Jak być dobrymi rodzicami

Jak być dobrymi rodzicami

Przemoc to nie jest wyłącznie bicie czy zaniedbywanie, ale także nadmierna troska, która uniemożliwia młodemu człowiekowi dojrzewanie


Joanna Flis – psycholożka, pedagożka i psychoterapeutka


Kiedy możemy powiedzieć, że mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo lub że komuś je zapewniliśmy?
– Myślę, że wystarczająco dobry dom to taki, w którym dziecko przez większość czasu ma zaspokojoną większość podstawowych potrzeb. Obok fizjologicznych są to potrzeby: bezpieczeństwa, poczucia własnej wartości, przynależności (w tym posiadania więzi i relacji z innymi), autonomii, autoekspresji, realnych ograniczeń (których przestrzeganie służy rozwijaniu samoregulacji) i adekwatności w przeżywaniu emocji. Gdy rodzice umieją zadbać o młodego człowieka w tych wymiarach, owocuje to u niego wewnętrznym spokojem, stabilną samooceną, umiejętnością stawiania granic itd.

Oczywiście nie jest możliwe, żeby w danym momencie każda ze wspomnianych potrzeb była zaspokojona w 100%, ale najważniejsze, by poczucie braku było wyjątkiem, a nie regułą. Jednocześnie nawet jednorazowe, ale drastyczne niezaspokojenie którejś z nich może negatywnie wpłynąć na całą naszą przyszłość – np. gdy dotyka nas przemoc seksualna lub jesteśmy świadkami brutalności między rodzicami. Takie traumatyczne sytuacje mogą, choć nie muszą, trwale nas zranić.

Napisała pani książkę o tym, co było nie tak z polskimi rodzinami w latach 80. i 90.
– Olbrzymi wpływ na dzisiejszych 30- i 40-latków miało to, że wychowywały ich osoby, których rodzice na skutek nieprzepracowanych doświadczeń wojennych mieli ogromnie zaburzone poczucie bezpieczeństwa (a dodatkowo ograniczony kontakt z własnym ciałem, wynikający z tego, że musieli zaprzeczać jego potrzebom). To m.in. dlatego wielu z nas, milenialsów, zaszczepiono przekonanie, że świat nie jest bezpiecznym miejscem. Często więc charakteryzuje nas nieufność, w efekcie której chronimy siebie i nasze dzieci przed wpływem innych ludzi.

Wiele miejsca poświęciła pani ciału, które w tamtych czasach było traktowane opresyjnie.
– Większość z nas jako dzieci doświadczyła kar cielesnych lub przynajmniej gróźb na tym tle, szarpania za uszy czy zmuszania do wypicia mleka, nawet jeśli go nie znosiliśmy. Powszechne było zawstydzanie w sferze cielesnej, np. wymuszanie obrzydzenia do własnych genitaliów. Miejsca intymne były traktowane po macoszemu, a rozwijające się potrzeby seksualne mocno poddawane ocenie.

Podkreśla pani też, że od dzieci wymagano dzielności.
– Duża część z nas była zachęcana do tego, aby w cierpieniu zaciskać zęby i się nie skarżyć. Dopiero niedawno, m.in. przy okazji rozmów o mojej książce, część koleżanek i kolegów z podstawówki zaczęła opowiadać o tym, jakie mieli dzieciństwo. Do tego stopnia potrafiliśmy maskować to, co przeżywaliśmy, że nie wiedziałam o trudnej sytuacji niektórych moich przyjaciół i znajomych – że mieli uzależnionych rodziców, byli regularnie bici lub zmuszani do przejmowania ról, które w rodzinie powinni odgrywać dorośli. Dziś borykają się z problemami typowymi dla osób z cechami syndromu DDD, czyli dorosłego dziecka z rodziny dysfunkcyjnej.

Może on mieć bardzo różne źródła, w tym takie, które nie są powszechnie uważane za patologię.

– Dysfunkcyjny dom to taki, w którym czegoś ważnego zabrakło na stałe. Przykładowo poczucia bezpieczeństwa, gdyż określone zachowania i postawy dziecka były wymuszane straszeniem (np. piekłem) lub wywoływaniem poczucia winy. Szkodliwe są zarówno postawy rodzicielskie, w których brakuje zainteresowania budowaniem więzi z dzieckiem, przez co czuje się ono nieistotne, jak i nadopiekuńczość, która z kolei zabiera dziecku możliwość budowania własnej sprawczości i autonomii. Bo przemoc to nie jest wyłącznie bicie czy zaniedbywanie, ale także nadmierna troska, która uniemożliwia młodemu człowiekowi dojrzewanie.

Pamiętajmy również, że w okresie transformacji wiele osób popadło w pracoholizm. Był on akceptowany społecznie, a wręcz pożądany.

– Dopiero z czasem zaczęto myśleć o nim jako o uzależnieniu, a od bardzo niedawna trwa dyskusja, czy kultura nieustającego zapracowania aby na pewno nam służy. W latach 90. uważano, że usprawiedliwia ono wieczną nieobecność rodziców, której symbolem stały się klucze na szyi dzieciaków spędzających czas na podwórku.

W jeszcze innym typie domu dysfunkcyjnego wyznawano zasadę, że „dzieci i ryby głosu nie mają”, w związku z czym odmawiano młodym osobom prawa do własnych poglądów i stawania w swojej obronie.

W „Co ze mną nie tak?” wymienia Pani jeszcze wiele innych przepisów na niezbyt udane dzieciństwo.

– Istnieje pewnie nieskończona liczba dysfunkcji rodzinnych, ale ich wspólnym mianownikiem jest to, że młody człowiek nie może zaspokoić tych podstawowych potrzeb, o których mówiłam na początku. Przykładowo nie może się nauczyć szanowania własnego ciała, rozumienia swoich emocji i ich asertywnego wyrażania czy odważnego stawiania czoła życiowym wyzwaniom. Dysfunkcyjny dom poznamy także po tym, że dziecko nie może w nim być sobą, bo musi odgrywać szczególną rolę, pomagającą przetrwać istniejącemu systemowi rodzinnemu – np. maskotki czy bohatera. Stąd tylu dzisiejszych dorosłych, którzy mają wpisaną w swoją historię opiekę nad młodszym rodzeństwem, ale nie taką, która wspierała matkę i ojca, tylko taką, która odbierała dzieciństwo.

Niedobory, których doznaliśmy w pierwszych latach życia, są w stanie naznaczyć wszystkie kolejne.

– Osoba z syndromem DDD nadmiernie koncentruje się na brakach, które się w niej wytworzyły, co nazywam dziurą w koszyku potrzeb. Nierzadko wszystko podporządkowuje temu, by ją zapełnić, a jej zapełnić się nie da. Dlatego przeżywa ogromne rozczarowanie, bo bez względu na to, w jakim jest miejscu w życiu, wciąż jej czegoś brakuje. Na przykład wypracowała sobie bezpieczeństwo, ale jest przerażona, bo cały czas spodziewa się jakiejś katastrofy. Jest w dobrym związku, ale nie przestaje marzyć o relacji idealnej. Ma ogrom osiągnięć, a mimo to wciąż uważa, że jest niewystarczająco dobra. Może też być świetnym ojcem lub matką o neurotycznym poczuciu winy wobec dzieci.

Takie osoby wyobrażają sobie przyszłość jako całkowite zaprzeczenie tego, w czym się wychowały.

– Jeśli cierpiały z powodu odrzucenia, dążą do stworzenia domu, w którym ich bliscy będą zawsze czuli się mocno kochani, co może prowadzić do postaw nadopiekuńczych. Są często nienasycone, bo wierzą, że możliwe jest osiągnięcie i utrzymanie na stałe pełni szczęścia, a tę iluzję potęgują media społecznościowe, podsuwające wyidealizowane obrazy z życia innych.

Nierealistyczne oczekiwania to gwarancja rozczarowań.

– Gdy osoba z cechami syndromu DDD odkrywa, co było nie tak z jej dzieciństwem, często oczekuje od rodziców zadośćuczynienia albo przynajmniej zrozumienia popełnionych błędów i przyznania się do nich, a to prawie nigdy się nie wydarza. Zamiast na to liczyć, dobrze jest poczucie krzywdy zamienić w zaangażowanie w pracę nad sobą: jeżeli jako dziecko nie dostałam tego, co powinnam dostać, spróbuję dać sobie to, na co zasługuję w tej chwili. Koncentracja na przeszłości może nas odciągać od zmieniania swojego życia na lepsze. Warto też własnych rodziców zrozumieć, dali to, co sami mieli. Docenić za rzeczy dobre, wybaczyć to, co bolesne.

Pułapki czyhają na osobę z dysfunkcyjnego domu także w partnerstwie.

– Często pojawia się w nim paraliżujący lęk przed bliskością lub przed byciem wykorzystanym, albo gigantyczne problemy z rozumieniem potrzeb partnera bądź ujawnianiem, a nawet rozumieniem swoich. Taka osoba może się zatracać w relacjach albo od nich uciekać, w zależności od tego, jaki ma tzw. styl przywiązania. W dzieciństwie tworzymy bowiem matrycę więzi, zgodnie z którą wchodzimy we wszystkie bliskie relacje. Gdy np. podpowiada nam ona, że ludzie, których kochamy, mogą nagle zniknąć albo nas skrzywdzić, robimy wówczas wszystko, żeby to się nie wydarzyło. Co często działa jako samospełniająca się przepowiednia: bardzo nie chcemy być porzuceni, dlatego jesteśmy dominujący i zaborczy, a to ostatecznie doprowadza do rozpadu związku.

Jako rodzice również możemy nieświadomie powtarzać schematy wyuczone w dzieciństwie. Możemy być dla swoich dzieci surowi albo niedostępni emocjonalnie lub przerzucać na nie odpowiedzialność za to, co sami przeżywamy. Albo dawać im za dużo, niczego nie wymagać i nie stawiać granic. Takie może być pokłosie nieznajomości własnych motywów, a osoby z cechami syndromu DDD często nie rozumieją, co nimi kieruje.

Twierdzi pani, że niektórych deficytów z dzieciństwa nie da się przepracować – zostaną z nami na zawsze. Jak zatem z nimi postępować, by nie zatruwały życia nam ani kolejnym pokoleniom?

– Jeżeli mamy poczucie, że, obiektywnie patrząc, nasze życie jest całkiem niezłe, a mimo to cierpimy i mamy wrażenie, że kręcimy się w kółko, wtedy warto się przyjrzeć właśnie syndromowi DDD. Dobrze to zrobić ze specjalistą, przynajmniej w pierwszej fazie, żeby zrozumieć swoje schematy i tendencje w postępowaniu. A jeżeli syndrom tak bardzo komplikuje nasze funkcjonowanie, że zaczynamy chorować na depresję albo zaburzenia lękowe, zacznijmy od udania się do psychiatry i przeleczenia tych konsekwencji.

Gdy już odkryjemy dziury w naszym koszyku, takie jak niskie poczucie własnej wartości, warto rozpocząć pracę nad rozpoznaniem, w formie jakich przekonań, postaw i emocji manifestują się one w nas.

I co wówczas?

– Wtedy pozostaje nam nauczyć się je akceptować, bez prób siłowania się z nimi czy nadrabiania ich. Bo problem z dziurami w koszyku polega nie tyle na tym, że one tam są, ile na tym, że bardzo próbujemy coś z nimi zrobić albo im zaprzeczyć.

Musimy ponadto być czujni, by nie rzutować swoich problemów na nasze dzieciaki. Na przykład gdy mamy problemy z asertywnością, nie możemy nadmiernie koncentrować się na tym, żeby one były asertywne, bo często przeszkadzamy im w wytworzeniu własnych postaw.

Czego jeszcze musimy się nauczyć, by być dobrymi rodzicami?

– Nieodbierania dzieciom sprawczości, a więc niemyślenia i niedecydowania za nie. Bardzo często strasznie się o nie boimy i w związku z tym nadmiernie je kontrolujemy, co może być dla nich w przyszłości ogromnym kłopotem. Już dziś widzimy, że brakuje im motywacji oraz samodzielności, i na to często narzekamy, a z drugiej strony dajemy im mały margines swobody. Obecnie dzieci nie mają nawet okazji pokombinować, jak po swojemu rozwiązywać problemy, bo wszędzie stoi jakiś dorosły, który od razu biegnie z pomocą. Obserwuję to np. na placach zabaw, na których rodzice momentalnie interweniują, kiedy maluchy zaczynają się kłócić o łopatkę.

Druga rzecz, nad którą musimy popracować, to życie we wspólnocie. Odkryliśmy, że nasze potrzeby są ważne, ale zapomnieliśmy, że potrzeby innych również. I że współpraca jest tak samo istotna jak zajmowanie się sobą. Jesteśmy na maksa egocentryczni, co może doprowadzić do tego, że i nasze dzieci nie będą potrafiły żyć z innymi.

Jakie warunki społeczne sprzyjają byciu dojrzałym i szczęśliwym dorosłym? Wszyscy powinniśmy iść na terapię albo przeczytać pani książkę i wykonać zawarte w niej ćwiczenia?

– Nie wydaje mi się, żeby wszyscy potrzebowali terapii, ale na pewno każdy z nas potrzebuje nauczyć się uczciwie rozmawiać o tym, co się z nim dzieje. Mamy skłonność do ukrywania nieprzyjemnych emocji i cierpienia w samotności, tymczasem bez przyjaźni i otwarcia się na siebie nawzajem daleko nie zajdziemy. Bez wsparcia drugiego mądrego dorosłego większość z nas nie poradzi sobie z rozczarowaniem swoim życiem.

Często wierzymy w to, że tylko my czegoś nie potrafimy zrobić albo że nasze porażki jako rodziców bądź partnerów są odosobnionymi doświadczeniami, a tak przecież nie jest. Gdy zaczynamy spotykać się z innymi ludźmi, nagle się okazuje, że wszyscy jesteśmy nieco rozgoryczeni i trochę zmęczeni, że wszystkim nam doskwiera poczucie winy i zawstydzenie. Że większość z nas trochę inaczej wyobrażała sobie miejsce, w którym znajdzie się np. w wieku 40 lat. Zrozumienie, że borykamy się z podobnymi trudnościami, jest dobrym punktem wyjścia do zmiany.


Joanna Flis – prowadzi prywatną praktykę, a na Uniwersytecie Szczecińskim badania nad rodzinami alkoholowymi. Autorka książek „Co ze mną nie tak? O życiu w dysfunkcyjnym domu, środowisku, w Polsce i o tym, jak sobie z tym (nie) radzimy” oraz „Współuzależnieni. Jak zatroszczyć się o siebie i budować zdrowe relacje z osobami uzależnionymi”, a także podcastu „Madame Monday”.


Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2023, 21/2023

Kategorie: Psychologia, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy