiska: „Idiotki, szkoda, że was matki nie abortowały”. Zarzucają Joannie, że ma parcie na szkło. Mimo powszechnego hejtu do Joanny zgłasza się pani Kasia – pracuje w szpitalu, chce pomóc w organizacji. Pozytywna energia wraca. Pomoc oferują też Marzena i Jadzia z Trzebiatowa – chcą dołączyć! Joanna dowiaduje się o konieczności zgłoszenia protestu do urzędu miasta i do służb ratunkowych: – Dzwonię do pani sekretarz. Niestety, za mało czasu na zgłoszenie, bo trzeba sześć dni przed protestem. Informuję o zgromadzeniu z tzw. marszu: zero hałasu, haseł i transparentów. Tego nie trzeba zgłaszać. W mediach już piszą o „proteście milczenia”. Marzena dodaje, że w planie jest też zaklejenie taśmą ust. – To będzie najgłośniejsze milczenie w historii tego miasta – mówi Joanna.
W sobotę od rana trwa wojna na Facebooku. Organizatorki trzymają nerwy na wodzy; mimo że jest ciężko, starają się odpierać ataki w sposób merytoryczny. Bardzo dużo czytają i ciągle chłoną wiedzę. Pisze szef Joanny: „Jesteśmy na mapach Google, razem z innymi zaznaczonymi miejscami protestów!”. – Wow, poczułam się, jakby mówili o naszym wydarzeniu w CNN!
W niedzielę Joanna sprawdza Facebooka i ręce jej opadają: – To był szok!
Radny powiatu gryfickiego Grzegorz Burcza (PiS) udostępnia post ze zdjęciem żołnierzy SS i napisem: „Oni też chodzili na czarno. Mordowali dzieci z wadami genetycznymi oraz niepełnosprawnych”.
Protest ma się zacząć w poniedziałek o godz. 14. Joanna wspomina: – Jest 13.45 i zaledwie kilka osób z nami. Patrzymy na siebie i nie wiemy, co dalej. Duże nerwy. Mówię sobie: ostatni raz coś robię dla tego miasta.
Nagle z czterech stron wchodzą osoby ubrane na czarno. Idą zdecydowanym krokiem. Witają się, gratulują odwagi i dziękują. – Najbardziej wzruszające były starsze panie, w wieku mojej babci – opowiada Joanna. – Proszę Marzenę, aby przejęła ster. Pani Kasia, Jadzia, Magda, Beata, Jola, Ewelina i Marta zaklejają kobietom i mężczyznom usta na znak tego, że rząd knebluje je kobietom. Stajemy w okręgu. Wszyscy trzymamy się za ręce.
Mają poczucie, że mimo wielu różnic połączył ich wspólny cel. – Od 34 lat w Gryficach nie widziałam takiej solidarności! Było nas przeszło 200 osób – cieszy się jedna z uczestniczek. Jednak wojna w sieci trwa. Bicie piany, ubliżanie i poniżanie. Ataki personalne na organizatorki protestu nie mają końca. We wtorek Joanna ogłosiła w mediach, że zbiera podpisy pod listem protestacyjnym przeciw szykanowaniu środowisk kobiecych przez radnego Grzegorza Burczę.

Opór w szkole czy okopy w domu?

W sobotę przed strajkiem koleżanka wysyła jej SMS: „Przekazałam dyrekcji, że w poniedziałek ubieramy się na czarno. Nie wiem, czy wiesz, ale niedaleko jest jakaś afera z księdzem podejrzanym o nagabywanie seksualne nieletnich”. – To była kolejna iskra, lont się zapalił – wspomina Joanna z Pruszkowa.
Gdy w weekend myśli o poniedziałkowym proteście, towarzyszy jej niepokój. Zaangażowała się na całego, ale boi się, że organizacyjnie mogą nie dać rady. Będzie mało ludzi i protest nie wypali. Chce wziąć wolne, ale to nie takie łatwe. Nauczyciele nie mają urlopu na żądanie, ona nie ma dzieci, dni opieki jej nie przysługują. W odwodzie pozostaje urlop bezpłatny, ale ze względów finansowych odpada i nie wiadomo, czy dyrekcja dałaby zielone światło. Umawiają się z koleżanką, że idą do pracy na czarno. Obawia się trochę reakcji szkolnej społeczności. Niepotrzebnie.
– W poniedziałek przyszłam do pracy o godz. 7 rano. W pokoju była jedna z młodszych koleżanek, ubrana cała na czarno. Potem zaczęły przychodzić następne: emerytki, dziewczyny świeżo po studiach, kobitki mocno przywiązane do tradycji, praktykujące katoliczki i te bardziej wyzwolone – wszystkie na czarno od stóp do głów. To było niesamowite, bo nie kontaktowałyśmy się ze sobą – podkreśla Joanna. W szkole pracuje ok. 60 nauczycielek i nauczycieli, nie wszystkich można zobaczyć tego dnia, ale na pewno połowę. Wyróżniają się dwie osoby. Katechetka i pedagog (zdeklarowana proliferka) nie są ubrane na czarno. Niektóre dzieci pytają, co jest grane. Spora część jednak dobrze wie, co się dzieje. Wiele dziewczyn wybiera się na protest.
Szkoła to niejedyny front walki o godność. W pracy nie jest źle, ale bywa, że kobiety mają jeszcze do pokonania domowe okopy. Zofia odbywa ostrą rozmowę ze swoim warszawskim zięciem. Ona, matka czwórki dzieci, wierząca i praktykująca, wzbudza niesmak i mętlik w jego korporacyjnej głowie. Tłumaczy mu, że to nie jest akcja za przerywaniem ciąży, tylko za godnością i przeciwko decydowaniu za kobietę. – Powiedziałam, że nie usunęłabym ciąży, nawet gdybym miała przypłacić to życiem, ale nie mogę pozwolić, żeby takie decyzje podejmowali za mnie ludzie, którzy nie mają o niczym pojęcia. Że tylko kobiety wiedzą, co wtedy się czuje, i że nikt nam nie każe przeprowadzać aborcji, tylko chodzi o to, kto podejmuje decyzję. Moja córka dwa razy straciła dziecko, ciągle nie czuje się dobrze. Dwa lata temu urodziła synka i powoli wychodzi na prostą. Zięć natomiast twierdzi, że on nie potrzebuje o tym rozmawiać, a jeśli ona tak, to niech idzie do lekarza – opowiada. Zięć upiera się, że w sporze o aborcję chodzi o to, od kiedy zaczyna się dziecko. – No to ja głupia jestem w takim razie, bo moim zdaniem o dziecko na pewno tu nie chodzi. Gdyby chodziło o dziecko, nikt nie mydliłby tym matkom oczu 500+, tylko zadbano by o faktyczne wsparcie po porodzie dla kobiet samotnych i z chorymi dziećmi – mówi wyraźnie zirytowana Zofia.

Na Podhalu odwilż

W Zakopanem czarny protest odbywa się na Równi Krupowej pod napisem „Zakopane”. Bierze w nim udział ok. 200 osób, głównie kobiet. Obecni są także zwolennicy zaostrzenia przepisów dotyczących usuwania ciąży. Na pamiątkowej fotografii przeciwnicy projektu Ordo Iuris trzymają kartki i transparenty z hasłami: „Boję się”, „Jest nas więcej od górników, precz od naszych jajników”.
– Pierwszym masowym protestem na skalę lokalną był tu protest ONR Podhale. Dokładnie rok temu ok. 150 osób protestowało przeciw przyjmowaniu uchodźców. Była też kontrmanifestacja, m.in. mój mąż i moja starsza córka, w sumie ok. 20 osób, w tym połowa dzieci. Potem długo, długo nic, aż po Zakopanem zaczął maszerować KOD. Mieszczańskie manifestacje, 50 osób w szczytowym momencie. Zakopiańska inteligencja. Ja z nimi nie chodzę. Ludzie raczej w wieku naszych rodziców i starsi – mówi mieszkająca od pięciu lat w Zakopanem Rut. W czarnym proteście uczestniczą kobiety w różnym wieku, ale bardzo mało jest młodych osób. Podczas protestu zebranym towarzyszą obrońcy krzyża, jest jednak kulturalnie, nikt nikogo nie obraża, każdy ma swój transparent.
– Z chęcią się wybrałam, to była ważna sprawa dla mnie, dla moich córek i koleżanek – tłumaczy Rut.
Sama wyprawa na miejsce protestu okazuje się dla niej trudnym przedsięwzięciem. Nie ma samochodu, za to ma zaangażowaną przyjaciółkę. Jadą: Rut z córką i koleżanka, która też ma malutkie dziecko, ale w tym czasie bawi je ojciec. – Wspaniałe było to, że ten protest w ogóle się odbył. Sam fakt tego spotkania był niezwykły. Nie spodziewałam się nawet połowy tych kobitek tam, w deszczu. Moim zdaniem poziom wkurzenia społecznego rośnie. To widać. Właśnie w małej, lokalnej skali.
– Na Podhalu mężczyzna ma władzę absolutną. Pamiętam, że mama z ojcem nie miała szans, zero dyskusji. W moim pokoleniu trochę to się zmienia, ale daleko nam do partnerskich relacji – zwierza się sympatyczka zakopiańskiego protestu, Katarzyna. Jej zdaniem Kościół na Podhalu to ważna instytucja. Podczas świąt kościelnych zawsze wszystko jest na tip-top: msza, stroje góralskie, ale to tylko fasada. Katarzyna nie chce ujawnić, co się za nią kryje. Otwarcie mówi tylko o dużym dystansie dzielącym oficjalną opowieść o rodzinie i religijności od codziennego życia. Nie była na czarnym proteście, może pójdzie następnym razem. Całym sercem jest jednak z uczestniczkami. Na Słowacji zabieg usunięcia ciąży kosztuje 1,5-2 tys. zł. – Moja znajoma zrobiła zabieg, nikt o nic nie pytał, nie było śledztwa, kto, skąd i dlaczego. Nie ma szans, żeby ktoś wyłapał wszystkie kobiety. Przecież nie wprowadzą kontroli na granicy. Może w Warszawie i w innych miastach szybciej coś się zmieni, tutaj to jeszcze trochę potrwa.

W bastionie prawicy lewica górą

Podkarpacie to bastion prawicy. Z badań socjologicznych wynika, że mieszkańcy tego województwa są najbardziej wierzący. Wielu uważa region za ostoję katolicyzmu. 1 października o godz. 14 pod Urzędem Wojewódzkim w Rzeszowie zbiera się prawie 300 osób. Wiele kobiet przyszło ze swoimi transparentami, parasolkami z napisami oraz czarnymi balonami. Pomiędzy przytaczanymi faktami i komentarzem do projektu ustawy, tłum skanduje hasła: „Sprzeciw wobec terroru kobiet” czy „Wasza ustawa łamie nasze prawa”. Obok kontrdemonstrację zorganizowała Fundacja PRO – Prawo do życia, przy udziale członków ONR i Młodzieży Wszechpolskiej. Frekwencja jest jednak słaba.
Opinia publiczna przywykła do tego, że na Podkarpaciu słychać tylko głos prawicowych ugrupowań. Czarny protest to podważył. – Ludzie nabrali odwagi do wyrażenia własnej opinii. Sobotni i poniedziałkowy protest pokazały, że na Podkarpaciu pojawiła się siła działająca na rzecz wolnego wyboru kobiet. Wcześniej wyraźnie było słychać jedynie głos PiS i ugrupowań ultraprawicowych, takich jak ONR – mówi zaangażowana w organizację protestu Olga Wołowiec z partii Razem. Jak wszędzie pojawiły się tu negatywne opinie o proteście i anonimowe ataki personalne w internecie.
– Nie było konkretnych przygotowań, wszystko wypłynęło dosyć spontanicznie. Jedna z kobiet uczestniczących w proteście założyła wydarzenie na Facebooku, poinformowała nas także o tym, że złożyła zawiadomienie o zgromadzeniu publicznym, do końca tygodnia nie doczekałyśmy się jednak odpowiedzi. Dzień wcześniej dogadywałyśmy się na portalu. Nikt nie spodziewał się jednak tak dobrej frekwencji – opowiada Estera Nowak, jedna z organizatorek protestu w Rzeszowie. Wśród uczestniczek czarnego protestu przeważają opinie o dobrej energii i społecznym sprawstwie. W proteście bierze udział i popiera go wiele osób, które do tej pory nie były aktywne politycznie. – Wierzę, że czarny protest to początek ruchu, dzięki któremu pogłębi się wśród kobiet świadomość ich praw i roli w społeczeństwie. Jeśli dzisiaj pokażemy, że mamy swoje zdanie, sprzeciwimy się temu, co próbuje się nam narzucić, w przyszłości zaowocuje to tym, że mieszkańcy Podkarpacia będą energiczniej uczestniczyli w życiu politycznym i społecznym – dodaje z optymizmem Olga.
Oficjalnie lokalni politycy nie komentują tych wydarzeń. Mieszkańcy miasta domyślają się, że obserwują działania w Warszawie i czekają, jak się ustosunkować do całej sprawy. – W telewizji, radiu czy gazecie znajdujemy informacje o demonstracjach w Warszawie czy innych wielkich miastach, a w Rzeszowie jest to bardzo trudne. Działają tutaj środowiska pro-life i dotychczas tylko one były tu widoczne. Chciałam to zmienić, pokazać kobietom, że możemy wyjść na ulicę i mieć głos w tej dyskusji. Walczyć o nasze prawa i nawet tutaj pokazać, że nie jesteśmy garstką osób – podsumowuje Estera.

Wydanie: 2016, 41/2016

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 23 października, 2016, 07:27

    Najpierw pojda na msze do kosciola a pozniej na mafife w ktorej i tak nie wiedza o cco chodzi …

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy