Były partyzant prezydentem

Były partyzant prezydentem

Urugwaj – Szwajcaria Ameryki Łacińskiej po raz drugi wybiera lewicę

To niezwykła para. I nie pasuje do naszych polskich wyobrażeń o politykach i polityce. Co więcej, nie jest wytworem żadnego wyrafinowanego public relations. W Urugwaju, kraju jak na Amerykę Łacińską maleńkim, ludzie wiedzą o sobie nawzajem wszystko.
On – pięciokrotnie ranny w starciach słynnej w latach 60. w całej Ameryce Łacińskiej urugwajskiej partyzantki miejskiej Tupamaros z wojskiem i policją. Ona – wychowanka liceum prowadzonego przez zakonnice, córka potomka polskich imigrantów ze szlacheckiej rodziny, Luisa Topolańskiego, i Urugwajki, porzuciła dla tej samej sprawy studia na architekturze. To był rok 1969, czas inspirowanych i popieranych przez Waszyngton dyktatur wojskowych w Ameryce Łacińskiej. „Rewolucja kubańska promieniowała wtedy na cały kontynent, a teologia wyzwolenia budziła nadzieje wśród młodych katolików”, powiedziała Lucia Topolansky w jednym z wywiadów.
José Mujica, którego po wyborze 29 listopada na prezydenta Urugwaju wszyscy nadal nazywają poufałym zdrobnieniem Pepe, poznał Lucię w partyzantce. Są ze sobą od 40 lat. Trzy lata temu wzięli ślub. Każdy mieszkaniec tego trzyipółmilionowego kraju wielkości Polski, leżącego w południowo-wschodniej części Ameryki Południowej, znał dokładnie ich życiorysy, zanim Pepe został prezydentem, a Lucię wybrano największą liczbą głosów do Senatu.

Bojowe pokolenie

Partyzantka nie mogła wygrać z dyktaturą wojskowych. Oboje zostali uwięzieni. José Mujica spędził w więzieniu 12 lat, z czego dwa lata w ciasnym bunkrze bez światła, mając za towarzyszy kilka żab, które karmił okruchami chleba. Lucii udało się zorganizować ucieczkę 48 więźniarek kanałami kanalizacyjnymi. Dwa lata później została ponownie schwytana przez żołnierzy. Oboje odzyskali wolność dopiero w 1985 r. dzięki amnestii dla więźniów politycznych ogłoszonej po upadku dyktatury wojskowej, która trwała blisko 13 lat.
José Mujica Cordano, drugi już z kolei lewicowy prezydent Urugwaju, ma 75 lat. W trakcie kampanii przystrzygł gęstą siwą czuprynę i przestał nosić nieodłączny beret. Ma twarz poczciwego dziadka, którego uwielbiają dzieci. Lucia powiedziała o mężu, że gdyby to one wybierały prezydentów, miałby nie 53% głosów, które uzyskał w drugiej turze, lecz blisko 100%. Nowa pierwsza dama Urugwaju ma 65 lat i promienieje ciepłą kobiecą urodą, jaką zachowują do późna niektóre piękne Polki. Według urugwajskiej prasy bulwarowej, to ona namówiła męża do kandydowania. To kobieta z charakterem. Oboje powtarzają, że w życiu najważniejsze są najprostsze radości. A tych dostarcza im małe gospodarstwo ogrodnicze niedaleko Montevideo, które wspólnie prowadzą.
Na pytanie, jaki będzie rząd jej męża, Lucia Topolansky odpowiada: „Należymy do tego bojowego pokolenia w Ameryce Łacińskiej, które wiele wycierpiało. Dziś jego przedstawiciele są w rządach wielu krajów naszego kontynentu – rządzą w Brazylii, Chile, Argentynie, krajach, które stanowią większą część kontynentu”.
W wyborach z 2004 r. radykalna lewica, centrolewica i socjalna chrześcijańska demokracja zjednoczone w Szerokim Froncie przełamały trwającą od 1830 r. tradycję. W Urugwaju polegała ona na tym, że wybory wygrywały na zmianę dwie partie prawicowe: Biała (obecnie Narodowa) i Czerwona, występujące pod sztandarami w tym kolorze. Pierwszy lewicowy prezydent, 69-letni lekarz onkolog, socjalista Tabaré Vázquez, wygrał w 2004 r. wybory w pierwszej turze wynikiem 50,7% głosów. Gdyby obecnie Vázquez, który zakończy swój mandat w marcu 2010 r., mógł stanąć do wyborów, wygrałby, według sondaży, wynikiem ponad 75% głosów. Jednak urugwajska konstytucja nie pozwala na powtórne kandydowanie.
Spośród nielicznych wiadomości z odległego Urugwaju, które przedzierają się do europejskich telewizji, jedna zrobiła furorę. Była to informacja o tym, że w kraju, który liczył wówczas 3,4 mln mieszkańców, prezydent będący jednocześnie szefem rządu postanowił w 2006 r. kupić dla szkół 220 tys. laptopów (po 248 dol. za sztukę). Nazwał to „inwestycją w przyszłość”.

Tupamaros – miejscy partyzanci

Urugwaj odróżnia się od innych krajów subkontynentu przewagą ludności pochodzenia europejskiego. Jednak „Szwajcarią Ameryki Południowej” nazwano go głównie ze względu na jego zamożność opartą na hodowli bydła, bankowości i turystyce. W pierwszej połowie XX w. dorobił się na dostawach mięsa i wełny dla krajów walczących podczas II wojny światowej. Załamującą się koniunkturę podreperowała na krótko wojna koreańska. Wkrótce jednak zaczął się kryzys. Doszło do krwawych represji wobec buntujących się robotników z plantacji trzciny cukrowej, którzy zmuszani byli do pracy za samo tylko nędzne wyżywienie. W miastach pracodawcy zaczęli odbierać robotnikom prawa wywalczone w latach prosperity, oskarżając związki zawodowe o „nakręcanie spirali inflacji”. Tak zaczął się wieloletni konflikt między pracodawcami a pracownikami, który doprowadził do największej w historii Ameryki Południowej fali strajków.
Z jednej strony były rzesze dobrze wykształconych, jak na stosunki w Ameryce Łacińskiej, związkowców, z drugiej policja i uzbrojone przez nią bandy faszystów z wytatuowanymi swastykami. Związkowcy i młodzież studencka zaczęli się organizować, opracowano plan oporu przeciwko zamachowi stanu. Doszło do niego w 1972 r. Oto, najkrócej, geneza powstania Ruchu Wyzwolenia Narodowego i jego zbrojnego ramienia – partyzantki miejskiej Tupamaros.
Już wtedy w „latynoamerykańskiej Szwajcarii” był najmniejszy w Ameryce Łacińskiej procent analfabetów. Dziś nie ma ich prawie wcale, a korupcja jest zjawiskiem nadzwyczaj rzadkim.

Niezwykły kraj

Według oenzetowskiego Programu na rzecz Rozwoju (UNDP), po pięciu latach rządów Szerokiego Frontu Urugwaj znalazł się na trzecim miejscu w Ameryce Łacińskiej (po Argentynie i Chile), jeśli chodzi o wskaźnik rozwoju ludzkiego, i wykazuje najmniejszą w Ameryce Łacińskiej różnicę dochodów między 10% ludności najzamożniejszej a 10% najuboższych. Jest też krajem cieszącym się największą w całej Ameryce Południowej wolnością prasy. Według tygodnika „The Economist”, Urugwaj i Kostaryka to także jedyne kraje Ameryki Łacińskiej, w których 99% ludności ma dostęp do wody pitnej i które osiągnęły stadium „pełnej demokracji”. Co oznacza m.in., że zagwarantowane jest w Urugwaju prawo do strajków, a przedstawiciele związków zawodowych uczestniczą w „radach płacowych” wraz z pracodawcami, dzięki czemu mają bezpośredni wpływ na kształtowanie płac w przedsiębiorstwach.
Rady te, zawieszone w 1992 r. przez prawicowy rząd, zostały przywrócone po objęciu władzy przez prezydenta Vázqueza.
W ocenie WHO, rząd Vázqueza dokonał „modelowej” reformy ochrony zdrowia, powołując Narodowy Zintegrowany System Zdrowia. Zapewnia on dostęp do opieki lekarskiej praktycznie wszystkim obywatelom, łącznie ze 100-tysięczną mniejszością indiańską.
Międzynarodowa Organizacja Pracy tym samym przymiotnikiem określiła udoskonalenie prawa pracy i ograniczenie do minimum (niespełna 2%) tzw. bezrobocia dziedzicznego. Wynalazkiem prezydenta Vázqueza jest „gabinet socjalny” powołany w łonie jego rządu. Realizuje on tzw. Plan Równości. Plan ten ma zapo-
biegać dziedziczeniu ubóstwa w biednych rodzinach i pogorszeniu standardu życia ludzi po przejściu na emeryturę. Pod koniec 2008 r. już 320 tys., a pod koniec tego roku około pół miliona urugwajskich dzieci korzystało z dodatków przyznawanych rodzicom na zasadzie im niższe zarobki, tym wyższy dodatek na dziecko.
Ten opis funkcjonowania urugwajskiej demokracji pod rządami lewicy, który może brzmieć jak rodzaj panegiryku, uzupełnię spostrzeżeniem na temat bodźca wprowadzonego przez rząd Vázqueza do systemu dodatków rodzinnych na dzieci. Wysokość dopłat została częściowo uzależniona od tego, czy dziecko kontynuuje naukę po ukończeniu szkoły podstawowej. Chodzi o „zwalczanie dezercji licealnej”, jak to określa urugwajska prasa. Dodatek na pierwsze dziecko (na następne dzieci jest nieco niższy) uczęszczające do szkoły podstawowej wynosi 700 pesos urugwajskich (1 dol. = 23,9 peso), a na pierwsze dziecko w liceum – 1000 pesos.

Pepe i „brodacze”

Udział w wyborach jest w Urugwaju obowiązkowy, chociaż kary za niedopełnienie obywatelskiego obowiązku są niewysokie: równowartość 25 dol. Z ponad 2,5 mln Urugwajczyków uprawnionych do głosowania w drugiej turze wyborów skorzystało z tego prawa 90%.
Kandydat Białych, czyli Partii Narodowej, adwokat, dziennikarz i były prezydent Urugwaju (w latach 1990-1995), 68-letni neoliberał Luis Alberto Lacalle, który zawiesił „rady płacowe”, otrzymał 45% głosów. W niedzielę, 29 listopada, mimo ulewy kilkaset tysięcy mieszkańców Montevideo wiwatowało na bulwarze Wielkiej Brytanii, ciągnącym się wzdłuż Rio de la Plata, na cześć „naszego Pepe”. Pierwszym, który złożył mu gratulacje przed kamerami telewizji, był Lacalle – długo ściskał dłoń nowego prezydenta wybranego prawie 53% głosów.
Szeroki Front, w imieniu którego były partyzant będzie rządził przez następne pięć lat, opierając się na parlamentarnej większości uzyskanej w tegorocznych wyborach, nie jest tworem jednolitym. W jego skład wchodzi 15 partii. Różnią się między sobą w kwestiach polityki gospodarczej i społecznej, w sprawie sojuszów zagranicznych. Obecny prezydent, Tabaré Vázquez, dzięki talentowi dyplomatycznemu i powszechnej sympatii, jaką budził, potrafił sprawić, że Szeroki Front funkcjonował jak jednolite ciało.
Jego następca deklaruje, że gotów jest „negocjować, negocjować, negocjować aż do skutku”. Jego przeciwnicy przypominają jednak, że jest impulsywny i z trudem przyjmuje odmienne zdanie. Twierdzą także, iż jego wybór wzbudził wielkie nadzieje wśród barbudos, „brodaczy”, jak nazywają najbardziej radykalnych działaczy sojuszu, wywodzących się z szeregów Tupamaros, dawnych towarzyszy prezydenta elekta.

Południowoamerykański klub lewicy

Eksrewolucjoniści – twierdzi urugwajski analityk polityczny, Alberto Silveira – będą się domagali kluczowych stanowisk w rządzie. Jednak ich program, którego najbardziej obawiają się urugwajscy liberałowie, to ustawa o reformie rolnej, która ograniczyłaby „do rozsądnych rozmiarów” wielkie latyfundia rolne, i wprowadzenie systemu płac, który zapobiegałby nadmiernemu spadkowi ich siły nabywczej wskutek inflacji. Zwłaszcza ten drugi postulat nie brzmi zbyt rewolucyjnie, ponieważ Urugwaj wychodzi raczej obronną ręką z kryzysu światowego, a bezrobocie nie przekroczyło 7%.
Mujica wybrał na swych głównych sojuszników i modele, na których zamierza się wzorować jako prezydent, prezydentów Brazylii i Chile – Lulę i panią Michelle Bachelet. A zatem gospodarka wolnorynkowa połączona z rządowymi programami socjalnymi zdecydowanie zmierzającymi do dalszego stopniowego zmniejszania rozwarstwienia majątkowego w społeczeństwie. 38% Urugwajczyków pozostaje nadal w sferze „statystycznego ubóstwa”. Mujica chciałby w ciągu pięciu lat zmniejszyć ten odsetek o połowę.
Jednak o jednym ze swych partnerów, prezydencie Hugo Chavezie, Mujica powiedział, zwracając się bezpośrednio do niego w wywiadzie, którego udzielił tuż po wyborach: „Tą drogą nie dojdziesz do żadnego socjalizmu”.
Prezydent elekt zapewnił, że „wyleczył się z niemądrych ideologii lat 70., które zakładały bezwarunkową miłość do wszystkiego, co jest zarządzane przez państwo, pogardę dla biznesmenów oraz nienawiść wobec USA”. Zapowiedział też, że zaprosi do udziału w rządzie przedstawicieli opozycji.

Na drodze USA

Urugwaj, który po raz drugi z rzędu wybrał lewicowego prezydenta, umocnił klub lewicowych i centrolewicowych państw Ameryki Południowej. W jego skład wchodzą wraz z Urugwajem Brazylia, Wenezuela, Argentyna i Chile. Tworzą one (razem z Paragwajem) Wspólny Rynek Południa, Mercosur. Jest on skuteczną zaporą udaremniającą na razie amerykańską ekspansję poprzez próby utworzenia pod egidą USA wspólnego rynku, który obejmowałby olbrzymie obszary od Alaski po Ziemię Ognistą.

Wydanie: 2009, 50/2009

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy