Bush może przegrać

Bush może przegrać

Coraz więcej Amerykanów chce głosować na Johna Kerry’ego

Amerykańscy Demokraci poczuli zapach zwycięstwa. Zjednoczeni pod sztandarem Johna Kerry’ego zamierzają wykwaterować obecnego prezydenta USA z Białego Domu.
„Nadszedł czas, abyśmy wysłali George’a Busha tam, gdzie jest jego miejsce – do Crawford w Teksasie!”, wzywa John Kerry, senator z Massachusetts, który 2 marca, w „superwtorek”, wygrał w pięknym stylu prawybory Demokratów w dziewięciu stanach i na pewno zostanie kandydatem swojej partii na prezydenta. Crawford to miejscowość, w której George W. Bush czuje się jak w domu – 705 mieszkańców, dwie stacje benzynowe i pięć kościołów.
Kampania wyborcza dopiero się zaczyna, ale już jest wyjątkowo naładowana emocjami. Działacze Partii Demokratycznej nazywają obecnego prezydenta

„zdalnie sterowanym ewangelistą”

i „tykającą bombą zegarową”, którą należy rozbroić. Jak pisze dziennik „USA Today”, 25% Amerykanów (dwa razy więcej niż w kwietniu 2003 r.) ma na temat George W. Busha zdecydowanie niepochlebną opinię. Spośród demokratycznych wyborców, którzy głosowali w „superwtorek”, wielu odczuwa wobec niego nie tylko niechęć, ale wręcz gniew. Z ostatnich siedmiu przywódców Stanów Zjednoczonych tylko Bill Clinton na początku swej reelekcyjnej kampanii budził równie negatywne uczucia.
Także komentatorzy wielu gazet europejskich gorąco pragną, aby senator z Massachusetts wyprawił George’a Busha na polityczną emeryturę. Brytyjski dziennik „The Guardian” opatrzył artykuł o zwycięstwie Johna Kerry’ego znamiennym tytułem: „Nadzieja dla świata”. „Wolny świat nigdy nie był bardziej zainteresowany wynikiem wyborów w USA, niż obecnie porażką pana Busha. Senator Kerry jest nadzieją nie tylko milionów Amerykanów, ale i milionów życzliwych (Stanom Zjednoczonym) Brytyjczyków, nie wspominając o narodach Europy i świata”, pisze pompatycznie gazeta. Dziennik „The Independent” twierdzi nawet, że gdyby głosować mogli nie tylko obywatele USA, lecz także cała „ludzka rasa”, listopadowa elekcja w Stanach Zjednoczonych skończyłaby się świetnym zwycięstwem kandydata Demokratów.
Wielu publicystów twierdzi, że obecne wybory mają przełomowe znaczenie w dziejach USA i określą politykę zagraniczną jedynego supermocarstwa na najbliższe kilkadziesiąt lat. Jeżeli prezydentem zostanie John Kerry, Waszyngton porzuci swą politykę hegemonializmu i jednostronnie wszczynanych wojen prewencyjnych na rzecz międzynarodowej współpracy, zwłaszcza z europejskimi sojusznikami.
Gdyby wybory miały się odbyć teraz, prezydent Bush prawdopodobnie nie uniknąłby klęski. W sondażach jego demokratyczny konkurent ma nieznaczną przewagę. Amerykanie cenią obecnego prezydenta jako silnego przywódcę

i szermierza wartości moralnych,

wielu zastanawia się jednak nad przyczynami wojny z Irakiem. Przed rokiem Biały Dom głosił konieczność zbrojnej rozprawy z Saddamem Husajnem, ponieważ Bagdad wspiera terrorystów i dysponuje groźnymi arsenałami broni masowej zagłady. 5 lutego ub.r. sekretarz stanu Colin Powell, powołując się na „solidne źródła”, oskarżał irackiego dyktatora o ukrycie ponad 550 granatów z gazem musztardowym i ruchomych laboratoriów do produkcji broni chemicznej.
David Kay, były szef amerykańskich inspektorów rozbrojeniowych w Iraku, zaszokował jednak 28 stycznia Senat USA, gdy oświadczył, że prawie na pewno CIA popełniła błąd w sprawie arsenałów śmierci Saddama. Zdaniem Kaya, Irak zniszczył swą broń biologiczną i chemiczną przed 1994 r. Na łamach prasy brytyjskiej Kay wezwał prezydenta Busha do przyznania się do pomyłki. John Kerry z satysfakcją zażądał powołania niezależnej komisji, która zbada, „czy Centralna Agencja Wywiadowcza pod naciskiem (Białego Domu) nie dokonała nadinterpretacji ograniczonych danych”. Kerry, a także znaczna część społeczeństwa amerykańskiego, pragnie dowiedzieć się również, jaką rolę w ewentualnych naciskach na CIA odgrywa Dick Cheney, uznany przez dziennik „New York Times” za najbardziej wpływowego wiceprezydenta w dziejach USA. Cheney, uważany za jednego z głównych animatorów wojny z Irakiem, z pewnością nie zwiększa szans Busha juniora na ponowny wybór. Według ankiety telewizji CBS, zaledwie co piąty Amerykanin ma pozytywną opinię o tym 63-letnim polityku. Cheney oskarżany jest nie tylko o podawanie nieprawdziwych informacji na temat broni masowej zagłady Saddama, ale także o kompromitujące związki z firmą Halliburton z Teksasu, na której czele stał w latach 1995-2000. Czy tylko przypadkiem Halliburton otrzymał wprost niewiarygodnie lukratywne kontrakty w Iraku, opiewające na ponad 9 mld dol.? Na domiar złego szefowie firmy popisali się wyjątkową wręcz chciwością, tak że Halliburton stał się w USA synonimem korupcji i nepotyzmu. Wystawiał Pentagonowi zawyżone rachunki za zaopatrzenie pięciu obozów wojskowych w Iraku, za co musi teraz zwrócić 27 mln dol. Zachwycony aferą John Kerry oświadczył: „W czasach, gdy Halliburton oszukuje rząd, podyskutujemy o tym z George’em Bushem”. Jednak prezydent nie może się pozbyć Cheneya, który jest szarą eminencją konserwatystów i ma wśród Republikanów wielkie wpływy.
Demokratom nie jest łatwo występować przeciwko wojnie z Irakiem – sami przecież ją poparli. Także senator Kerry głosował w tej sprawie zgodnie z życzeniami Białego Domu. Ale obecnie Kerry oskarża Busha, że rozpoczął irackie przedsięwzięcie samotnie, bez sojuszników (oczywiście, w argumentach kampanii wyborczej nie liczą się tak potężni sprzymierzeńcy Waszyngtonu jak Polska, Mongolia czy Wyspy Fidżi). Zdaniem senatora z Massachusetts, prezydent naraził przez to amerykańskich żołnierzy w Iraku na większe niebezpieczeństwa. Kandydat Demokratów twierdzi, że w Iraku uczyni to, co powinien zacząć Bush – przyzna „wspólnocie międzynarodowej” poważniejszą rolę.
Republikanie przedstawiają swego prezydenta jako „pewnego przywódcę w trudnych czasach”, niezastąpionego w wojnie z terroryzmem. Sam prezydent sugeruje, że jeśli Ameryka okaże w obecnej dekadzie „słabość i niezdecydowanie” (czytaj: wybierze Kerry’ego), świat może stanąć w obliczu tragedii. Ale także senator z Massachusetts, bohater z Wietnamu, prezentuje się jako wojownik i lider. Jego plakaty wyborcze głoszą: „Fighting for us. John Kerry”. Kandydat Demokratów z zadowoleniem demaskuje domniemane błędy wojskowe Busha, który np. w grudniu 2001 r. nie wysłał amerykańskich żołnierzy do szturmu na kryjówkę bin Ladena w afgańskich górach Tora Bora, lecz powierzył to zadanie afgańskim „panom wojny”. Ci zaś

pozwolili Osamie uciec.

Czy tak postępuje doświadczony dowódca? – pyta John Kerry. Demokraci rozpuszczają złośliwe pogłoski, że Biały Dom szykuje wyborcom „październikową niespodziankę” – na krótko przed wyborami zaprezentuje społeczeństwu ujętego znacznie wcześniej bin Ladena. Niektórzy bezpardonowi przeciwnicy Busha nawet w to wierzą.
Obecny prezydent może ponieść wyborczą klęskę także z powodów niepomyślnych fenomenów gospodarczych. „Dla wielu prawdziwym terrorem jest utrata pracy. W moim stanie liczą się miejsca pracy i gospodarka”, mówi Ed Sarpolus, niezależny analityk wyborczy z Michigan. W 2003 r. w Stanach Zjednoczonych nastąpiło ożywienie gospodarcze (fantastyczny wzrost koniunktury o 8% w trzecim kwartale). Powinno to zaowocować powstaniem 150 tys. nowych miejsc pracy. Powstało ich jednak zaledwie tysiąc. Za rządów obecnej administracji pracę straciło co najmniej 2,3 mln, a może nawet 3 mln Amerykanów. George Bush będzie prawdopodobnie pierwszym prezydentem od czasu Herberta Hoovera, za którego rządów więcej miejsc pracy zlikwidowano, niż stworzono nowych. A przecież Hoover rządził w latach Wielkiego Kryzysu.
Obecny gospodarz Białego Domu wzniecił wojnę, która kosztuje miliard dolarów tygodniowo, zwiększył budżet Pentagonu i obniżył podatki (mają zostać zmniejszone o 1,3 bln dol. w ciągu 10 lat, zdaniem krytyków administracji Busha, reforma ta przyniesie korzyści zwłaszcza najbogatszym obywatelom). Polityka taka musiała skończyć się rekordowym deficytem, który w bieżącym roku wyniesie co najmniej 521 mln dol. Zadłużenie Stanów Zjednoczonych wynosi obecnie 3,9 bln. Tak gigantyczny deficyt może sparaliżować inwestycje, rozpalić inflację i doprowadzić do wzrostu stóp procentowych, co położy kres wzrostowi gospodarczemu. Nad głową George’a Busha i jego ekipy zbierają się ciemne chmury.
Ale prezydent jeszcze nie znalazł się na straconej pozycji. Dysponuje zdecydowanym poparciem Republikanów i może stoczyć zaciętą bitwę o głosy niezależnych wyborców z politycznego centrum, do których jak dotąd nie trafia wojownicza retoryka Kerry’ego i jego stronników. Bush zgromadził w swej wyborczej kasie jakieś 100 mln dol. więcej, niż kandydat Demokratów, może więc prowadzić zakrojoną na szeroką skalę agresywną kampanię telewizyjną. Jeśli 1 lipca Amerykanie zdołają bez katastrofalnych wydarzeń przekazać władzę w Bagdadzie Irakijczykom, jeśli w USA nie dojdzie do spektakularnej zapaści, obecny prezydent zapewne pozostanie w Białym Domu przez następne cztery lata.

 

Wydanie: 11/2004, 2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy