„Carmen” wśród przemytników

„Carmen” wśród przemytników

Opera Krakowska daje więcej przedstawień w Holandii niż w Polsce

W polskich teatrach operowych w krótkim czasie pojawiło się kilka klasycznych spektakli w uwspółcześnionej, odbiegającej od kanonu wersji. Pieniądze wyłożył producent zagraniczny, ale naszej krytyce nie przypadły do gustu ani antywojenna „Aida” w Krakowie, ani „Nabucco” i „Carmen” w Teatrze Wielkim w Łodzi. Spektakle te jednak z powodzeniem zarabiają na siebie w Holandii.
Sprawca zamieszania, Zdzisław Supierz, ma biuro na przedmieściach Amsterdamu. Jego agencja koncertowa od 15 lat sprzedaje publiczności przedstawienia operowe. Pod egidą Supierz Artists Management za granicą odbyło się już ponad tysiąc spektakli, do Polski natomiast sprowadzone zostały takie znakomite zespoły holenderskie jak np. Orkiestra XVIII Wieku.
– Nie uważam się za nowatora, ale tradycyjne inscenizacje nie znajdą w Holandii chętnych – mówi Zdzisław Supierz, który narzucił teatrom operowym w Polsce modernistyczne podejście do klasycznych tematów. „Carmen”, która dzieje się na zapleczu współczesnej fabryki i w środowisku przemytników na pograniczu jakichś egzotycznych państewek, uwikłany w dramat izraelsko-palestyński z odniesieniami do Holocaustu „Nabucco” – to łódzkie produkcje wykonane na jego zamówienie. W Polsce przyjęte chłodno („ťCarmenŤ na śmietniku”, „ťCarmenŤ z nożem w plecach” – to tytuły dwóch krajowych recenzji), a w Holandii z uznaniem i standing ovation po każdym spektaklu. Holendrzy kupili na listopad i grudzień 2002 r. oraz styczeń i luty br. 24 przedstawienia „Carmen” i 18 spektakli „Nabucca”. Przedtem były „Trubadur”, „Aida”, „Ariadna na Naxos”, na lata przyszłe planuje się „Rigoletta”, „Otella”, „Traviatę” i „Cosi fan tutte”.

Sztuka kompromisu

– Pan Supierz wymusza na nas pewne decyzje artystyczne i personalne – tonem delikatnej skargi mówi Marcin Krzyżanowski, dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi. – Nie tylko sprowadza swego reżysera i dyrygenta, ale ingeruje również w obsadę spektakli. Chce wszystko dopasować do własnej wizji przedstawienia, a my mamy trudne uwarunkowania socjalne, normy, podatki, ludzi na etatach, oczekiwania płacowe itd. Nasz udział w tym przedsięwzięciu to obustronny kompromis. Nie da się jednak ukryć, że holenderska agencja przyczynia się do złagodzenia napięć w kilku polskich teatrach, bo ludzie mają pracę i zarobek.
– Musimy zapewnić holenderskiej publiczności produkt odpowiedniej jakości – replikuje Zdzisław Supierz.
– Co to znaczy jakość?
– Jakość to uwspółcześniona, przejrzysta reżyseria. Nie tyle głosy śpiewaków, nie poziom muzyczny całości, ale walory teatralne spektaklu.

Mniej tradycji, więcej nowatorstwa

Holandia, kraj o kulturze mieszczańskiej z legalnymi narkotykami i eutanazją, choć ma wspaniałe muzea pełne dzieł Rembrandta, Rubensa i van Gogha, kultywuje także sztukę nowoczesną. Nie tylko w stolicy, ale we wszystkich większych skupiskach ludzkich, odbywa się w trwającym dziewięć miesięcy sezonie ponad 500 spektakli operowych. Agencja Supierza bierze spory kawałek tego „rynku”, bo sprowadza i sprzedaje w roku 80-90 przedstawień.
– Uzupełniamy działania Narodowej Opery Objazdowej – tłumaczy właściciel agencji. – Musimy się dostosować do utrzymywanych przez nią standardów, pokazać coś doświadczonej publiczności, lecz także młodszej generacji, zainteresować ją tradycyjną operą np. poprzez trochę szokującą inscenizację, skłonić do zastanowienia, serwując nietypowe, niedopowiedziane rozwiązanie albo współczesny kostium, np. zamiast XIX-wiecznej wieśniaczki pokazać dziewczynę z walkmanem.
W holenderskich operach jest więc to, czego żąda publiczność, czyli klasyczne tematy w dobrych, intrygujących wykonaniach. Atrakcyjne, nowoczesne spektakle, choć z muzyką klasyczną.
Taka była np. ostatnia premiera „Toski” Pucciniego w Utrechcie. Reżyser z Południowej Ameryki pokazuje Włochy nie z czasów napoleońskich, jak chciał kompozytor, ale jako kraj rodzącego się faszyzmu Mussoliniego. Robi to tyleż drastycznie, co efektownie. Toska posyła naczelnika policji na tamten świat nie przy pomocy noża, ale kilkakrotnie wbijając mu w plecy sporych rozmiarów stalowy krzyż cmentarny z ostrym zakończeniem, a potem w końcowej scenie wyskakuje przez wielkie witrażowe okno, które rozbija się na tysiące kawałków jak w amerykańskim filmie.

Łódź wpływa do Europy

Kolejne wyjazdy polskich zespołów do Holandii w celu zaprezentowania publiczności za każdym razem ok. 20 przedstawień nie mają cech chałtury czy jakiejś okolicznościowej składanki, lecz są świadomie i z wyczuciem rynku przygotowaną produkcją. Publiczność płaci stosownie do swych zarobków. Np. bilet na zwykłe przedstawienie w operze w Amsterdamie kosztuje ok. 70 euro. I najczęściej sala jest wypełniona do ostatniego fotela. Na szczególnie głośne spektakle kolejka czekająca na zwroty biletów liczy zwykle kilkaset osób. To obrazuje, jaką szansę mają ci, którzy mogą zaoferować coś ciekawego, w tym także muzycy z Polski. Co przeciętny ogrodnik, stolarz, mechanik czy nauczyciel z Fryzji, Limburgii albo Brabancji rozumie z takich spektakli? Sposób na zainteresowanie szerokiej publiczności jest bardzo prosty. Przed każdym przedstawieniem organizowana jest prelekcja. Podaje się kilka szczegółów z życia kompozytora, zapoznaje z treścią opery, prezentuje najpopularniejsze fragmenty nagrań. Na prelekcję sprzedaje się osobne bilety.
Holandia to dobry rynek, dlatego dochodzi do paradoksów. Jak twierdzi Zdzisław Supierz, Opera Krakowska w ciągu roku daje więcej przedstawień w Holandii niż w Polsce. Blisko tej granicy jest teatr Wielki w Łodzi.

Wydanie: 17/2003, 2003

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy