Byłem w volo papale

Byłem w volo papale

Dziennikarze podróżujący samolotem z Papieżem podlegają wojskowej dyscyplinie

Jan Paweł II w drodze powrotnej z Krakowa do Rzymu nie przyszedł do nas, dziennikarzy zajmujących tylną część boeinga 737. Nie było konferencji prasowej Papieża na pokładzie jak jeszcze przed paru laty, gdy miał mniejsze trudności z chodzeniem. Ale dziennikarze przyszli do niego – do papieskiego przedziału na przedzie samolotu. Przed lądowaniem w Rzymie osobisty sekretarz Papieża, biskup Stanisław Dziwisz, zaprosił do wspólnego zdjęcia z Janem Pawłem II tych, którzy jeszcze go nie mieli. Papież po udanej wizycie był w dobrym nastroju mimo rozstania z najdroższym Krakowem. W drodze powrotnej LOT zrobił mu niespodziankę. Trzej piloci, wszyscy z Podhala, znający na pamięć topografię tych terenów, zamiast wziąć kurs wprost na Rzym, przez 30 minut wozili dostojnego gościa na wysokości 400-500 m nad ukochanymi Beskidami i Tatrami, nie omijając oczywiście Wadowic ani Zakopanego. Dopiero potem wprowadzili maszynę na pułap przelotowy 10 tys. m i polecieli do Wiecznego Miasta.

Papieskim rejsem

Po raz dziesiąty obsługiwałem zagraniczną podróż Jana Pawła II. Ta ostatnia jednak najbardziej ze wszystkich obfitowała w emocje. Już na pokładzie samolotu papieskiego, który w piątek, 16 sierpnia o 16.15 wystartował z rzymskiego lotniska Leonardo da Vinci do Krakowa, zadawaliśmy sobie pytanie, jak 82-letni schorowany Papież, który ma za sobą niedawną długą wyprawę za ocean, zniesie nowy wysiłek i wzruszenia, jakie muszą mu przynieść spotkania z ludźmi i wspomnienia dzieciństwa, młodości…

Nie bylibyśmy dziennikarzami, gdybyśmy nie stawiali pytania, czy jest to pożegnalna podróż Papieża do ojczyzny. Byli i tacy, którzy nie wykluczali, że Ojciec Święty już z kraju nie wyjedzie.
Zwykle Janowi Pawłowi II towarzyszy w pielgrzymkach 50-70 dziennikarzy z Europy i Ameryki. Podróżują samolotem razem z Papieżem. Stąd wzięła się nazwa uczestników volo papale, czyli rejsu papieskiego. Większość z nich to dziennikarze akredytowani na stałe przy Watykańskim Biurze Prasowym, które mieści się tuż przy placu św. Piotra.
Volo papale to – obok papamobilu – wynalazki obecnego pontyfikatu. Organizatorzy podróży papieskich świetnie znają funkcjonowanie mechanizmów medialnych. Dlatego włączają do poolu papieskiego nie tylko dziennikarzy bliskich Kościołowi. Co najmniej połowa latających z Janem Pawłem II to po prostu profesjonaliści. Zmarły niedawno biskup Jan Chrapek, znawca duszy ludzkiej i mediów, zwykł mawiać, że jeśli chodzi o dziennikarzy, woli zawsze mieć do czynienia z profesjonalistą, nawet nieco cynicznym, niż z pełnym dobrych intencji wobec Kościoła dyletantem. Dlaczego? Media rządzą się swoimi prawami, ale Kościół potrzebuje ich do realizacji swego dzieła – brzmiała odpowiedź.
Niemal zawsze latają z Papieżem: autor jego świetnej biografii, katolicki publicysta włoskiego „Corriere della Sera”, Luigi Accattoli, znawca problemów Kościoła, w tym również polskiego, Marco Politi z centrolewicowego rzymskiego dziennika „La Repubblica” oraz dwaj świetni znawcy Watykanu pracujący dla wielkich agencji prasowych, Philip Pullella z Agencji Reutera i Bruno Bartoloni z AFP. Do niedawna, zanim przeszedł na emeryturę, we wszystkich niemal podróżach Jana Pawła II uczestniczył watykanista dawnej komunistycznej, a obecnie socjaldemkokratycznej „L’Unity”, Alceste Santini, któremu nieżyjący już wielki watykański sekretarz stanu, kardynał Agostino Casaroli, powierzył napisanie swej biografii w formie wywiadu-rzeki. W ponad 20 ostatnich podróżach papieskich brał udział watykanista wysoko notowany w dziennikarskim rankingu i znany ze świetnych kontaktów w Stolicy Apostolskiej, jeden z najlepszych korespondentów Polskiego Radia, Marek Lehnert. Od kilkunastu lat uczestniczy w volo papale tylko dwóch dziennikarzy ze święceniami: ks. Antonio Pelayo z publicznej telewizji hiszpańskiej i prałat Guido Todeschini z telewizji watykańskiej.
Zanim dziennikarz zgłoszony przez swoją redakcję do udziału w kolejnym volo papale znajdzie się na pokładzie samolotu z papieskim proporczykiem, musi uzyskać akredytację. Selekcja na pielgrzymkę do Polski była ostra, ponieważ kandydatów było dwa prawie dwa razy więcej niż miejsc przeznaczonych dla dziennikarzy. Akredytację otrzymało 69 osób.
Oczywiście, pierwszym kryterium przy kwalifikowaniu do volo papale jest zasięg oddziaływania danego medium i chyba się nie zdarzyło, aby odmówiono miejsca w samolocie papieskim watykaniście Agencji Reutera, AFP czy np. telewizji CNN. PAP, zapewne jako agencja prasowa ojczyzny Papieża, miała dotychczas szczęście i ilekroć zgłaszała mnie do volo papale, zawsze otrzymywałem akredytację. Tak było również w przypadku dwóch ostatnich podróży Jana Pawła II do Polski.
Można też otrzymać „czerwoną kartkę”. Zdarzyło się to już paru dziennikarzom za atakowanie Kościoła na podstawie nieprawdziwych informacji lub za złamanie świętości, jaką jest watykańskie embargo, do którego przestrzegania zobowiązują się wszyscy dziennikarze akredytowani przy Sala Stampa. Korespondent pewnego madryckiego dziennika, ksiądz i pisarz katolicki, Juan Arias, nadał do swej redakcji rozdany nam pod embargo obowiązującym do południa dnia następnego tekst nowej encykliki papieskiej. Gazeta nie oparła się pokusie wyprzedzenia konkurencji i opublikowała encyklikę wcześniej, niż zrobił to oficjalnie Watykan. Arias stracił akredytację przy Watykańskim Biurze Prasowym, a tym samym prawo wstępu do sali prasowej i udziału w briefingach rzecznika Stolicy Apostolskiej, więc mógł już tylko wyjechać z Rzymu.
Sala Stampa Vaticana, Watykańskie Biuro Prasowe, zamyka zwykle listę uczestników volo papale na trzy, cztery tygodnie przed dniem rozpoczęcia podróży. To czas niezbędny na dostarczenie służbom mającym czuwać nad bezpieczeństwem Papieża w kraju lub krajach, które odwiedzi, zdjęć i danych dziennikarzy towarzyszących Jego Świątobliwości.
Gdy specjalny wysłannik do obsługi wizyty papieskiej z zawieszką akredytacyjną na piersiach zajmuje wreszcie miejsce w samolocie, agenci służb bezpieczeństwa w krajach, do których Ojciec Święty leci, znają już niemal na pamięć rysopisy dziennikarzy, którzy będą poruszać się w jego bezpośrednim sąsiedztwie.

Bliżej ołtarza

Dziennikarze, którzy podróżują rejsem papieskim, mają specjalny status. Przez cały czas podróży pozostają znacznie bliżej Papieża i świty papieskiej niż pozostali koledzy akredytowani przy wizycie. Są „bliżej ołtarza”. Podczas mszy papieskich mają zarezerwowany specjalny sektor z dobrym widokiem na ołtarz. Nawet jednak wielka, kolorowa zawieszka akredytacyjna ze zdjęciem i napisem „Citta del Vaticano” na tle kopuły Bazyliki Św. Piotra (dziennikarze nienależący do uprzywilejowanego volo papale mają zupełnie inne) niewiele by pomogła, gdyby trzeba było poruszać się samemu w tłumie wiernych. Dlatego ci z volo papale są zawsze pilotowani przez asystenta dyrektora Watykańskiego Biura Prasowego i wożeni specjalnie oznakowanymi pojazdami z policyjną eskortą na sygnale. W Krakowie, do którego na spotkanie ściągnęły miliony ludzi, bez tych forów, jakie daje akredytacja w volo papale, byłoby bardzo trudno.
Poza białym, oszklonym panoramicznie samochodem Papieża i kilkoma czarnymi limuzynami świty papieskiej, poprzedzonymi honorową eskortą policyjną, jedynymi pojazdami, które poruszały się swobodnie po wypełnionym tłumami Krakowie podczas czterech dni wizyty Jana Pawła II, były dwa autokary z napisem wielkimi czarnymi literami na przedniej szybie: „Volo papale”, przewożące na miejsca celebry elitarną grupę dziennikarzy, oraz tarpan z papieskimi fotoreporterami i operatorami telewizji.
Pięćdziesiątka stałych uczestników podróży Jana Pawła II po latach wspólnych wypraw do najodleglejszych miejsc świata stanowi rodzaj „klanu”, w którym mimo nieustannego współzawodnictwa każdy jest gotów lojalnie pomóc drugiemu. Jednak walka o udział w atrakcyjnych, ograniczonych do kilku osób poolach, jak na przykład na spotkanie papieża z prezydentem Kwaśniewskim i premierem Millerem, jest bezwzględna. Udało mi się być z Papieżem podczas odwiedzin na grobie rodziców na cmentarzu Rakowickim i na Wawelu, gdzie wpuszczono zaledwie dziesięciu dziennikarzy z volo papale. Na Wawelu po raz pierwszy od pogrzebu marszałka Józefa Piłsudskiego wyniesiono na renesansowy dziedziniec wawelskie arrasy. W czasie pogrzebu marszałka zawieszono na bramie jeden – z litewską Pogonią i herbem Królestwa Polskiego. Jana Pawła II witały aż trzy z 20, które jeszcze zachowały się w zbiorach wawelskich (do wojny było ich ok. 100). Jeden z nich przedstawia scenę rozmowy Pana Boga z Noem.

Jak w wojsku

Konfliktom między dziennikarzami walczącymi o jak najciekawsze wiadomości zapobiega na ogół to, iż żaden z uczestników volo papale nie ma wpływu na Vika van Brantegema, Belga po czterdziestce, wysokiego, z krótko przyciętą ciemną brodą, asystenta dyrektora Watykańskiego Biura Prasowego, który dowodzi lecącymi z Papieżem dziennikarzami.
Vik odsłużył wojsko jakieś 20 lat temu, a teraz mieszka 100 km od Rzymu i codziennie o 4.00 rano wsiada do pociągu, aby dojechać do pracy w Watykańskim Biurze Prasowym. Taką cenę płaci za możliwość mieszkania na wsi i prowadzenia małej farmy hodowlanej.
Vik – jak napisałem – nie kieruje, lecz właśnie dowodzi. Bowiem funkcjonowanie volo papale ma czasem wiele wspólnego z wojskową dyscypliną. Stoimy pod bazyliką w Kalwarii Zebrzydowskiej raczej niewyspani. Vik wspomina swą służbę zasadniczą w kompanii czołgów. – Czy wiesz – mówi – ile przeciętnie może przeżyć w czasie bitwy z bezpośrednią wymianą ognia czołgista?
– Czołgista – odpowiada za mnie Vik – ginie w bitwie średnio po 20 minutach. Ma szansę przeżyć, jeśli nikt w czołgu nie popełni najmniejszego błędu. Dlatego – dodaje – w volo papale tak ważne są idealna koordynacja, dyscyplina i punktualność.
Wojska nie uwielbiam, ale Vik ma trochę racji. Jak inaczej mógłby zapanować w skomplikowanej podróży, gdzie wszystko jest precyzyjnie wyliczone co do minuty, nad pięcioma tuzinami dziennikarskich indywidualności?
Choć miałem parę starć z tym Flamandczykiem-służbistą, kilka razy wyratował mnie z opresji. Gdy obsługując indywidualnie – nie jako uczestnik volo papale – wizytę Papieża w Betlejem, utknąłem beznadziejnie w tłumie, aż trzeszczały kości, bez szans na dotarcie gdziekolwiek, Vik, który właśnie przedzierał się pod osłoną policji z grupą dziennikarzy do centrum prasowego przy placu Żłóbka, dostrzegł, w jakich jestem opałach i wyciągnął mnie z tłumu, krzycząc do palestyńskich ochroniarzy: – To nasz człowiek!
W Ammanie, stolicy Jordanii, wstawaliśmy o godzinie 4.00 rano. W Jerozolimie – o 3.30, więc Kraków, gdzie program wizyty nie był już tak napięty, uznaliśmy za niemal wypoczynkowy. Spaliśmy o dwie godziny dłużej niż w Ammanie. Punktualnie bowiem o 6.00 rano Vik van Brantegem otwierał swój pokój na czwartym piętrze dawnego hotelu Forum, teraz Sofitelu, aby każdy z uczestników volo papale mógł wziąć teksty przemówień i homilii, które Jan Paweł II miał wygłosić w ciągu dnia. O 6.15 co do minuty Vik zamykał pokój i szedł podgolić swą krótką brodę jak z obrazu holenderskich mistrzów. Kto zaspał – tekstów nie dostawał, ale takiego nie było. Musiałby prosić kolegów o ksero. Kserowanie jest dozwolone niepisanym wewnętrznym regulaminem, pod warunkiem że teksty nie dostaną się w niepowołane ręce. To znaczy w ręce dziennikarza nienależącego do poolu papieskiego, który nie będąc poddany dyscyplinie volo papale, mógłby ulec pokusie naruszenia embargo – zacytować lub opublikować w całości papieski tekst przed jego wygłoszeniem.
Poniedziałek, 19 sierpnia. Ostatni dzień wizyty papieża w Krakowie. Rozkład dnia dla uczestników volo papale: 6.30-6.45 wydawanie tekstów papieskich. 7.00-8.00 oddawanie bagażu w holu hotelowym do check-in i sprawdzenia przez służby papieskie. Jeśli ktoś zdąży w tym czasie jeszcze zjeść śniadanie – jego wygrana. O 8.10 odjeżdża tarpanem do odległej o 45 km Kalwarii Zebrzydowskiej pool zero, sześciu najbardziej uprzywilejowanych, tj. fotoreporterzy i kamerzyści, którzy są najbliżej Papieża, ale pracują najciężej. Odjazd autokarów volo papale – 8.30.

Papież przy grobie rodziców

W niedzielę, 18 sierpnia, podczas odwiedzin Jana Pawła II na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, stałem wraz z dziesięcioma innymi dziennikarzami naprzeciw Papieża, pod drugiej stronie grobu, w którym spoczywają jego rodzice i brat. Jan Paweł II był tak zmęczony, a może sparaliżowany wzruszeniem, że nie wysiadł z papamobilu, nie skorzystał z przygotowanego minipodnośnika, który miał mu to ułatwić. Oparł podbródek o okno i z trudem powstrzymując łzy, długą chwilę modlił się w milczeniu. Jego twarz stężała, ale nie była to nieruchomość mięśni, która ogranicza mimikę z powodu choroby Parkinsona. To był wyraz niemal dziecięcego bólu.
Papież zapalił długą zapałką biały znicz o trzech knotach podany mu przez Stanisława Dziwisza. Po kilku długich minutach jakby trochę mechanicznie pobłogosławił niewielu obecnych przy tych odwiedzinach: parę kobiet spokrewnionych z rodziną matki – innych krewnych już nie ma – i gromadkę zakonnic opiekujących się grobem Wojtyłów. Papamobil odjechał, by zawrócić w alejce sąsiedniej kwatery, gdzie leżą pod płytami z gwiazdą radzieccy żołnierze polegli przy wyzwalaniu Krakowa, którym ktoś postawił biały, prawosławny krzyżyk z drewna, jeden dla wszystkich. Gdy papieski pojazd zawrócił, Jan Paweł II raz jeszcze kazał na chwilę zatrzymać papamobil przed lastrykowym grobem swych najbliższych, by pożegnać go ostatnim spojrzeniem.

Przesłanie do Polski i świata

Moi włoscy koledzy z volo papale mówili, że odnaleźli w Krakowie dawnego Papieża, który rozmawia z tłumem młodzieży gromadzącej się co wieczór pod jego oknem w pałacu arcybiskupim, żartuje, upomina rodaków, prowokuje. Wielokrotnie powtarzana przez Jana Pawła II w ciągu tych czterech dni krytyka „hałaśliwej propagandy liberalizmu, która nasila się również w naszym kraju” oraz upomnienie skierowane pod adresem elit, że „nie można budować szczęśliwej przyszłości społeczeństwa na ludzkiej biedzie”, były jak kij wsadzony w mrowisko krakowskiego konserwatyzmu. Jak zauważył jeden z włoskich watykanistów, świetnie znających krakowskie i warszawskie salony, po przejmującej, końcowej modlitwie Jana Pawła II w sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej „zaczęła się w prasie i telewizji orgia interpretacji mających wykazać, że Papież nie powiedział tego, co powiedział, a tak w ogóle, to jest jak najbardziej za liberalizmem”.
Marco Politi z „La Repubblica”, Luigi Accattoli z „Correire della Sera” czy Renzo Giacomelli z tygodnika „Famiglia Cristiana” w rozmowach ze mną i wywiadach, których udzielili mi dla Polskiej Agencji Prasowej, byli w zasadzie zgodni co do jednego: krytyka drapieżnego liberalizmu, przemocy i agresji w stosunkach między ludźmi i narodami, szczególnie aktualna po 11 września, oraz wskazanie jako wyjścia dla ludzkości drogi braterstwa i miłosierdzia nadały wielkie międzynarodowe znaczenie wizycie Jana Pawła II. Wielu zapowiadało, że będzie to jedynie podróż sentymentalna. „Tymczasem nie ma co pomniejszać znaczenia wizyty Papieża w Krakowie i krytyki polskiego modelu kapitalizmu – komentuje w rozmowie ze mną Luigi Accattoli. – Zdecydowana papieska krytyka liberalizmu oraz słowa o potrzebie miłosierdzia – dodaje największy bodaj autorytet wśród włoskich watykanistów – są przesłaniem dla Polski, ale zarazem przesłaniem do świata pełnego przemocy”.


Dla uczestników volo papale organizatorzy podróży, jezuici z Radia Watykańskiego, przygotowują tzw. książeczkę. Jest to połączenie sporządzonego ze sztabową precyzją opisu logistycznego i historycznego miejsc, które odwiedzi Papież z przewodnikiem liturgicznym.


Doświadczony uczestnik volo papale wie, że niezależnie od tego, czym jest w danej chwili zajęty, obserwowaniem przebiegu mszy, nadawaniem informacji z telefonu komórkowego lub komputera, musi uważać na Joaquina Navarro Vallsa, dyrektora Watykańskiego Biura Prasowego. Pojawia się on nagle, na ogół pod koniec mszy papieskiej, w jakiejś grupce dziennikarzy bez uprzedzenia, upewnia się tylko, czy są tam przedstawiciele kilku głównych światowych agencji, i składa oświadczenie, odpowiada na kilka pytań, po czym znika. Kto nie był, tego strata. Ale i jego Papież potrafi zaskakiwać. Zapytany na kilka godzin przed odlotem Ojca Świętego z Krakowa, czy Papież poprze integrację Polski z Unią Europejską, odpowiedział ogólnikiem, że trzeba zaczekać na referendum w tej sprawie. Parę godzin później Jan Paweł II zdecydowanie poparł w przemówieniu pożegnalnym starania Polski.

 

Wydanie: 2002, 34/2002

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy