Cena błędów: ćwierć miliona trupów

Cena błędów: ćwierć miliona trupów

Rząd pudruje rzeczywistość, wprowadzając pozorne obostrzenia, lekarze z Rady Medycznej chcą radykalnych działań

Na początku listopada minister Adam Niedzielski stwierdził: – Ścieżka wzmacniania restrykcji wydaje się mało skuteczna w Polsce. Powinniśmy egzekwować te obowiązki i tę dyscyplinę, która już w tej chwili powinna obowiązywać, ale nie obowiązuje.

„Panowie z Rady mogą się rozejść. Szkoda ich czasu, i tak rząd ich rad nie słucha”; „Rada to listek figowy pisowskiej władzy”; „Horban (prof. Andrzej Horban, konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych, główny doradca prezesa Rady Ministrów ds. COVID-19, przewodniczący Rady Medycznej – przyp. red.) kieruje się politycznymi interesami rządu i PiS, a nie potrzebami medycznymi”, piszą internauci o Radzie Medycznej przy premierze. Ostro, z przesadą.

Dlatego prof. Krzysztof Simon, członek Rady, ordynator I Oddziału Chorób Zakaźnych w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu, nie zgadza się z osądem, że rząd nie ustosunkowuje się do jej rekomendacji. – One się przebijają, jeśli chodzi o zasady prowadzenia szczepień i jeśli chodzi o określone restrykcje. Natomiast od pół roku kompletnie nie przebijają się, jeśli chodzi o ograniczenie aktywności ludzi, szczególnie niezaszczepionych, w miejscach publicznych. Jest dziwna moda: zajmujemy inne oddziały, powiększamy liczbę łóżek, angażujemy wszystkich lekarzy do walki z covidem, natomiast nie zmniejszamy napływu pacjentów. To zupełny absurd. Przy takim podejściu łóżka można sobie ustawić do bieguna północnego. Tylko jak i kim zapewnić opiekę medyczną? Zostaną sami umierający bez pomocy lekarskiej i pielęgniarskiej! – denerwuje się profesor.

Uważa, że trzeba pójść w drugą stronę, ale restrykcje muszą być zrozumiałe dla społeczeństwa i akceptowane. Tyle że minister zdrowia i premier mówią publicznie, że to nie ma poparcia politycznego.

– Żeby było jasne: cieszę się, że jakieś ograniczenia są, ale to pudrowanie rzeczywistości, bo w niewielkim stopniu wpłyną na przebieg epidemii, choć wszystko wskazuje, że jesteśmy na szczycie kolejnej fali. Skala zgonów tylko z powodu COVID-19 jest dramatyczna. A jaka jest skala zgonów ludzi z innymi schorzeniami, bo nie ma dla nich miejsc w szpitalach lub jest problem z dostaniem się do lekarza? – punktuje prof. Simon. – Dlatego postulujemy paszport covidowy – problem w tym, że kilkadziesiąt procent społeczeństwa na to się nie zgadza; ograniczenia, jak w innych krajach, i obowiązek szczepienia przynajmniej pracowników służby zdrowia, opiekunów osób starszych, nauczycieli, policji, wojska, straży miejskiej – konkluduje.

Za ostateczność obowiązek szczepień uważa prof. Andrzej Horban, specjalista chorób zakaźnych i szef Rady Medycznej przy premierze. Ale 25 listopada ostrzegał: – Jeżeli ludzie w Polsce się nie opamiętają i nie zaszczepią, w regionach kraju, w których jest najwięcej zakażeń, trzeba będzie wprowadzić lockdown. Przyznał też, że obecnie 20% powiatów kwalifikuje się do wprowadzenia dodatkowych obostrzeń. Jednak, jego zdaniem, wprowadzanie ograniczeń dla osób niezaszczepionych nie będzie w naszym kraju skuteczne.

Smutny rekord

Eksperci z Rady Medycznej to lekarze praktycy, za uczestnictwo w niej nie pobierają wynagrodzenia. Inna kwestia, czy takie ciało doradcze powinno funkcjonować przy premierze. Raczej nie. Rada rekomendująca szczepienia i obostrzenia powinna się składać z medyków, ale także psychologów i funkcjonować jako gremium niezależne od rządu. Powinna wypracowywać komunikaty, a następnie przekazywać je społeczeństwu w umiejętny sposób.

– Najbardziej poważaną przez społeczeństwo grupą ekspercką są praktycy medyczni na co dzień rekomendujący wykonywanie szczepień, ale również na bieżąco rejestrujący i analizujący kliniczne skutki swoich decyzji. Tak jest np. w Niemczech. U naszych sąsiadów działa Stała Komisja ds. Szczepień (STIKO) – uważa gen. dyw. prof. Grzegorz Gielerak, specjalista chorób wewnętrznych i kardiologii, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie, członek Rady ds. Zdrowia Publicznego.

W drugim tygodniu listopada gruchnęła wieść o nowej odmianie koronawirusa. Omikron ma liczne mutacje i prawdopodobnie może szybko się rozprzestrzeniać. Ludzie się boją, bo media pompują temat. Prof. Piotr Kuna, pulmonolog z Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Wydziału Lekarskiego w Łodzi, 29 listopada mówił portalowi Gazeta.pl: „Szczepmy się trzecią dawką, nie popadajmy w histerię. Ostatnią rzeczą, którą trzeba robić, to wywoływać w ludziach mający katastrofalne skutki strach”.

Ministerstwo Zdrowia w reakcji na wieści o omikronie ogłosiło nowe obostrzenia. Zmienione zasady w większości będą obowiązywać do 17 grudnia. Dotyczą zaostrzenia kontroli na granicach i zakazu lotów do siedmiu państw afrykańskich oraz zmniejszenia limitów osób w lokalach.

Tymczasem 1 grudnia odnotowano ponad 29 tys. nowych zakażeń, zmarło 570 osób z potwierdzonym covidem. To rekord czwartej fali. Winny temu jest nie tylko niski poziom wyszczepienia społeczeństwa, bo popełnionych zostało parę innych błędów.

Błąd 1:
Brak możliwości sprawdzania paszportów covidowych

– Działania prewencyjne na granicach są dobrym krokiem, pod warunkiem że będą dopracowane – ocenia dr Paweł Grzesiowski, pediatra, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19. – Musimy uniknąć sytuacji z poprzednich fal, gdy ludzie z krajów, z których przylot wymagał kwarantanny, lecieli przez Berlin i nie szli na kwarantannę. Musi być szczelność, żeby osoby, które wracają do Polski z zagranicy, były testowane i poddawane kwarantannie (podróżni z krajów spoza strefy Schengen będą objęci kwarantanną wydłużoną do 14 dni. Będą mogli być z niej zwolnieni na podstawie negatywnego wyniku testu PCR wykonanego po upływie ośmiu dni od przekroczenia granicy; osoby wracające z siedmiu krajów afrykańskich mają 14-dniową kwarantannę, z której nie zwolni negatywny wynik testu – przyp. aut.). Inna sprawa, że ten nowy wirus pewnie już jest w Polsce, bo krąży po świecie od półtora miesiąca. I w tym kontekście ograniczenia są bardzo pozorne. Jaka jest różnica między 150 osobami na weselu a 100 osobami? Statystycznie rzecz biorąc, na każdym weselu w tej chwili dwie, trzy osoby mogą być zakażone. A jeśli ktoś akurat będzie chory na nową wersję, rozprzestrzeni ją. Obostrzenia idą w słusznym kierunku, bo zmniejszają przepełnienie w budynkach i ograniczają kontakty między ludźmi, ale są zbyt płytkie – podsumowuje dr Grzesiowski.

Minister zdrowia Adam Niedzielski: – W projekcie ustawy są zabezpieczone prawa osób, które zamiast szczepienia wolą się testować, bo nie dowierzają osiągnięciom współczesnej nauki. Ich prawo.

Zupełnie inne zdanie ma dr Konstanty Szułdrzyński z Rady Medycznej przy premierze: „Obecne limity w pomieszczeniach zamkniętych nie są egzekwowane i tak będzie z kolejnymi. Te restrykcje są na miarę nie potrzeb, tylko politycznych możliwości. Obostrzenia wprowadzono, aby nie można było powiedzieć, że rząd nic nie zrobił”, mówił dla Onetu.

Większość członków Rady Medycznej podpisała się pod apelem Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych do prezydenta i premiera, by podjąć w trybie pilnym prace nad aktami prawnymi umożliwiającymi weryfikację szczepień pracowników czy ograniczającymi dostęp osób niezaszczepionych do miejsc publicznych w zamkniętych przestrzeniach. Tylko tak niepopularne społecznie, radykalne decyzje mogą wpłynąć na obniżenie liczby zakażeń i zgonów. Te według prognoz będą się utrzymywać na bardzo wysokim poziomie przynajmniej jeszcze miesiąc.

– Obostrzenia wprowadzone od 1 grudnia niczego już nie zmienią w przebiegu pandemii. Opieram się na danych z różnych ośrodków modelowań matematycznych, które były przygotowane na zamówienie rządzących. Szacowana liczba zgonów to 35 tys. Ma na nią wpływ m.in. względnie niski, 54%, odsetek osób zaszczepionych – wskazuje prof. Gielerak.

Dr hab. n. med. Tomasz Dzieciątkowski, adiunkt w Katedrze i Zakładzie Mikrobiologii Lekarskiej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, na łamach „Gazety Wyborczej” nazywa nowe obostrzenia wielką fikcją. Bo owszem, kawiarnie, kina czy kościoły mogą być maksymalnie w połowie wypełnione osobami niezaszczepionymi, a nie jak dotąd w 75%, tylko kto to sprawdzi? Dyrekcje wprowadzą takie nakazy w regulaminach czy wprowadzone limity będą obowiązywać tylko na papierze?

Tu nieco większym optymistą jest dr Grzesiowski, który uważa, że rozporządzenie jest podstawą prawną do ograniczenia do 50%, natomiast nie ma podstawy prawnej, by sprawdzać certyfikat osoby zaszczepionej. – Owszem, niebezpieczeństwem jest, że sprawdzanie certyfikatu przerzucono na organizatora lub właściciela budynku, ale jeśli wpisze on do regulaminu: do limitu wliczamy osoby niezaszczepione oraz te, które nie okazały certyfikatu, jest po problemie – podsumowuje.

Błąd 2:
Sposób mówienia o korzyściach szczepień

Rząd od początku źle poprowadził akcję informacyjną o szczepieniach. Pamiętamy krzykliwe hasła „skuteczność i bezpieczeństwo” – i prawie niesłyszalne: zaszczepieni też mogą się zarażać. No i czy reklamujący szczepienia aktor Cezary Pazura mógł kogokolwiek przekonać? Czy nie lepiej było zaprosić lekarza, który jest uznanym autorytetem w dziedzinie epidemiologii?

– Polityka informacyjna dotycząca zarówno szczepień, jak i zaleceń oraz rekomendacji postępowania w warunkach pandemii wymaga weryfikacji. Dlaczego do tak dużej części społeczeństwa nie udało się dotrzeć z właściwym przekazem na ten temat? Nie przekonują mnie argumenty o polskim genie sprzeciwu czy buntu, bo to by oznaczało, że mamy gen narodowego samounicestwienia. Doświadczenia z początków leczenia chorych z HIV pokazują, że opór, na jaki najczęściej natrafiamy, wdrażając nowoczesne, przełomowe terapie, wynika z faktu, że dochodzi do głosu dezorientacja ludzi o dobrych intencjach, walczących o zrozumienie swoich lęków. Naszą rolą jest rozwiewanie wszelkich wątpliwości – punktuje prof. Gielerak.

Rząd kompletnie nie doszacował siły mediów społecznościowych. Jeśli ktoś nie wie, że jedynie 10% społeczeństwa negatywnie odnosi się do polityki szczepień, po otwarciu Twittera uznałby, że jest to 99%.

– Państwo powinno monitorować media społecznościowe, by identyfikować wiadomości fałszywe, a zyskujące popularność w sieci, i przygotować odpowiedzi na nie czy też przeprowadzać regularne badania reakcji na dezinformację. Od początku epidemii brakuje w kraju jednostki wpisanej w porządek instytucjonalny państwa, niezależnej od władz, skupiającej ekspertów odpowiedzialnych za formułowanie spójnego przekazu na temat pandemii i wypracowujących kluczowe rekomendacje, które powinny być jawne, choć niewiążące dla decydentów. Eksperci takich instytucji – mógłby to być np. Państwowy Zakład Higieny – Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – mają mandat do szerzenia wiedzy na temat pandemii, a ludzie z reguły im ufanją – uważa prof. Gielerak.

„Najbardziej do szczepień przekonałby ludzi spokój i poczucie bezpieczeństwa osób zaszczepionych”, czytamy w raporcie Wojskowego Instytutu Medycznego i Instytutu Jagiellońskiego „Jak przygotować polską ochronę zdrowia na kolejne epidemie?”. Tyle że ostatnio i niektórzy zaszczepieni zaczynają wątpić w sens paszportów covidowych. Pojawia się sporo dyskusji wokół statystyk, np. z Irlandii, gdzie jest ponad 90% zaszczepionych, a 30 listopada było 4607 przypadków COVID-19, 579 covidowych pacjentów przebywało w szpitalach, z czego 115 na oddziałach intensywnej opieki.

– Przerzucanie się danymi o zakażeniach nic nie wnosi. Promując szczepienia, trzeba mówić, że osoby zaszczepione mają łagodniejszy przebieg choroby i rzadko umierają. W Polsce umarło 97% niezaszczepionych i 3% zaszczepionych. Poza tym komunikację trzeba dostosowywać do warunków. Na początku sam twierdziłem, że zaszczepiony nie musi nosić maseczki, bo szczepionki mają 90% skuteczności. I przyszedł wariant delta. Szkoda, że minister zdrowia nie wyszedł i publicznie nie powiedział: nasze komunikaty o zwolnieniu z testowania i kwarantanny osób szczepionych są nieaktualne. Nie powiedział tego zapewne ze strachu, bo gdyby przyznał, że szczepionki nie są tak skuteczne, jak myślano, ludzie przestaliby się szczepić. Ale nadal siła szczepionki jest taka, że zaszczepiony nie umiera. Na to trzeba kłaść główny akcent przekazu – podkreśla dr Paweł Grzesiowski.

Błąd 3:
Brak masowego testowania

Łukasz Pietrzak, farmaceuta publikujący na Twitterze analizy epidemiologiczne, w tym dane o nadmiarowych zgonach, alarmuje, że od początku pandemii (21 miesięcy) mamy wzrost śmiertelności o 173 tys. w porównaniu do średniej z lat 2015-2019.

– Uważam za porażkę to, że przedstawiciele rządu powołują się na dane i analizy zbierane i tworzone przez wolontariuszy. Przecież powinny tym się zajmować instytucje rządowe, nie entuzjaści. Szczególnie teraz rząd powinien walnąć się w piersi i odpowiedzieć, dlaczego w półtora roku ubyło ćwierć miliona ludzi. Fakt, są to osoby głównie po 60. roku życia. Może dlatego rząd nic nie robi, bo automatycznie rozwiązuje się problem systemu emerytalnego? Nadmiarowa śmiertelność będzie się ciągnęła długo po pandemii – przestrzega Pietrzak.

Farmaceuta nie ma wątpliwości, że kluczem do kontrolowania sytuacji są testy. Gdy w pewnym momencie było 56% pozytywnych, oznaczało to chaos i brak jakiejkolwiek kontroli nad rozprzestrzenianiem się wirusa. Obecnie, przy ok. 25-30% pozytywnych, kontrola również jest iluzoryczna. O rzeczywistej możemy mówić, gdy jest maksymalnie 5-10% wyników pozytywnych. Ale dziś liczby zakażonych są niedoszacowane. Wiele osób z objawami nie idzie na test, bojąc się izolacji i kwarantanny dla całej rodziny.

– Tak najprawdopodobniej dzieje się na Podkarpaciu. Niby mała liczba zakażeń, druga po Świętokrzyskiem, ale przeszło 30-procentowy wzrost śmiertelności, pełne szpitale i dużo zajętych respiratorów. W bardziej wyszczepionym Mazowieckiem jest kilkunastoprocentowy wzrost śmiertelności mimo dwukrotnie wyższej oficjalnej liczby potwierdzonych zakażeń – tłumaczy Łukasz Pietrzak.

„W Niemczech po miesiącu przerwy przywrócono testy bez konieczności ich opłacania. W szkołach dzieci są testowane codziennie – nie we wszystkich landach. Kiedy Ministerstwo Zdrowia wprowadzi nieodpłatne testy dla każdego?”, zastanawia się internautka.

Błąd 4:
Nieprawidłowe leczenie

– 71% chorych w Polsce dostało przeciwwirusowy remdesivir bez sensu, po piątym dniu od pojawienia się objawów, gdy nie miało już w organizmie wirusa. Z kolei rekomendowany przez WHO deksametazon stosowany w okresie aktywności wiremicznej szkodzi pacjentom, bo blokuje odpowiedź immunologiczną w fazie, kiedy organizm walczy z wirusem – stwierdził prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku na IV Kongresie „Ekonomia dla Zdrowia”.

Prof. Kuna zaś wskazuje, że podłączenie do respiratora często prowadzi do bakteryjnego szpitalnego zapalenia płuc, sepsy i zgonu. „W pulmonologii wobec pacjentów z niewydolnością oddechową zawsze obowiązywała złota zasada: za wszelką cenę nie intubować i nie podłączać do respiratora. (…) W walce z epidemią COVID-19 pomieszały się zupełnie działania racjonalne z nieracjonalnymi, a mądre z głupimi. (…) Zapalenia płuc od zawsze leczyli interniści, specjaliści od medycyny rodzinnej, pulmonolodzy. Lekarze chorób zakaźnych nie byli do tego przygotowani. Narzucenie oddziałom zakaźnym obowiązku leczenia COVID-19 spowodowało ograniczenie w leczeniu chorych m.in. z WZW. Jestem lekarzem praktykiem i widzę, że dziś COVID-19 leczą często lekarze, którym administracyjnie narzucono taki obowiązek. Są to także dermatolodzy, okuliści, mnóstwo stażystów i rezydentów bez specjalizacji. Chorymi z niewydolnością oddechową zajmują się lekarze bez doświadczenia”, mówił w wywiadzie dla „Pulsu Medycyny”.

Błąd 5:
Szpitale tymczasowe

Za ogromne pieniądze powstawały szpitale tymczasowe. Coś, co miało być jednostką pośrednią między szpitalem a ambulatorium, stało się lazaretem. – Daję pani skierowanie do szpitala na Stadionie Narodowym. Ale tam pani leczyć nie będą, tylko będą obserwować, czy temperatura skacze – usłyszała mieszkanka Warszawy od lekarza w szpitalu, do którego zgłosiła się na tomografię płuc z powodu duszności.

– Mierzyć temperaturę mogę sama. Podpisałam więc oświadczenie, że jestem świadoma zagrożenia życia i zdrowia i rezygnuję z hospitalizacji. Dochodzę do siebie w domu – opowiada kobieta.

Może więc warto byłoby posłuchać prof. Gieleraka, który uważa, że znacznie lepszym rozwiązaniem byłyby szpitale modułowe przy tradycyjnych szpitalach? Pacjenci covidowi potrzebują przede wszystkim wsparcia oddechowego. Na miejscu jest wyspecjalizowana kadra. Poza tym moduły z 12-15 łóżkami gwarantują optymalne wykorzystanie personelu medycznego. Błędem było nakazywanie przez wojewodów zabezpieczenia pięciu łóżek do intensywnej terapii. Do ich obsługi potrzeba bowiem tyle samo personelu, ile do obsługi 15. Czyli ekonomicznie jest budować moduły. Wyprowadza się w ten sposób pacjentów covidowych ze szpitali i leczy chorych onkologicznie, kardiologicznie. Dziś trafiają oni do lekarzy z powikłaniami, gdyż boją się iść do szpitala. Wydaje się więc, że szpitale modułowe mogłyby ograniczyć liczbę nadmiarowych zgonów.

Idą święta…

W Polsce nie panuje odmiana delty bardziej zjadliwa niż w innych krajach, a jednak trup ściele się gęsto. Jak widać, ma to sporo przyczyn. Weźmy na koniec rządowy konkurs „Rosnąca odporność”, w którym nagrody miały trafić do najlepiej wyszczepionych gmin. Trafiły jednak na wschód, gdzie większość głosuje na PiS, ale zaszczepionych jest mniejszość. Czegoś nie rozumiecie?

No nic. Do 17 grudnia wzmocnimy odporność, nie latając do Zimbabwe oraz nie uczestnicząc w weselu na 101 osób. W rodzinne święta przy suto zastawionym stole i gorzałce jeszcze ją podniesiemy. Czy trup będzie się słał mniej gęsto?

Fot. Tomasz Jastrzębowski/REPORTER

Wydanie: 2021, 50/2021

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy