Cena sztuki

Cena sztuki

Rynek sztuki jest taki sam jak wszystkie inne i narażony na te same niebezpieczeństwa. W tym przypadku możemy mówić o różnego rodzaju modach

Andrzej Miękus – reżyser filmu „Ile za sztukę” o historii polskiego rynku sztuki

Posłużę się pytaniem zawartym w tytule pana filmu i zapytam wprost: ile trzeba zapłacić za sztukę i jak ocenić, ile warta jest dana praca?
– Rynek sztuki jest rynkiem otoczonym nimbem tajemnicy. Bardzo możliwe, że to jedyny rynek, który nie jest ani w jasny sposób zorganizowany, ani 100-procentowo transparentny. Nie do końca wiadomo, dlaczego dana praca kosztuje 100 zł, a inna 1 mln dol. Są pewne rzeczy, na które podczas zakupu można zwracać uwagę. Bohaterowie naszego filmu mówią o tym, że, po pierwsze, warto współpracować z galeriami, patrzeć na rozwój danego artysty. To znaczy, gdzie i w jakich wystawach uczestniczy, a także jak jego prace się sprzedają na rynku aukcyjnym, jeśli na ten rynek weszły. Po drugie, czy praca, którą jesteśmy zainteresowani, jest pracą wczesną, z początków działalności artysty, czy pracą najnowszą. Ale chodzi też o coś innego – coś, co kupujemy, musi nas w jakiś sposób zauroczyć, musi wywoływać w nas jakieś emocje. Natomiast jeśli przyjrzeć się bliżej, to ten rynek nie jest już tak tajemniczy jak dawniej i mam nadzieję, że po obejrzeniu naszego filmu widzowie będą lepiej wiedzieli, jak się na nim poruszać.

Kolekcjonerzy sztuki kierują się gustem, kupują na dobre oko?
– To się przydaje. Wojciech Fibak, bardzo doświadczony kolekcjoner, ma świetne wyczucie i z pewnością podejmuje wiele intuicyjnych decyzji. Przy zakupie stosuje jednak pewne zasady. Kupuje prace uznanych artystów – tych, o których się mówi, pisze i którzy są poszukiwani na rynku aukcyjnym. Inny bohater filmu, Łukasz Gorczyca, mówi o tym, że cena jest drugorzędna, zwłaszcza dzisiaj, kiedy mamy dużo większy popyt niż podaż na prace danych artystów. Ważniejsze jest, żeby daną pracę zdobyć, niż zastanawiać się, ile ona kosztuje.

Którzy polscy artyści najdrożej się sprzedają?
– Musimy podzielić ten rynek na kilka segmentów. Rozmawiamy o rynku sztuki współczesnej, ale dzisiaj w tym pojęciu zawierają się prace z ostatnich 100 lat. Sztuką współczesną jest sztuka, która powstała po 1945 r., ale jest nią również sztuka najnowsza z ostatnich 20 lat. W pierwszym przypadku mówimy o klasyce awangardy i tam z pewnością najdroższymi artystami są Wojciech Fangor, Roman Opałka, Magdalena Abakanowicz, Alina Szapocznikow. Ich prace są wyceniane co najmniej na kilkaset tysięcy złotych. Najczęściej mówimy o milionach. Rekord należy do Andrzeja Wróblewskiego, którego obraz „Dwie mężatki” sprzedał się za ponad 13 mln zł. Jeśli chodzi o sztukę najnowszą, mamy tak naprawdę dwa przypadki, które były kamieniami milowymi w rozwoju rynku. 20 lat temu – Wilhelm Sasnal, a dzisiaj – Ewa Juszkiewicz, której prace kosztują miliony dolarów, co wydarzyło się w ciągu dosłownie dwóch, trzech lat. Mamy sytuację ciekawą, bo sztuka 20-, 30-letnich artystów z Polski kosztuje już tyle samo, ile sztuka artystów zagranicznych. W tym sensie dogoniliśmy świat.

Sasnal był pierwszym, który przetarł szlak nowemu pokoleniu polskich artystów. W 2006 r. jego obraz „Samoloty” został sprzedany za 396 tys. dol.
– Nagle ceny jego prac, które w Polsce kupowało się po parę tysięcy złotych, wystrzeliły do kilkuset tysięcy dolarów. Bardzo istotne jest, żeby zostać zauważonym przez ważne instytucje na świecie, zwłaszcza galerie. W przypadku Sasnala to była kolekcja Charlesa Saatchiego. W sytuacji Ewy Juszkiewicz analogicznie jest to słynna Galeria Gagosian. Po pierwsze, te miejsca zapewniają ekspozycję. Po drugie, poprzez swoje kontakty z największymi kolekcjonerami gwarantują niesamowitą promocję na rynku światowym. Sasnal debiutował w 1999 r. Na początku lat 2000 był wystawiany w Londynie, Amsterdamie i paru innych miejscach, czego naturalną konsekwencją było to, że zaczął być sprzedawany w największych domach aukcyjnych. Pojawiła się też instytucja, która zagwarantowała mu rozwój. A że Sasnal był przy tym i jest znakomitym artystą, to sobie z tym rynkiem poradził. Dziś jego prace może już nie kosztują tyle pieniędzy, ale nadal są wyceniane dość wysoko i doskonale z tym funkcjonuje. To jest to, o czym mówi w filmie Marta Kołakowska, że zobaczymy, jak będzie z Ewą Juszkiewicz. Teraz ona musi sobie poradzić z rynkiem, żeby nadal być artystką otwartą na nowe kierunki, nowe ścieżki, a nie stać się tylko towarem.

Polski rynek zaczął się kształtować stosunkowo późno.
– Najpierw mieliśmy w PRL okres monopolu przedsiębiorstwa Desa (Dzieła Sztuki i Antyki). W połowie lat 70. rynek sztuki, jako pierwszy rynek w kraju, został oficjalnie za rządów Gierka zdemonopolizowany i wydano pozwolenie na powstanie prywatnych galerii. Potem pojawiły się pierwsze domy aukcyjne. W czasach PRL mogliśmy jednak mówić co najwyżej o handlu sztuką, bo samo słowo rynek było zakazane. Tak naprawdę te 30 lat temu zaczynaliśmy z poziomu zero. Albo, jak to mówi Łukasz Gorczyca, ówczesne ceny świadczyły o tym, w jak głębokiej byliśmy dziurze. Byli artyści, była sztuka, ale nie było pieniędzy. Kiedy pojawiły się pieniądze, mogły powstać komercyjne galerie, które mają podpisane umowy z artystami – reprezentują ich, promują – dokonują także selekcji i mówią, na kogo zwracać uwagę. To naturalny rozwój ekonomiczny i społeczny.

Brakowało chyba też wizji, którą za PRL tchnął w ten raczkujący wówczas rynek Andrzej Bonarski. Postać może nieco zapomniana, którą pan przypomina.
– Bonarski był fenomenem. Nie miał związku z rynkiem sztuki. Nikt go nie znał. Przyszedł w zasadzie znikąd, ale cykl wystaw, które zaczął organizować w latach 80., stał się zjawiskiem bezprecedensowym i pokazał, jak ten rynek powinien działać. Na świecie nowoczesny rynek sztuki powstał na przełomie lat 60. i 70., kiedy znaczenie zyskała sztuka ówcześnie współczesna. Krąży taka słynna anegdota o amerykańskim kolekcjonerze, który zgromadził fantastyczną kolekcję prac artystów popartowych. Kiedyś sprzedał je na aukcji z przebiciem, po czym podszedł do niego Rauschenberg, spoliczkował go i skarcił, że zarabia na nich dziesiątki tysięcy dolarów, podczas gdy on sprzedawał mu je po 100 dol. Kolekcjoner odpowiedział mu: „Dzięki temu teraz ty będziesz mógł za tyle sprzedawać”. Jest w tym dużo racji. Bonarski też się tym kierował i nadal tak to funkcjonuje. Karolina Jabłońska, jedna z naszych bohaterek, jest tego przykładem. Kiedy zaczynaliśmy pracę nad filmem, jej obrazy były mniej więcej dwa, trzy razy tańsze niż dzisiaj. A minęły tylko dwa lata.

Rynek sztuki składa się dziś z różnych bytów, połączonych skomplikowanymi splotami zależności. Są artyści, ale są też galerie, domy aukcyjne, prywatni klienci. Wyobrażam sobie, że jak każdy system również ten musi mieć wady, ciemne strony.

– Dawid Radziszewski, galerzysta, mówi, że rynek sztuki jest taki sam jak wszystkie inne. Jest narażony na te same niebezpieczeństwa, na które narażone są inne rynki. W tym przypadku możemy mówić o różnego rodzaju modach. Pytanie, jak są one kreowane i czy przypadkiem ktoś nie tworzy ich sztucznie. Nagle ceny prac danego artysty skaczą o kilkaset procent, osiągają kosmiczne wartości, ale nikt nie wie, czy utrzymają się na tym poziomie. Nie można przy tym uzyskać przejrzystości działalności artystycznej. Powtórzę: nie wiadomo, dlaczego obrazek 20 cm na 30 cm jest dziesięć razy droższy niż obraz 2 m na 2 m. Dlaczego coś, co jest przerobioną fotografią, kosztuje więcej niż praca, na którą artysta zużył mnóstwo farby olejnej i poniósł większe koszty. Ale ta nieprzejrzystość jest pozorna. Jeśli zaczniemy patrzeć, kim jest artysta, gdzie wystawiał, kto ma go w swoich kolekcjach, zaczyna to mieć sens.

Inny problem dotyczy natomiast tego, jak rozwijają się poszczególne segmenty rynku. W Polsce mamy obecnie rosnącą grupę kolekcjonerów prywatnych, ale niezbyt dobrze wygląda sprawa z kolekcjonerami instytucjonalnymi. Są muzea i galerie publiczne, tyle że uzależnione od polityki, na którą rynek sztuki nie ma żadnego wpływu. Bardzo ważnym segmentem na świecie są za to kolekcje instytucji, banków czy firm prawniczych, w Polsce w zasadzie nieistniejące. Na pewno ten rynek jeszcze musi się rozwinąć.

Pojawia się też kwestia tego, że prace kobiet są tańsze niż mężczyzn. Czy nie dochodzi tu przypadkiem do sytuacji, która nosi znamiona systemowej nierówności?

– Rzeczywiście prace artystów były sprzedawane drożej niż prace artystek. Na szczęście to diametralnie się zmienia, a ostatnie sukcesy pokazują, że jest wręcz odwrotnie i to kobiety zyskały przewagę. Jeśli pan dzisiaj pójdzie do Galerii Raster i powie, że chciałby kupić pracę Karoliny Jabłońskiej, to mogą najwyżej wpisać pana na listę zainteresowanych i może dostanie pan za dwa lata ofertę. Byłem niedawno na Gallery Weekend Berlin, gdzie jej praca została sprzedana za 15 tys. euro. Nierówności można dostrzec pomiędzy artystami uprawiającymi różne formy sztuki. Mirek Bałka mówi o tym, że malarstwo było i zawsze będzie droższe niż rzeźba czy inne formy sztuki, takie jak wideo-art, instalacje czy performance. Malarstwo ma dużo szerszą rzeszę potencjalnych klientów – każdy ma miejsce w domu, żeby kupić sobie coś i powiesić. Z postawieniem rzeźby w salonie może być problem.

Nierówności można dostrzec i w tym, co podkreśla Dawid Radziszewski – że w świecie sztuki nie istnieje klasa średnia. Jest 1% zwycięzców, którzy biorą wszystko, artyści sprzedawani za miliony, i reszta, która nigdy na tym rynku nie zaistnieje.

– Znowu, jak we wszystkim, również w działalności biznesowej czy w sporcie, oprócz ciężkiej pracy potrzebne jest szczęście. Trzeba trafić na właściwe osoby, skorzystać z okazji, która się nadarza, i wykorzystać moment. W Polsce mamy trzydzieści parę liczących się galerii komercyjnych, a każda ma pod opieką średnio dziesięć nazwisk. Poza nimi jest cała masa świetnych artystów, którzy z wielu powodów nie zostali odkryci. Podam panu przykład: za dwa miesiące w muzeum Grażyny Kulczyk w Susch rusza wystawa Wandy Czełkowskiej, która zmarła dwa lata temu w wieku 91 lat. To wybitna artystka, na miarę Szapocznikow czy Abakanowicz, ale z racji swojego charakteru i tego, że nie zdecydowała się zostać we Francji w czasach PRL, pozostała nieodkryta. Dopiero po śmierci została zauważona, co do niedawna było standardem. Mirek Bałka mówi na koniec filmu, że fajnie być świadkiem, jak jego prace za jego życia kosztują miliony. To jest też zmiana tego młodego pokolenia. Ci, którzy mają to szczęście i na nie zapracowali, mogą ze swojej działalności artystycznej dobrze żyć i nie robić tylu prac, co np. Edward Dwurnik. Joanna Woś maluje kilka obrazów rocznie. Nad każdym spędza kilka miesięcy, bo ma świadomość, jak są wyceniane.

Dorobek Dwurnika obejmuje niemal 5 tys. obrazów.

– Dla porównania Wojtek Fangor zostawił po sobie nieporównywalnie mniej prac. Na aukcjach pojawiają się tylko pojedyncze obrazy. Fangor co prawda należy do najdroższych polskich artystów, ale de facto jego twórczość mogłaby osiągać jeszcze wyższe ceny i być kazusem Marka Rothko, który kosztuje dziesiątki milionów dolarów. Trudniej jest wypromować artystę za granicą, kiedy nie ma jego prac do sprzedania. Nawiasem mówiąc, mamy idiotyczny przepis mówiący o tym, że nie wolno wywozić z Polski prac starszych niż 50 lat bez zezwolenia Ministerstwa Kultury. Dotyczy to takich artystów jak Wróblewski, Kantor, Nowosielski. Notabene jest to pozostałość po PRL-owskim przepisie o wywozie towarów wyprodukowanych po 1945 r. W nowej Polsce stał się on jeszcze bardziej absurdalny. To nie jest żadna ochrona polskiego rynku, w tym wypadku to pozbawienie nas możliwości promowania polskich artystów na świecie.

Ciągle istnieje ryzyko, że tego sukcesu artyście nie uda się osiągnąć. Powołam się ponownie na słowa Radziszewskiego – że zawód artysty to jeden z najtrudniejszych.

– Krzysiek Grzybacz mówi w naszym filmie o tym, że mama dopiero po jego wystawie na Warsaw Gallery Weekend powiedziała, że go przeprasza, bo nigdy w niego nie wierzyła. Te same słowa 30 lat wcześniej usłyszał Mirek Bałka, który zrobił dyplom na ASP z wyróżnieniem, dostał wszystkie możliwe nagrody, a mimo to mama go pytała: „To fajnie, synku, ale gdzie teraz pójdziesz do pracy?”. W pewnym sensie dlatego wybrałem do filmu Monikę Misztal, bo wiedziałem, że jej historia jest podobna. Był taki czas, że wiodła życie szalonej, przebywającej w swoim świecie artystki, a do tego przymierała głodem, jak van Gogh. Z tą postawą też można próbować sobie z tym rynkiem poradzić. Najważniejsze, jak sama mówi, są nie pieniądze, lecz szacunek – żeby ludzie zaczęli doceniać to, co robi.

Dzisiaj ceny jej obrazów dochodzą do kilku tysięcy euro. W Polsce zapanowała moda na otaczanie się sztuką, rośnie popyt i organizuje się coraz więcej aukcji. Nie daje mi jednak spokoju pytanie, jaka mianowicie jest wiedza Polaków na temat sztuki. Nie ma pan poczucia, że sprowadza się ona do fascynacji twórczością Zdzisława Beksińskiego, która notabene wcale nie cieszy się uznaniem w środowisku, a artyści, o których dzisiaj rozmawiamy, pozostają niedostatecznie znani?

– Zdecydowanie ma pan rację, że to wciąż ogromna przestrzeń do zagospodarowania. Ciągle jesteśmy na początku drogi. Dopiero teraz jako Polacy dochodzimy do momentu, w którym sztuka zaczyna być ostatnim, jak to nazywam, elementem naszego cywilizacyjnego rozwoju. Paweł Kowalewski mówi, że najpierw musieliśmy sobie pokupować samochody i zbudować domy, w których wreszcie można było zacząć wieszać sztukę. Czekaliśmy na właściwy moment rozwoju. Niefortunnie pomogła w tym pandemia – mieliśmy więcej pieniędzy, bo nie wydawaliśmy ich w trakcie lockdownu, ale mieliśmy też czas na refleksję. Ciągle jednak brakuje wiedzy, która by nam podpowiedziała, którym artystą warto się zainteresować. Ludzie odbierają sztukę intuicyjnie, czego nie można podważać. Beksiński wpisuje się w modę na gatunek tzw. realizmu magicznego, który jest dość efektowny i znajduje klientów. Jego prace należą do najdroższych, jeśli wziąć pod uwagę pokolenie tworzące na przełomie lat 80. i 90. Rzeczywiście są to prace mniej cenione przez galerzystów i historyków sztuki, tylko wie pan – kwestia gustu. Osobiście bardziej cenię Janka Eustachego Wolskiego czy Joannę Woś, ale rozumiem, że można mieć inne zdanie. Jeśli ktoś chce powiesić na ścianie obraz Beksińskiego czy Jacka Yerki, to nie mam z tym żadnego problemu.

Fot. materiały prasowe

Wydanie: 2023, 21/2023

Kategorie: Kultura, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy